
Dzieje Lwowa
LWÓW RUSKI – LWÓW KSIĄŻĘCY
Rzeczypospolitej przeciw wrogom osłona; Puklerz i miecz przeciw pogaństwu – dwa spośród setek zdań, pochodzących z dokumentów królewskich, na określenie miasta, które w dziejach Rzeczypospolitej zajmowało miejsce szczególne i wybitne, bo określenie „ważne” wydaje się wysoce trywialne. I nadal Lwów funkcjonuje nieprzerwanie, z wielką siłą w utworach literackich i opracowaniach dokumentalnych, choć pokolenie naszych dziadów i ojców, świadomie stąpających po jego brukach i trotuarach, odeszło już na Drugą Stronę. Wielu historyków pisało, że wraz z odejściem ostatnich pokoleń urodzonych we Lwowie zanikać będzie istnienie miasta w powszechnej polskiej świadomości, bladł będzie zarys jego postaci w literaturze. Trzeba przeto z wielką radością podkreślić, że wbrew obawom tak nie jest. Pojawiają się za to coraz liczniejsze opracowania, w których zawarte są tezy i twierdzenia wynikające z niewiedzy, świadomej manipulacji tudzież złej woli. Bo choć Lwów jest już inny, to dziejów tego miasta i ziemi zmieniać nie należy, nie trzeba i nie wolno. I na początek fragment wiersza Mariana Hemara, który zachęci może Państwa do zaglądnięcia w zbiory jego pism i poezji.
Gdy mówimy o ziemiach polskich zaczynając wędrówkę po mapie od prawego dorzecza Odry, zauważamy pewną spójność terenów, o ile nie po Dniepr, to po Dniestr na pewno. Od niziny nadbużańskiej teren zaczyna się wznosić i prowadzi w kierunku stepów czarnomorskich. To zasługa lodowca, który cofając się na północ pozostawił liczne ślady swojej bytności. Po nim przyszło bezkresne morze, które również zapisało się licznymi śladami. Nigdy by przecież nie powstało we Lwowie słynne Muzeum Przyrodnicze Dzieduszyckich, gdyby nie naturalny pomysł ocalania i skatalogowania tak często napotykanych tu skamieniałych szczątków rozmaitych „dinozaurów”, muszli itp. Gród, który przekształcić miano potem w jedno z najpiękniejszych miast Europy, nie powstał w szczytowym punkcie wyżyny podolskiej, lecz na jej rozległym gigantycznym zboczu, na jego garbach, i zapłacił za to między innymi brakiem… dużej rzeki. Coś za coś, chciałoby się powiedzieć, skoro miasto położyło się na granicy działu wód mórz Bałtyckiego i Czarnego. Z czasem tę niebywałą cechę miejsca, decyzją włodarzy miasta, podkreślono w równie niespotykany sposób. Otóż na ówczesnym Przedmieściu Gródeckim wzniesiono neogotycką świątynię poświęcona świętej Elżbiecie, a kalenicę (szczyt stromego dachu przykrywającego monumentalna nawę i transept) poprowadzono po prostym odcinku tej granicy. Pokazało się wówczas, że Lwów prawie cały zwraca się ku Wiśle i do ziem państwa w dorzeczu tej rzeki położonych w sposób naturalny należy.
Nie ma już dziś śladów licznych potoków (oprócz etymologii nazw stawów, dzielnic, dawnych przedmieść i przysiółków), zachowała się tylko powszechna pamięć o rzece Pełtwi, która z czasem zamieniona została w ukryty pod ziemią ściek miejski.
