window.scrollY =  

ZATRUTE DROŻDŻE

Rozdział I

Odradzająca się po nocy zaborczej Rzeczpospolita stanęła w obliczu próby stworzenia nowego, nieistniejącego dotąd państwa ukraińskiego kiełkującego w umysłach Rusinów, wkrótce nie do końca przez nich samych nazwanych Ukraińcami. Nie chcieliśmy, my Polacy, widzieć rodzącej się błyskawicznie, aczkolwiek przy dość intensywnym poparciu Austriaków, świadomości narodowej Rusinów-Ukraińców. Patrzenie na Obronę Lwowa i wojnę polsko-ukraińską tylko w kontekście czasu odradzania się po nocy zaborczej państwa polskiego – czyli od końca października 1918 roku lub od 1 listopada – jest totalnym bezsensem i nie stwarza szansy zrozumienia cząstki, nie mówiąc o całości, wydarzeń.
Należy cofnąć się do drugiej polowy XIX stulecia, tuż po „klęsce styczniowej”, jak nazwano upadek powstania. Niech nikogo nie zmyli fakt, że na terenie zaboru austriackiego nie było walk powstańczych. Wiedeń dość bacznie obserwował sytuację w „priwiślińskim kraju” i choć kaganiec cenzury został tu poluzowany, a Franciszek Józef dawał Polakom szeroką autonomię, Austria podjęła działania perspektywiczne. Wspomniana wcześniej kiełkująca samoświadomość Ukraińców dawała znakomity pretekst do podjęcia działań z rodzaju divide et impera, czyli dziel i rządź. Sporo przecież kosztowała Austrię jedność Węgrów w nie tak dawno utopionym we krwi powstaniu Kossutha. Nie zapominajmy o nieco późniejszych, równie krwawych walkach na półwyspie apenińskim zakończonych klęską Wiednia. Na terenach dawnej Rzeczypospolitej trzeba było, przez antagonizowanie grup etnicznych i społecznych, temu zapobiec. Tym bardziej, że jak napisał Bronisław Chlebowski, tutejsze społeczeństwo przekształcało się ze szlachecko-ziemiańskiego we wszechstanowe.
Austriakom udało się bardzo szybko zantagonizować grupy społeczne. Niezwykle zręcznym manewrem było utworzenie Sejmu Galicyjskiego we Lwowie, z jednoczesnym wprowadzaniem języka polskiego oraz marginalizacją domagających się swych praw Rusinów (Ukraińców). Ci ostatni winę zrzucali na Polaków – bo przecież to oni oficjalnie „rządzili”. Po naszej stronie były oczywiście próby zauważania trudnych spraw, ale rozbijały się one o brak zgody. Posłowie włościańscy optowali za niezawracaniem głowy „najjaśniejszemu panu” i przeciw „panom szlachcie”. Natomiast środowiska konserwatywne, np. Stańczycy i ich lwowscy zwolennicy, obawiały się wygórowanych żądań dla niebezpieczeństwa utraty uzyskanych koncesji. I realnie trzeba podkreślić, iż owe koncesje były na tyle spore, że w niektórych kręgach przebąkiwano nawet o odrodzeniu Polski w ramach monarchii habsburskiej. Z dzisiejszej perspektywy to oczywista brednia, ale przecież wówczas Węgrzy entuzjastycznie niemal przyjęli taką formę... 
Warto spojrzeć na meandry pływu idei i powstających właśnie organizacji ukraińskich.

Więcej

W roku 1869 z inicjatywy Franciszka Smolki i ludzi z nim związanych, z Leonem Sapiehą na czele, zorganizowano uroczystości z okazji 300-lecia Unii Lubelskiej. Obydwa skrzydła w ruchu galicyjsko-ruskim – i narodowcy, i świętojurcy, jak wkrótce nazwano moskalofilów – odmówiły udziału w tych obchodach. Ponadto w pisemkach drukowanych przez Austriaków w Budapeszcie i Wiedniu, a redagowanych jakoby przez Rusinów we Lwowie, pojawiały się opinie przeciwstawiające się polskim tendencjom niepodległościowym. Wyśmiewano również ideę unii trzech narodów. Teksty pisane z punktu widzenia zaborcy przyjmowane były przez Rusinów z sympatią. Jeszcze gorzej było na prowincji. Ukraińscy chłopi oraz niezbyt liczni przedstawiciele rodzącej się inteligencji byli wręcz wrogo nastawieni do planów odrodzenia Rzeczypospolitej.

