Należy się im osobne miejsce w opowieści o Orlętach. Przede wszystkim dlatego, że to oni dali początek kolejnej legendzie trwającej i umacnianej niemal przez całe stulecie. Bo przecież ojcowie polskiego lotnictwa zapłacili ogromną cenę. Zaczęło się jednak najzwyczajniej.
Lotnisko
Jesienią 1915 roku, po wyparciu stąd Rosjan, Austriacy zdecydowali, aby utworzyć pod miastem VI Flieger Etappen Park, czyli tzw. Etapowy Park Lotniczy. W założeniu miał uzupełniać i wzmacniać siłę ofensywną armii. Wiadomo, że na założeniach się skończyło. Ale wcześniej w sąsiedztwie Dworca Głównego wzniesiono olbrzymi hangar oraz warsztaty lotnicze, w których pracowali między innymi wytypowani, najlepsi dotychczasowi specjaliści z warsztatów kolejowych. Lotnisko, zwane wówczas polem wzlotów usytuowano na błoniach między Kleparowem a Lewandówką (bliżej tej drugiej).
Do 2 listopada lotnisko było całkowicie w rękach austriackich, lecz czyniono przygotowania do przekazania go Ukraińcom. Przejęcie lotniska od samego początku wydało się polskiej Naczelnej Komendzie sprawą priorytetową. Opanowanie miasta przez zamachowców spowodowało, że tylko drogą lotniczą można było utrzymać łączność z resztą Polski. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w ostatnich dniach października przerzuconych zostało do Lwowa z frontu wschodniego kilku pilotów-Polaków. Byli to porucznicy: Stefan Bastyr, Stefan Stec, Eugeniusz Rolland, Janusz de Beaurain oraz podporucznicy: Władysław Toruń i Adam Tiger. Była to skromna – ale jakaś siła. Nadchodzące wydarzenia pokazać miały, że tych kilku ważyło swymi umiejętnościami więcej niż kilkudziesięciu z innej armii.
Przygotowania
Poranek 1 listopada zaskoczył Steca, Rolanda i Tigera w części miasta zajętej przez Ukrainców. Uniemożliwiło im to natychmiastowe stawienie się na lotnisku, a do tego nie wiedzieli, czy rzeczywiście powinni to uczynić. Jednak por. Stefan Bastyr około 8.00 rano został powiadomiony przez kuriera ze świeżo utworzonej Naczelnej Komendy, że powinien jak najprędzej polecieć z alarmistycznymi meldunkami do Krakowa, do gen. Roi. Przekazano mu kilka naprędce sporządzonych dokumentów i zaszyto pod podszewką skórzanej lotniczej kurtki. Na lotnisku okazało się, że pośród lotników austriackich panuje panika. Wszystkie prawie samoloty były „rozgrzebane”, postrzelane na froncie włoskim i tylko jeden do niedawna był sprawny. Do niedawna – bo któryś z Austriaków tuż przed zamachem dowiedział się, że żona rodzi i natychmiast postanowił polecieć do Wiednia. Jednak nie poleciał daleko. Ukraińcy z Dworca Głównego widząc podnoszącą się maszynę mocno ją ostrzelali. Przestraszony pilot czym prędzej kapotował się i zarył w trawę lewandowskiego lotniska.
Bastyr był osamotniony w próbach jakichkolwiek działań, a Austriacy zachowywali się tak, jakby oczekiwali na wejście Ukraińców, by przekazać lotnisko pod ich dowództwo. Nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie zjawienie się znienacka Steca, Rolanda i Tigera. Oni również otrzymali listy od Naczelnej Komendy, za pośrednictwem wysłanego tam ochotnika gimnazjalisty – jednego z pierwszych Orląt. Chociaż Polacy nadal nie mieli przewagi liczebnej, ale Austriacy, nie chcąc ryzykować, czym prędzej „opuścili” lotnisko.