Więcej
×
W okolicach dawnej Rogatki Stryjskiej znajdował się zagajnik dębowy, gdzie ze swych źródeł poczynała się Pełtew meandrująca wówczas w okolice dzisiejszego głównego gmachu Uniwersytetu. Tu z kolei łączył się z nią potok zwany Żelazną Wodą, a dalej w stronę Akademickiej owa „główna rzeka Lwowa” wchłaniała potok Pasieka (nazywany również Srebrną Wodą), który z kolei rodząc się we wzgórzach Pohulanki, przechodził z impetem przez gliniańsko-łyczakowskie rejony. Tak wzmocniona swą „potęgą” Pełtew, osiadała na laurach i rozleniwiona rozlewała się po terenie przyszłych reprezentacyjnych alei i placów miejskich. Mamy na myśli biedne Garbary, które jakimś cudownym zrządzeniem losu przemienione zostały po wiekach w lwowskie corso, czyli Akademicką, plac Mariacki i Wały Hetmańskie. Ale owe miejsca powstały dopiero wówczas, gdy podobnie jak paryski potok Bièvre, znany nam z powieści Eugeniusza Sue „Tajemnice Paryża”, Pełtew bezpowrotnie ukryto pod ziemią. I jest to niewątpliwa zasługa austriackich urbanistów, bo rzeczka, a szczególnie jej rozlewiska były siedliskiem insektów, brudu, bagien i „wiatrów”, zaś w konsekwencji chorób. Były jeszcze pośledniejsze potoki, jak choćby Wulecki, zwany Soroką, których pamiątką są np. liczne jary przecinające Wzgórza Wuleckie. Zdawałoby się zatem, że Lwów, leżący w kotlinie niczym hemarowska Florencja, winien mieć aż nadmiar wody. A tu nie. System wodny nie był wystarczający do zaopatrzenia rozwijającego się miasta w wodę do celów bytowych. Starano się nadrabiać to drążeniem licznych studni, aż w końcu w 1901 r. zrealizowano znakomity projekt zaopatrzenia ze źródeł w Woli Dobrostańskiej i Szkle (w Roztoczu k. Janowa – ponad 30 km od Lwowa). Uważano, że woda ta była najlepszą w Polsce, co znajdowało swe odbicie w powszechnym uznaniu dla piwa lwowskiego, nie wspominając o wyrobach wytwórni Baczewskiego.
Zaopatrzenie w wodę komplikowały wielkie zasoby soli, które stały się także jedną z przyczyn rozwoju i dobrobytu miasta. Bo to nie Kraków i podkrakowska Wieliczka były największymi eksporterami soli w dawnej Polsce, a Lwów właśnie.
Czas zacząć kruszyć kopie z historykami, którzy twierdzą, że Lwów leży na ziemiach przyłączonych do państwa polskiego dopiero w II połowie XIV stulecia. Zacząć więc należy od Rusi i Grodów Czerwieńskich.
Więcej
×
Zacznijmy od nazwy „Ruś”. Jest to pozostałość po nazwie jednego z plemion normandzkich, Waregów – konkretnie tych, którzy zawędrowali tu z północy. Jeśli w kronikach z czasów cesarza Ludwika Pobożnego znajdujemy określenie rus na nazwanie wojownika normandzkiego, zaś wołga to słynna galera – łódź Wikingów napędzana wiosłami, to wszystko powoli zaczyna się wyjaśniać. Rozmowy z cesarzem prowadził znaczny w plemieniu wysłannik o imieniu Helgi, w kronikach ruskich (których wiarygodności nie zaprzeczają ukraińscy historycy) zapisany jako Oleg. Jest jeszcze uzupełniająca niejako wersja, bo w języku fińskim kraj zajęty przez Normanów określano jako Ruotsi.
Dla nas najważniejsze jest to, że z nazwy kraju Ruś, ukradzionej Rusinom przez Rosjan, wywiódł się w naszej świadomości sąd, że jest to obca ziemia. Taki nasz „rosyjski kompleks” po wiekach przewag wschodniego imperium. Nie znajdziemy zrozumienia dla uwarunkowań naszych dawnych dziejów w opracowaniach nawet najwybitniejszych umysłów Europy Zachodniej, bowiem dla większości z nich Europa słowiańska stanowiła zlepek bezładnie porozrzucanych plemion, bez zbytniego rozróżnienia. W relacjach z wypraw pisanych dla cesarza Fryderyka I Barbarossy znajdujemy zapis, że ziemie nas interesujące zamieszkują Rutheni, Landisi, Gothi et cateare gente orientales (Rusini, Lędzianie, Gotowie i inne plemiona wschodnie) .