Więcej

Istotna jest także w tym kontekście struktura społeczna ówczesnej Galicji.

Więcej

Przy zupełnym zobojętnieniu i braku działań Polaków, Moskwa zagarnęła w pewnym momencie nawet siedzibę metropolity unickiego (cerkiew-katedrę św. Jura we Lwowie) i błyskawicznie utworzyła tu wrogie Rzeczypospolitej polityczne centrum moskalofilskie (świętojurcy). Oficjalnie lojalne wobec Wiednia, ale z wyraźnymi akcentami wspólnoty z Rosją. Jedną z metod jego działania była nasilona propaganda panslawizmu, bliska zresztą środowiskom endeckim. Austriacy, dotąd słabo reagujący, poczuli się nieswojo, gdy całe wsie zaczęły przechodzić na prawosławie. Dopiero wówczas i Polacy obudzili się z letargu. Zaczęto rozpropagowywać informacje, że na Ukrainie Zadnieprzańskiej Rosjanie zlikwidowali wszelakie formy odrębności religijnej i kulturalnej. Słabo to uświadamianie szło, bo cerkiew prawosławna poczęła wspomagać głodujących włościan. Rzecz jasna po tej stronie Dniepru. Świadomi Polacy w ramach popierania wszystkiego, co mogłoby tutaj zablokować Moskwę, zaproponowali Austriakom program przyjmowania do grona pedagogicznego Uniwersytetu Lwowskiego wykładowców-Ukraińców, niekoniecznie reprezentujących poziom uczelniany. Najbardziej znanym z nich był przybyły tu z Kijowa, sam tytułujący się profesorem Mychajło Hruszewski. Uznawany dziś za twórcę ukraińskiej szkoły historycznej był absolwentem Uniwersytetu Kijowskiego i propagatorem terminu „ukraiński”, miast „ruski” czy „rusiński”, czemu ochoczo przyklasnęli Austriacy. Rusini, bez specjalnie widocznych ku temu przyczyn, stawali się Ukraińcami. Rosjanie za to, bez żadnych w zasadzie protestów idących od najbardziej nacjonalnych kręgów naszych wschodnich współbratymców, a może z częściowym ich zadowoleniem, zaczęli ogłaszać u siebie i w prasie światowej, że cała Ukraina to faktycznie „Mała Ruś”. Ten termin obowiązywał w historiografii rosyjskiej przez cały czas komuny i w zasadzie obowiązuje do dzisiaj. Z kolei jeden z rosyjskich twórców tamtejszej, dość szczególnej historiografii, jak nigdzie indziej podporządkowanej „naukowo” interesom imperium, Michaił Kotkow, napisał w 1882 roku w „Wiadomościach Moskiewskich”: Ukraina nigdy nie miała własnej historii, nigdy nie była odrębnym państwem. Nigdy też nie było języka małoruskiego i mimo wielkich wysiłków tego ludu nie powstał aż do dnia dzisiejszego. Podobnie myśleli nie tylko wspomniani podolacy, ale i czołówka krakowskich stańczyków. Prof. Michał Bobrzyński, późniejszy gubernator Galicji, początkowo dość długo wykluczał możliwość powstania państwa ukraińskiego, potem – modyfikując nieco swoją postawę i dążąc do porozumienia – przestał odmawiać Ukraińcom praw narodowych. To wówczas po raz pierwszy pojawiła się – dość blada na razie – koncepcja pomocy w utworzeniu państwa za granicą zaboru austriackiego.
Niestety, Polacy nadal nie chcieli widzieć błyskawicznego narastania nacjonalistycznych nastrojów Ukraińców. A przecież wspomniany Mychajło Hruszewski dość głośno propagował tzw. „program świadomego ukraiństwa”. Jednym z naczelnych jego punktów była walka wszelkimi sposobami (również terrorem) o prawa Ukraińców, w szkole, sądownictwie, życiu codziennym i… cerkwi. Pierwszym tego objawem miała być konieczność wprowadzenia języka ukraińskiego jako języka urzędowego we wszystkich instytucjach Galicji Wschodniej. Kolejnym punktem było doprowadzenie do rychłego ogłoszenia autonomii. Przypominam, że wszystko to odbywało się w entourage’u zaborczym, a postulaty kierowane były wyłącznie do… Polaków, przy jednoczesnym podporządkowaniu się zarządzeniom austriackim.
Wszystkim, którzy i dziś odmawiają Ukraińcom prawa do własnego państwa przypomnieć należy, że przypadek naszych wschodnich sąsiadów nie był wówczas na mapie Europy odosobniony.