Sytuacja nadal jednak była trudna. Dzień świąteczny spowodował, że towarzyszące lotnisku hangary i warsztaty nie miały obsady. Pobliski Dworzec Główny opanowany był przez Ukraińców. Dopiero od 2-3 listopada, kiedy dworzec częściowo uwolniono od zamachowców, spontanicznie pojawiający się pracownicy warsztatów przystąpili do prac naprawczych przy samolotach. Najsprawniej i najintensywniej wzięli się do roboty kolejarze. Przez cały okres pierwszej i drugiej Obrony Lwowa stanowili wzór sumienności i zaangażowania. Pierwszy dzień przeszedł na poszukiwaniu części zamiennych. Dla bezpieczeństwa pilotów i pracujących techników Naczelna Komenda ustanowiła tu specjalny ochotniczy oddział wartowniczy pod dowództwem chor. Jerzego Otowskiego. Brakowało broni, co wkrótce dało się we znaki. Oprócz Ukrainców obawiano się wizyt miejscowych szumowin – ludzi z przedmieść, którym wszystko się „mogło przydać”. Przypadki bezczelnych kradzieży cennych narzędzi opisał we wspomnieniach Adam Tiger. Zbyt optymistycznie oceniano, że pierwsze loty wykonać będzie można już wieczorem 3 lub nad ranem 4 listopada. Niestety właśnie tej nocy lotnisko zaatakował silny oddział ukraiński. Hangary zostały ostrzelane przez ciężką broń maszynową. Wobec wspomnianego już niedostatku broni kilkunastu robotników i wartowników musiało je opuścić. Wszyscy schronili się w zagajniku nieopodal Dworca Kleparowskiego. Na szczęście Ukraińcy sami zostali ostrzelani przez Polaków z Dworca Głównego, a poza tym nie podejrzewając nikłej siły polskiej, nie zdecydowali się zaatakować hangarów i warsztatów. Szybko się wycofali.
Stefan Bastyr zarządził powrót na lotnisko, a sam postanowił przedostać się do Naczelnej Komendy. Przyjęty natychmiast przez bryg. Czesława Mączyńskiego został mianowany komendantem Grupy Lotniczej Wojska Polskiego we Lwowie, bo taką oficjalną nazwę przyjęto dla tworzącej się eskadry. Obecny wówczas w Komendzie wykładowca Politechniki,
prof. Władysław Rubczyński, zdecydował się objąć kierownictwo warsztatów i zakładów naprawczych.
profesor Władysław Rubczyński
×
Profesor miał już pewne doświadczenie lotnicze. W 1911 roku wraz z E. Zielskim i J. Weberem skonstruował na Błoniach Janowskich (w stodole pewnego pasjonata) pierwszy polski samolot z silnikiem benzynowym firmy Koerting o „porażającej” mocy 40 KM. Trzeba było owe dzieło wypróbować, a poza tym okazało się, że jedynie profesor posiadał prawo jazdy (czy coś w tym rodzaju). Zatem tylko on mógł zostać próbnym pilotem oblatywaczem. Udało mu się podnieść maszynę na wysokość ok. 30 metrów, zakołował nad Błoniami Janowskimi, niestety przy lądowaniu źle obliczył długość lądowiska, czym śmiertelnie wystraszył okoliczne kury oraz zniszczył miejscowe płoty. Pilot poza lekkimi kontuzjami szczęśliwie nie doznał większego uszczerbku. Gorzej było z samolotem, który wkrótce skutkiem rozbicia baku spłonął.
Austriacy pozostawili na Lewandówce 18 samolotów starego typu Brandenburg. Wszystkie nadawały się do naprawy, jednak duże trudności stwarzał brak podstawowych narzędzi, nawet zwykłych kluczy do śrub. Wszystko, wraz z pasami napędowymi, zostało rozkradzione, a centrala elektryczna była celowo uszkodzona przez Austriaków. Niemal cudem udało się ją naprawić. Wysłano ochotników do inż. Józefa Tomickiego – dyrektora Miejskich Zakładów Elektrycznych, który ze swych magazynów wydał wszystkie potrzebne narzędzia. To też w pewnym stopniu zasługa prof. Rubczyńskiego, który w tychże zakładach naprawczych transportu tramwajowego był zaprzyjaźnionym konsultantem.
Tymczasem na lotnisko – na apel o pomoc – zgłosił się tłum robotników-ochotników. Zdecydowano się przyjmować tylko sprawnych, silnych, a zarazem doświadczonych. Nikt oczywiście nie oczekiwał żadnego wynagrodzenia za pracę. Wszyscy pracowali dniami i nocami, a często musieli przerywać zajęcia, chwytać za karabiny i stawać do obrony. Pracowano tak intensywnie, że w dniach 4-20 listopada naprawiono 13 samolotów oraz kilkanaście zapasowych jednostek napędowych.