Snując
swą „Powieść minionych lat” niejaki Nestor, mnich i kronikarz,
opisuje czyny księcia Włodzimierza Kijowskiego (+1015). I choć
istnieją hipotezy, iż tekst ten jeszcze w czasie pisania był
zmieniany ze względu na interesy dynastii panującej, warto go
poznać, bo przecież to jeden z „ruskich argumentów”
działających stanowczo na niekorzyść fałszujących historię.
Czytamy tam bowiem:
W
leto 6489/981 r. ide Wołodymer k Lacham i zaja hrady ich Peremyszl,
Czerven i iny hrady.
Pierwsza data jest oczywiście datą starotestamentową liczoną od
początku świata. Chcemy też podkreślić, że odbywało się to w
czasie, gdy cesarz Otton II najechał na Polskę, zaś Rusini
wykorzystali osłabienie młodego państwa. Lecz skoro tak się
stało, Przemyśl i inne grody znajdowały się wcześniej w domenach
Lachów – Lędzian. W języku węgierskim też się zachował ślad
„lędziański”, skoro do dziś w oficjalnej terminologii Polaków
nazywa się Lengyel. Co to ma wspólnego ze Lwowem? Ano ma i to dużo.
Bowiem Grody Czerwieńskie, o których była mowa, to tereny, o
których usadowienie do dziś kruszą kopie historycy, lecz żaden z
nich nie zaprzecza, że leżały w domenach bliskich późniejszemu
Lwiemu Grodowi i gdy on powstał, całkowicie straciły znaczenie.
Terytorialnie
owe grody uważa się raz za rozległy kraj, który powierzchnią
odpowiadać miał przyszłej Rusi Czerwonej, raz znowu ogranicza się
ich zasięg do samego Czerwienia i kilku okolicznych. Za najbardziej
wiarygodną uznano obecnie tezę, że Grody Czerwieńskie obejmowały
swym zasięgiem w przybliżeniu ziemię chełmską, bełską,
przemyską, sanocką, wołyńską, halicką i Pokucie. No właśnie –
Pokucie, część księstwa halicko-włodzimierskiego o czysto
polskiej etymologicznie nazwie. Pokuć bowiem w staropolszczyźnie to
nazwa duszka zamieszkującego zakamarki domów, spichlerze i stajnie.
Bardzo popularna w wielu regionach Polski.
Jeśli chodzi o okres przed powstaniem Lwowa, to na początku nie mogliśmy się pochwalić wielkimi sukcesami, bo władcy polscy zbyt byli zajęci obroną granic zachodnich, by na wschód kierować znaczniejsze siły. I tak Bolesław Chrobry, a po nim Bolesław Śmiały i inni książęta zasiadający na stolcu polskim, odzyskiwali Grody Czerwieńskie tylko na krótko. Choć dwaj pierwsi zapisali się mocno w dziejach przyszłej Ukrainy, szczególnie ten drugi – nadając prawa miejskie Kijowowi, to późniejsze rozbicie dzielnicowe osłabiło Koronę w nadmiarze. Ziemia zwana potem lwowską stała się na niemal dwa stulecia terenem granicznym skrapianym krwią walczących ze sobą sąsiadów raz mocniej, raz słabiej. Ale i Ruś dotknął bliźniaczy proces rozbicia dzielnicowego, tyle że pół wieku wcześniej.