Więcej

W 1887 roku w Kijowie zebrał się zjazd tzw. gromad, które zrzeszyły się w Ogólnoukraińską Bezpartyjną Demokratyczną Organizację. Obserwowani byli rzecz jasna dość uważnie przez carską Ochranę, więc nie mogli od razu wystąpić z jasnym, czytelnym programem i stąd pewnie przymiotnik „bezpartyjna”. Ale przecież jednym z założycieli tej organizacji był Mykoła Iwanowycz Michnowski, autor programu „Samoistna Ukraina” wydanego w zaborze austriackim, w Czerniowcach trzy lata później. Program ten stał się podstawą dekalogu nacjonalistycznego (sprecyzowanego za dwie z górą dekady przez Doncowa), którego dalekimi dziećmi były OUN-UPA i inne. Zacytuję zdanko z tej broszury: Ukraina będzie dla Ukraińców i póki choć jeden wróg-cudzoziemiec pozostanie na naszej ziemi, nie mamy prawa złożyć broni. Jednocześnie znalazło się tu zdanie o czużyńcach, małżeństwa z którymi traktowane będą jako odejście od prastarej świętej wiary i zdrada narodowa. A przecież, by uzyskać wykształcenie, nie można było stronić od Polaków. Otrzymana – nie wywalczona, jak chcą niektórzy – po 1866 roku (wojennej klęsce Austrii) autonomia Galicji poskutkowała istnieniem w jedynym z trzech zaborów polskich szkół, gimnazjów, uczelni oraz rozwojem wspaniałych instytucji z Zakładem Narodowym Ossolińskich na czele.

Wyprzedzając nieco chronologię przypomnę, że to tu, we Lwowie, najsilniej przygotowywano wystąpienie zbrojne w celu odtworzenia Rzeczypospolitej. Już w 1908 roku Józef Piłsudski w lokalu przy ul. Kadeckiej (ob. Bohaterów Majdanu) zaproponował powołanie Związku Walki Czynnej, na czele którego stanął Kazimierz Sosnkowski. Dwa lata później powstał Związek Strzelecki, oficjalnie zalegalizowany, w którego ramach działać poczęła Tajna Armia Polska. Nie mogąc działać oficjalnie, zalegalizowała się jako Polskie Drużyny Strzeleckie.

Tymczasem, jak to „w Polszcze” bywa, nastąpił poważny podział, bo rozwinęły się dwie sprzeczne koncepcje odbudowy państwa. Narodowa Demokracja, czyli endecy, stanęła na stanowisku, że odbudowa Rzeczypospolitej w granicach przedrozbiorowych jest zbyt wielkim zadaniem. Federacyjną koncepcję państwa – bliźniaczą jagiellońskiej – po prostu wyśmiewali. Szefujący im poseł do petersburskiej dumy, Roman Dmowski, widział Polskę w ścisłym sojuszu z carem. Jednocześnie na każdym kroku podkreślał (w czym w dużym stopniu miał rację), że Ukraińcy nie byli wówczas zdolni do budowy własnego państwa. Wzajemna niechęć na linii Dmowski – Piłsudski szkodziła jednak Polakom na wszystkich frontach i szkodzi praktycznie do dziś. Bo przecież przyszły Marszałek widział Ukrainę i inne wschodnie organizmy jako bufory oddzielające Polskę od Rosji. Nie minęło wiele lat, a sytuacja europejska i światowa udowodniła słuszność tej koncepcji.