Pierwsze loty
Nadszedł dzień 5 listopada 1918 roku – dzień inicjacji i chrztu polskiego lotnictwa wojskowego. Samolot, którym wystartowali porucznicy Bastyr i de Beaurain, nie był jeszcze odpowiednio oznaczony z braku białej i czerwonej farby. Austriackiego orła zamazano jedyną dostępną czarną farbą, której wkrótce też zabrakło. Pozostałe złote napisy zamazano smarami. Obrano kierunek na ukraińskie pozycje i okopy na Persenkówce. Stefan Bastyr zniżył lot maksymalnie, na samobójcze 20 metrów, i z tej wysokości Beaurain zrzucił kilka wiązek granatów. Na dole – po szoku, jakiego doznano – nie zdążono jeszcze uporządkować szeregów, gdy samolot zawrócił, a na bezradnych siczowców spadło kilka niewymiarowych pocisków artyleryjskich przerobionych na bomby przez nieocenionych kolejarzy i saperów.
Tak się spodobała pilotom ta wyprawa, że po dwóch godzinach, po uzupełnieniu paliwa, eskapadę powtórzono. Tym razem jednak samolot powrócił postrzelany w wielu miejscach, aczkolwiek nieszkodliwie.
Por. Toruń pozazdrościł przygody kolegom i wykonał jednocześnie „konkurencyjny” lot nad ukraińską baterię artylerii na Wysokim Zamku. Loty te dały lwowianom znać, że Polska panuję nad przestrzenią nad miastem. Nie tylko Polakom, bo do pracy na lotnisku zgłosił się znakomity specjalista lotniczy – Austriak przebywający we Lwowie, wiedeńczyk Rudolf Ringhofer. Początkowo bacznie patrzono mu na ręce, ale już wkrótce okazało się, że oferuje bardzo cenną pomoc.
6 listopada por. Stec w towarzystwie por. Rolanda wykonali trzeci lot na kolejnym wyremontowanym samolocie. Nazajutrz rano Czesław Mączyński nakazał start wszystkim trzem sprawnym maszynom, mimo niskiego pułapu chmur, mgły i opadów marznącego deszczu. Decyzja była o tyle słuszna, że Ukraińcy nie spodziewali się nalotu i bombardowania w takich warunkach. Porucznicy Stec i Toruń obrzucili bombami baterię na Wysokim Zamku oraz jeden z bastionów Cytadeli od strony ul. Pełczyńskiej. Potem powrócili na tankowanie i uzupełnienie zapasu bomb. Na lotnisku poinformowano ich, że do Lwowa od strony Podhorzec zbliża się ukraiński pociąg pancerny. Zlokalizowali go już przed Podzamczem, zbombardowali i zmusili do odwrotu. Jednocześnie uszkodzili dwa wiadukty kolejowe, tak że uniemożliwili kolejny podjazd. Ponieważ pozostało im jeszcze trochę bomb, nadlecieli nad ukraińskie pozycje w centrum. Ten fragment ekspedycji mógł się okazać tragiczny. Na wieży ratusza Ukraińcy ustawili przeciwlotnicze gniazda karabinów maszynowych. Polacy zostali mocno ostrzelani. Uszkodzonym samolotem dolecieli na lotnisko. Mieli dużo szczęścia – samolot już do końca walk nie nadawał się do użytku.
Porucznicy Rolland i Machalski rozrzucali nad miastem ulotki z apelem mobilizacyjnym oraz druki do ludności, informujące o sukcesach w walce o wyzwolenie miasta. Jednocześnie od tego dnia rozpoczęto ostrzeliwanie pozycji ukraińskich z karabinów maszynowych zainstalowanych właśnie w samolotach. Dotychczas jedyną bronią palną na pokładzie były rewolwery będące na wyposażeniu pilotów i obserwatorów-bombardierów.
Nadciągają posiłki
Tego samego dnia wieczorem poprzez Park Stryjski przedarł się do Naczelnej Komendy inż. Rudolf Weyde, który znalazł zgubiony przez jakiegoś oficera plan rozmieszczenia ukraińskich gniazd karabinów maszynowych. Zaoferował też pomoc w prowadzeniu prac magazynowych broni i narzędzi. Cz. Mączyński kazał go natychmiast zawieźć na lotnisko, gdzie Weyde usprawnił pracę warsztatów i wydawanie części zamiennych.
8 listopada wykonano trzy loty zwiadowcze, a po nich bombardujące linii kolejowych Lwów – Stryj i Lwów – Chodorów. Zauważono koncentrację wojsk ukraińskich w Starym Siole. Obrzucono miejsce bombami, niszcząc przy okazji dwa wojskowe składy pociągów.