Więcej
×
W 1054 roku zmarł Jarosław Mądry, który na łożu śmierci podzielił kraj pomiędzy swych synów. W Kijowie rezydował najstarszy Izjasław, ożeniony z siostrą Kazimierza Odnowiciela – Gertrudą. Cztery lata później na tronie polskim zasiadł Bolesław II Szczodry (Śmiały), syn Dobroniegi i Kazimierza. W tym czasie na Ruś najechali Połowcy, lud pochodzenia azjatyckiego. Pokonali Rusinów w krwawej bitwie pod Kijowem. Pozostali bracia obarczyli odpowiedzialnością za klęską Izjasława i wygnali go ze stolicy. Książę udał się po pomoc oczywiście do kuzyna, do Polski. I Bolesław natychmiast zorganizował wyprawę – podejście dzikich hord Połowców pod granice Polski było wystarczającym straszakiem. Widocznym śladem obecności Bolesława było wzmacnianie grodów i twierdz na odzyskiwanych terenach. Ot, choćby zamku w Krzemieńcu, rozbudowanego potem przez królową Bonę. Szczodry szedł jak burza, tak że przerażony Wiaczesław uciekł po prostu z Kijowa. Bolesław zajął więc Kijów praktycznie bez walki i... złupił. Skutkiem tego Izjasław, przywrócony przez króla na tron, nie mógł liczyć na poparcie miejscowych. Mnożyć się poczęły skrytobójcze zabójstwa, stronnictwo bojarskie nabierało mocy. Izjasław, gdy już najbliżsi mu ludzie zaczęli umierać, którejś nocy ponownie uciekł. Jeszcze raz Bolesław pomógł mu wrócić. Lecz dorośli już bratankowie, Oleg i Borys, zorganizowali powstanie. Pokonali go i zabili w bitwie pod Czernihowem w 1078 roku. Na stolcu książęcym, po zaprzestaniu długoletnich walk, zasiadł w końcu Włodzimierz Monomach. Postanowił uporać się przede wszystkim z zagrożeniem zewnętrznym ze strony Połowców. Zdołał zebrać wokół siebie światłych Rusinów, pokonać koczowników i zjednoczyć pod swoim berłem większość terytorium dawnego państwa. Podporządkował sobie również ziemię czernihowską oraz władców ziem leżących przy granicy z Polską. Na kilka lat przed śmiercią Włodzimierz sprowadził do Kijowa swojego syna Mścisława, który – mimo iż nie był pierworodnym – objął chwilowo bez żadnych przeszkód centralny tron. Monomach zyskał sobie miano jednego z najwybitniejszych władców kijowskich, a życie jego stało się kanwą licznych opowieści historycznych i legendarnych. Rok 1125 – rok śmierci Włodzimierza Monomacha – to początek błyskawicznego rozpadu Rusi.
W 1138 roku Bolesław Krzywousty, niepomny doświadczeń wschodniego sąsiada, podzielił kraj pomiędzy synów, myśląc naiwnie, tak jak Jarosław Mądry, że instytucja dzielnicy senioralnej uchroni kraj przed rozpadem. Tymczasem, gdy Krzywousty zajęty był wojną z Niemcami, najechał na Polskę Wołodymyrko, książę dźwinogrodzki. Wpadł na pomysł utworzenia stolicy swego państewka i na siedzibę wybrał Halicz. Jednym słowem odebrał Polsce trochę terenów. Stąd wyszła kolejna ekspedycja „uwieńczona” złupieniem Wiślicy. Księstwo Halickie, a właściwie jego przetransponowana nieco nazwa odegra bardzo ważną rolę w dziejach Rzeczypospolitej i nie tylko. To oczywiście Galicja. Lodomeria zaś to łacińska wersja Włodzimierszczyzny. Związki Rusi i Polski były jednak nie do przekreślenia. Większość synów Bolesława Krzywoustego zrodziło się ze związku z księżniczką kijowską Zbysławą. Gdy w Krakowie zasiadł Władysław II Wygnaniec (syn Zbysławy), pomyślał o usunięciu braci z pozostałych dzielnic. Wezwał na pomoc Rusinów, którzy w bitwie nad Pilicą wycięli sporo jego przeciwników, a potem zagarnęli kolejny kawałek Polski. Władysław ożenił swego syna Bolesława z córką księcia Wsiewołoda Olgierdowicza – Zwinisławą. Można by zatem rzec, że ciągłe związki rodzinne prowadzić powinny do zgody, lecz i tu się wyraźnie okazywało, że z rodziną bywa różnie...