Tymczasem stosunki polsko-ukraińskie ulec miały wielkiemu zaostrzeniu. W październiku 1888 roku namiestnikiem Galicji został Kazimierz hr. Badeni. Austriacy, miast skłaniać go do nawiązania głębszej współpracy z Ukraińcami, niedwuznacznie i wprost wymagać poczęli od niego bacznej obserwacji, a czasem nawet współdziałania przy pacyfikacji ruchów nacjonalistycznych. Namiestnik doprowadził do – krótkotrwałej niestety – ugody polsko-ukraińskiej, z kiesy gubernatorstwa począł subsydiować szkolnictwo i inne ukraińskie instytucji oświatowe. Nie mogło się to Wiedniowi podobać, ale skoro jednocześnie sprzyjał usuwaniu moskalofilów z ważnych stanowisk i ostro zwalczał ruchy lewicowe, zarówno ukraińskie, jak i polskie, kilka lat go tolerowano, awansując nawet na premiera Austrii. Jednak kiedy zabrał się za ograniczanie żywiołu niemieckiego w Galicji, w 1895 roku został zwolniony. Jego praca przyczyniła się w jakimś stopniu do ograniczenia powszechnego analfabetyzmu, a poza tym to za sprawą Badeniego odsunięto dotychczasowego metropolitę lwowskiego – rusofila Josyfa Sembratowycza, a na to miejsce osadzono propolsko nastawionego Sylwestra Sembratowycza, jego bratanka. Ten pierwszy został przez papieża zatrudniony jako doradca w sprawach ukraińskich i mocno szkodził sprawie polskiej. Potem metropolitą unickim został na krótko, związany niegdyś z domem Czartoryskich, Julian Kuiłowski, a po nim Andrzej Szeptycki, wnuk po kądzieli Aleksandra hr. Fredry. Stał się on duchowym przywódcą ludności ukraińskiej w Galicji na niemal pół wieku. Następca Badeniego – Andrzej hr. Potocki – odwrócił się jednak od polityki ugodowej względem Ukraińców. Nie bez przyczyny. Był to czas, gdy powstała Ukraińska Partia Radykalna, z której później wyodrębniły się dwie kolejne: Ukraińska Partia Socjal-Demokratyczna oraz Ukraińska Partia Narodowo-Demokratyczna. Obie o charakterze ksenofobiczno-faszystowskim. Wiaczesław Budzynowski na zjeździe założycielskim „partii-matki” oświadczył: Musiemy zniszczyty Polszczu. [...] Wyżenem intruziw polszczych z naszoj ziemli.

Andrzej Potocki szczególnie energicznie przeciwdziałał projektowi utworzenia uniwersytetu ukraińskiego we Lwowie i spotkał się z ostrą nagonką tamtejszych środowisk rusińskich.

Więcej

W 1907 roku ogłoszono, że w następnym roku odbędą się wybory do Sejmu Galicyjskiego. Co najważniejsze, według nowej ordynacji – głosowania powszechnego. Ukraińcy zdobyli 27 mandatów na 107 możliwych, osiągając przewagę w tzw. kurii wiejskiej. Nie zmienia to faktu, że w trakcie głosowania dochodziło do burd i wzajemnych bijatyk. Mimo to wydawało się, że idzie do porozumienia, bo Ukraińcy zrezygnowali z postulowanego do niedawna utworzenia „kantonu polskiego”. Ale…

Była Niedziela Palmowa 12 kwietnia 1908 roku. Zdecydowano mimo święta otworzyć instytucje, by mieszkańcy Lwowa przed nadchodzącymi Świętami Wielkanocnymi załatwili zaległe sprawy. Namiestnik, jak w każdą niedzielę, udzielał tradycyjnie posłuchań delegacjom i indywidualnym petentom. Przecież w tygodniu nie każdy mieszkaniec Galicji mógł tu dotrzeć. Niestety tego dnia stała się rzecz straszna. Rozkrzyczeli się w miastach uliczni gazeciarze, a „Głos Krakowski” w specjalnym wieczornym wydaniu poinformował: Dzisiaj, w niedzielę, o godzinie 1-ej po południu zamordowany został w pałacu pod Kawkami namiestnik Galicji, Andrzej hr. Potocki. Zabójcą jest student uniwersytetu, Mirosław Siczyński, Rusin.

Więcej

Wydarzenie to zerwało ostatnie nici porozumienia, choć następny namiestnik, Michał Bobrzyński, podjął próby rozmów. Zbliżał się jednak czas, gdy Europa miała zamiar popełnić zbiorowe samobójstwo. A Austria pożegnać miała „dobrego cesarza” i sama ponieść największą klęskę w dziejach. Wielu Polaków i rodzin polskich wraz z nią, tyle że w skali makro osłodzone to miało zostać odzyskaniem Rzeczypospolitej. Ale Wiedeń, chcąc ratować choć część swego imperialnego posiadania, postanowił patronować Ukraińcom miotającym się miedzy oboma cesarzami.

więcej