10 listopada, w jednej z wypraw ciężko ranny został por. Janusz de Beaurain. Odwieziono go do szpitala na Politechnice, lecz dłoni ranionej kulami ekrazytowymi nie udało się uratować.
11 listopada na Lewandówce wylądował uzbrojony w karabiny maszynowe płatowiec pilotowany przez sierż. Józefa Cagaska i por. Kazimierza Kubalę. Tak naprawdę lotnicy ci przybyli z Krakowa bez rozkazu, ponieważ formowanie jednostek w Rakowicach zbytnio się przeciągało i nie mogli się doczekać udziału w walce.
Dalsze dni to codzienne akcje. 14 listopada por. Adam Tiger na polecenie Naczelnej Komendy zorganizował stałą obronę lotniska, bo coraz częściej próbowali je zdobywać Strzelcy Siczowi. Skutkiem tego 17 listopada praktycznie cała tutejsza załoga brała udział w ciężkiej bitwie na błoniach Kleparowa.
Do 22 listopada lotnicy lwowscy wykonali 69 lotów bojowych i 7 przelotów pasażerskich, choć w warunkach wojennych trudno je stricte takimi nazwać. Były to przecież przeloty w ważnych sprawach dotyczących obrony. Najwięcej lotów bojowych wykonali: por. Stefan Bastyr (28), por. Władysław Toruń (27), por. Stefan Stec (19), por. Kazimierz Kubala (16), por. Eugeniusz Roland i por. Janusz de Beaurain (po 15). Na pozycje ukraińskie zrzucono ok. 250 bomb i pocisków o wadze do 15 kg. Straty polskiego lotnictwa były stosunkowo niewielkie, acz przykre – ciężka ranę odniósł ulubieniec reszty de Beaurain, a trzy samoloty zostały ostrzelane, poważnie uszkodzone i wyeliminowane z walki.
W specjalnym rozkazie Naczelnej Komendy Miasta Lwowa płk Czesław Mączyński napisał: Za zorganizowanie służby lotniczej, za osobiste, w warunkach niezwykle ciężkich, montowanie aparatów z części bez pomocy mechaników, za przeprowadzenie warsztatów lotniska w stan czynny, wyrażam dzielnym naszym lotnikom, kpt. Stefanowi Bastyrowi, por. Stefanowi Stecowi, por. Eugeniuszowi Rolandowi, por. Januszowi de Beaurain, ppor. Władysławowi Toruniowi, por. Adamowi Tiegerowi, inż. Rubczyńskiemu i Weyde – gorące uznanie i cześć. Znakomici nasi lotnicy podejmowali kilka lotów dziennie i w najtrudniejszych warunkach przeprowadzali śmiałe wywiady i ataki powietrzne z wyjątkową brawurą. Bohaterskie ich wyprawy, z których wracali częstokroć z potrzaskanymi od kul wroga aparatami, zjednały im wobec ogromu ich pracy i poświęcenia słowa najwyższego uznania. Wobec ustąpienia kpt. Bastyra, por. de Beaurain, Torunia, Tiegera, inż. Rubczyńskiego i Rudolfa Wende i oddania przez nich gotowego lotniska w ręce przybyłych z Krakowa oficerów – wyrażam moim dzielnym współtowarzyszom walki najtrudniejszych dni słowa gorącej podzięki w imieniu Świętej Sprawy i nadzieję, że w walce podjętej w imię najdroższej służby zawsze znajdziemy się wspólnie na jednej placówce.
Oto – niepełna oczywiście – lista pilotów i obserwatorów walczących m.in. w pierwszej Obronie Lwowa, a jednocześnie będących członkami załogi lotniska.
Por. Janusz de Beaurain To jeden z tych Obrońców Lwowa, któremu nie dane było zakończyć życia na ojczystej ziemi. Przed 1939 rokiem doszedł do stopnia generała, ale że prywatnie nie lubili się z Władysławem Sikorskim, ten ostatni nie dopuścił go praktycznie do służby w PSZ na Zachodzie w czasie wojny. Słowo „praktycznie” wzięło się stąd, że kilkakrotnie pilotował samolot bombardujący z eskadry „Lwowskie puchacze” biorąc udział w nalotach na oba Frankfurty (nad Menem i nad Odrą) oraz Hamburg. Po wojnie pracował jako sprzątacz i pomywacz w jednym z pubów. Zmarł 23 grudnia 1959 w Edynburgu i tam został pochowany.