Na dalszy rozwój wypadków najmocniejszy wpływ miało rozbicie (nie tylko dzielnicowe) po obu stronach. Ponieważ zajmujemy się Kresami, interesuje nas głównie rozbicie ziem, z których wyłonić się miała potem Ukraina. Powstały skutkiem tego dwie dzielnice – na północnym wschodzie i na południowym zachodzie – rywalizujące potem ze sobą księstwa Suzdalskie i Halickie. I tu, i tam Słowian było stosunkowo mało. Co ciekawe każde z nich rościło sobie wyłączne prawo do miana Ruś. Księstwo północne to po najeździe mongolskim wspomniane Suzdalskie, potem Rostowsko-Włodzimierskie, Twerskie i na końcu Moskiewskie. To ostatnie, po potężnym wzmocnieniu przez osiadłe tu szczepy mongolskie, prawem kaduka przejęło (ściślej mówiąc ukradło) tytuł od Kijowa i poczęło się zwać Wielkim Księstwem Moskiewskim. Dla przypomnienia: w „Kronikach” Galla Anonima czytamy, że Kijów stanowił caput regni , czyli w tłumaczeniu dosłownym – stolicę królestwa, do końca XII stulecia. Coraz nam bliżej do chwili założenia grodu nazwanego Lwowem.
Tymczasem jesteśmy nadal w XII stuleciu. Na tronie halickim zasiadł Jarosław Ośmiomysł, syn Wołodymyrka, bardzo zręczny polityk i strateg. To on pierwszy doszedł do wniosku, że z Polakami wadzić się nie należy, dobrze mieć spokój i zająć się napastnikami ze wschodu. Gdy zawarł przymierze z Polską oraz wysłał zapewnienie do cesarza Fryderyka I Barbarossy o popieraniu interesów cesarstwa, z cesarską pomocą zlikwidował zagrożenie połowieckie. Ośmiomysł podniósł wysoko prestiż międzynarodowy swego księstwa – utrzymywał dobre stosunki również z Bizancjum. Na Rusi cieszył się wielkim autorytetem, ceniono powszechnie zalety jego intelektu, co znalazło bardzo plastyczne odzwierciedlenie w przydomku: Ośmiomysł – człowiek mogący myśleć za ośmiu. Po 1187 roku Ruś Halicka znalazła się w trudnym, pełnym zamętu okresie. Mnożyły się przejawy egoizmu bojarstwa, coraz silniejszego i bezpiecznie się czującego w swoich warownych grodach. Władzę książęcą osłabiała ponadto walka w łonie rodziny pomiędzy synami Ośmiomysła, Olegiem i Włodzimierzem II. Natychmiast skorzystali z tego Węgrzy. Król Bela III umyślił sobie osadzenie tu jako regenta swego kilkunastoletniego syna Andrzeja. Krótko jednak to trwało, chłopiec ledwie z życiem uszedł z Halicza, gdy Węgrzy pierzchali przed wojskami Romana Mścisławowicza wspomaganego przez Polaków, których poprosił o pomoc powołując się na pamięć dziadka – Bolesława Krzywoustego. Bojarzy bardzo się obawiali Romana, jego twardej ręki i… zaproponowali tron halicki Leszkowi Białemu. Ale nasz książę odmówił. Panowanie Romana to powstanie nowego tworu na tych ziemiach. Zjednoczone pod berłem nowego władcy ziemie poczęto nazywać Rusią Halicko-Włodzimierską. Nie było to niestety dla nas korzystne, bo Roman wtrącił się wkrótce dyplomatycznie i militarnie w sprawy polskie. Tak oto zamiast unii personalnej i terytorialnej mieliśmy Rusinów, którzy pod wodzą swego księcia najechali na rozbitą dzielnicowo Polskę, spustoszyli co niemiara i przekroczyli Wisłę pod Zawichostem. Romanowi, który przedtem zdobył Kijów i ogłosił się władcą wszystkich ziem ruskich, zamarzyło się imperium. Wspomniany Zawichost to ważne dla ruskiego księcia miejsce. Doszło tu w 1205 roku do krwawej bitwy, którą opisał w swoich „Kronikach” Jan Długosz.
Więcej
×
Roman nie spodziewał się przeprawiając, że po drugiej stronie czeka na niego wielkie zgromadzenie wojsk polskich Leszka Białego i Konrada Mazowieckiego. Do tego czekali rozeźleni wieśniacy, którzy ratując swe życie wszystkimi brodami przeszli na drugą stronę Wisły. Uzbrojeni w co popadnie i gotowi walczyć do upadłego. Błogosławili im biskupi, bo przecież wiarołomny Roman, wyciągając miecz przeciw swym dotychczasowym przyjaciołom, wg Długosza groził, że nie tylko spustoszy Królestwo Polskie, ale i obrządek łaciński podepcze . W swej ogromnej pysze dopiero po przeprawie wysłał zwiadowców, by mu donieśli, gdzie są Polacy. Wkrótce otrzymał odpowiedź, ale nie wierzył swym ludziom oskarżając ich o tchórzostwo. Ponadto twierdził, że Polacy żadną miarą nie podejmą z nim walki dziewiętnastego czerwca, w dzień poświecony męczennikom Gerwazemu i Protazemu. Jednak o wschodzie słońca zauważono ruchy wskazujące na gotowanie się do ataku. Szarżę kawalerii poprzedził zmasowany ostrzał łuczników. Rusini byli bardzo ściśnięci w szeregach, więc natychmiast ponieśli straty, ale dzięki dobremu dowodzeniu rozwinęli szeregi. Początkowo obie strony przeprowadziły atak z włóczniami, a wynik walki był niewiadomy. Wszystko się zmieniło, gdy chłopstwo z siekierami i innymi „narzędziami” zaatakowało skrzydła. Polskie rycerstwo uformowało klin, by dotrzeć do dowództwa Rusinów. Rozkaz głównodowodzącego Krystyna – wojewody mazowieckiego – był jednoznaczny: ująć lub zabić Romana. Atakujący szybko go rozpoznali po oznakach książęcych i tam skierowali główny impet natarcia. Gdy najwytrwalsi rycerze zginęli na oczach księcia, on sam z najwierniejszymi wycofał się nad Wisłę i z trudem przeprawił się na drugą stronę. Polski pościg był tuż tuż, zginęli wszyscy przyboczni, a sam książę został dosłownie rozsieczony. To był tylko fragment tutejszej rusińskiej tragedii. Pod pozostałą częścią wojsk Romana zarwał się podmyty wysoką wodą, stromy brzeg Wisły. Ci, którym udało się ocaleć z bitwy, zginęli w odmętach wezbranej rzeki. Odnalezione zwłoki księcia Romana pochowano na polecenie Leszka Białego w dominikańskim kościele św. Jakuba w Sandomierzu. Jednak wkrótce przybyło rusińskie poselstwo, w celu wykupienia ciała z rąk polskich. Według ruskich kronikarzy wykupiono zwłoki Romana za wagę srebra i pochowano we Włodzimierzu.
Śmierć księcia Romana wyznacza koniec księstwa Halicko-Włodzimierskiego i jednocześnie zamyka możliwości osiągnięcia dominacji ruskich książąt na ziemiach przyszłego wschodniego imperium. Za to w Polsce bitwa pod Zawichostem przez długie dziesięciolecia opiewana była, zresztą słusznie, jako wielkie zwycięstwo i triumf wynikły ze zgodnego działania Polaków. W Haliczu tymczasem rozgorzała następna wojna domowa. Kolejny tutejszy władca zakończył życie nie w sposób naturalny, zaś następcy bądź kandydaci na następców szli jego drogą. Synowie Romana sami rozpoczęli krwawą łaźnię, walcząc głównie między sobą. Żadne ze stronnictw nie mogło liczyć na pomoc ze strony Bizancjum, bowiem Konstantynopol zdobyli właśnie krzyżowcy i utworzyli efemerydę zwaną Cesarstwem Łacińskim. W ten sposób na halickim tronie zasiadł Roman II Igorowicz, syn Igora Światosławowicza. Stanowczo nie podobał się bojarom. Wdowa po poprzednim księciu Romanie zjawiła się w Krakowie i ponownie złożyła Leszkowi Białemu propozycję objęcia władzy w Haliczu. Leszek powtórnie odmówił. Ociągał się też z odpowiedzią na prośbę o militarną pomoc. Tymczasem bojarzy uzyskali pomoc Węgrów. Roman II Igorowicz uszedł zgrzytając zębami. Węgrzy wzięli do niewoli pozostałych braci Igorowiczów, sutą opłatę-kontrybucję za pomoc i odeszli. Nie zabrali jednak bojarom zbyt dużo, skoro ci wysłali za odchodzącymi Madziarami swych posłańców, którzy wykupili Światosława i Włodzimierza i poprosili ich o powrót do Halicza. Młodzi książęta z chęcią wrócili do miasta i gdy stanęli u podnóża zamku zobaczyli szubienice dla siebie i swojej służby, pojmanej wcześniej. Przy uciesze gawiedzi zawiśli na szubienicach. Tymczasem bojar Wołodisław (w latopisach rusińskich zwany Samozwańcem) ogłosił się prawem kaduka księciem. Teraz zawrzało z kolei między bojarami. Zaczęli się buntować nawzajem przeciw sobie. W tym czasie Romanowi II Igorowiczowi udało się uzyskać pomoc w Kijowie i zbrojnie wkroczył do Halicza. Samozwańca osobiście zatłukł, ale bojarskim sposobem wezwał pięciuset z nich na pojednawczą ucztę, deklarując wybaczenie i współpracę. Na słowach się jednak skończyło. Zamek otoczony został przez żołnierzy. Nikt z zaproszonych nie wyszedł stamtąd żywy. Pozostali bojarzy ponownie uzyskali skuteczną pomoc Węgrów i tym razem zaskoczonego Romana ujęto. Jeszcze nie zdążono rozebrać szubienic, a już sznury naprężyły się pod ciężarem księcia i jego najbliższych. Leszek zapukał do króla Węgier Andrzeja II proponując… rozbiór Rusi. Andrzej II pozbył się właśnie ze swych ziem Krzyżaków i ręce swych wojów miał wolne. W ten oto sposób Ruś Halicka przyłączona została na zasadzie autonomicznego tworu do Węgier, a Włodzimierszczyzna znalazła się pod protektoratem polskim. Andrzej II poczuł się bardzo pewnie sądząc, że zrealizował wreszcie niegdysiejszy zamysł ojca. Zaoferował bojarom względne bezpieczeństwo, niewtrącanie się w wewnętrzne rozgrywki, jednym słowem stabilizację. Nie wziął jednak pod uwagę niepodległościowych ambicji Rusinów. Gdy na tronie halickim umieścił swego syna Kolomana, zaręczonego z córką Leszka Białego Salomeą, bojarom (i nie tylko im) to się bardzo nie spodobało. Wzniecili kolejny bunt, by obalić obcego księcia. Królewicz Koloman w 1216, w więc rok po intronizacji, musiał uchodzić, a gdy przywrócono mu władzę na polskich i węgierskich mieczach w 1219 roku – wytrzymał raptem niecałe dwa lata.
W tym miejscu po raz pierwszy, lecz nie ostatni, pojawia się osoba Daniela (Danyła) I Romanowicza, znanego bliżej pod przydomkiem Halicki. To on dowodził wojskami w czasie pierwszego bojarskiego buntu przeciw Węgrom. Wykazał się przy tym wieloma talentami wodzowskimi i militarnymi. Odegra wielką rolę w najbliższej przyszłości Rusi, teraz jednak bojarzy woleli na swym tronie Mścisława Udałego. Swój przydomek zawdzięczał energii i pomysłowości, jaką wykazywał na polach bitew. Jego brawura stała się później główną przyczyną klęski wojsk ruskich w krwawej bitwie nad Kałką. Lipcowa klęska Rusinów w roku 1223 przyczyniła się do ich zależności od Mongołów. W bitwie zginęło dziesięciu spośród osiemnastu książąt i ponad 20 tysięcy żołnierzy. Mścisławowi Halickiemu i jego zięciowi Danielowi Romanowiczowi udało się uciec. Pięć lat później Mścisław zmarł w wieku 48 lat. Nie wiadomo, czy w sposób naturalny.
Tymczasem Konrad Mazowiecki, znany przede wszystkim z faktu sprowadzenia na Polskę gigantycznego krzyżackiego nieszczęścia, zamarzył zasiąść na stolcu senioralnym w Krakowie. Rozpoczął więc walkę z Władysławem Laskonogim i wkrótce Henrykiem Brodatym. Jedyne, co można o tym księciu powiedzieć pozytywnego, to lokacja Płocka. Poza tym był to warchoł, awanturnik i ambicjonalny szaleniec, niedorosły do potrzeb swej epoki. W walce o tron sprzymierzył się właśnie z Danielem Halickim. Ruski książę popierając Konrada zapędził się aż pod Kalisz, łupiąc i wywożąc co niemiara z polskich ziem. Nie dość, że podzielone na wrogie dzielnice, to jeszcze dodatkowo osłabione przez wojnę domową państwo, nie miało żadnych szans w starciu z nawałnicą tatarsko-mongolską. Wiemy wszyscy, że skończyła się ona na polach pod Legnicą w 1241 roku, skąd Henryk Pobożny wrócił z głową pod pachą. Polsce jednak, dzięki pomocy cesarstwa, udało się uniknąć mongolskiego jarzma. Inaczej stało się na Rusi. Daniel Halicki został zhołdowany przez chana. W czasie nawały mongolskiej przebywał w Wyszogrodzie nad Wisłą i nie miał już gdzie wrócić. Z Halicza nic nie zostało (nigdy już nie powrócił do poprzedniego znaczenia), Kijów też Mongołowie spalili. Wybrał więc na stolicę tymczasową Chełm. Ale przybyli posłowie mongolscy i wezwali go do Saraj Batu, gdzie dokonano aktu hołdowniczego. Otrzymał wówczas jarłyk – dokument potwierdzający podległość. W nim też określono wysokość haraczu corocznie wypłacanego Mongołom.
Wszystkim odwiedzającym Lwów rzuca się w oczy postać spiżowego rycerza na koniu stojącego na Placu Halickim (Strzeleckim). Brązowe litery na cokole informują „Król Danyło Halicki 1201- 1264”. Podkreślmy raz jeszcze – Daniel był prawnukiem Bolesława Krzywoustego, który z kolei był prawnukiem Włodzimierza Wielkiego (Chrzciciela Rusi), a związki rodzinne pomiędzy książętami z obu stron polsko-ruskiej granicy były już od początku XI wieku rzeczą powszednią. Tak więc w tym okresie stosunki polsko-ruskie miały charakter rodzinny, co w znacznym stopniu łagodziło napięcia powstające na tle politycznym.
Co robił książę Daniel do czerwca 1253 roku, czyli do czasu koronacji? Przebywał u wrogów, jak tego chcą współcześni historycy ze wschodu? Wydarzenia drugiej połowy 1253 roku, zakończone koronacją Daniela, były uwieńczeniem wieloletnich kontaktów dyplomatycznych. Ich nawiązanie było skutkiem pojawienia się na horyzoncie europejskiej polityki nowej potęgi – Mongołów, którzy pod wodzą Batu-chana spustoszyli w latach 1237-1242 większość udzielnych księstw ruskich, łącznie z Kijowem, Haliczem i Włodzimierzem Wołyńskim (oparły im się tylko Chełm, Krzemieniec i Daniłów), oraz miasta w Małopolsce Zachodniej. Wprawdzie w 1242 r. najeźdźcy opuścili splądrowane kraje, ale Batu-chan osiadł ze swoją ordą nad dolną Wołgą, zakładając własne autonomiczne państwo, nazwane przez historyków Złotą Ordą. Za jej wasala musiał uznać się także Daniel, w tej sytuacji szukał więc sojuszników do walki z Mongołami.
Więcej
×
Nowo obrany papież Innocenty IV podjął wkrótce kroki mające zarówno zażegnać niebezpieczeństwo ze strony Złotej Ordy, jak i poszerzyć papieskie wpływy na „schizmatyckich” i pogańskich sąsiadów łacińskiej Europy. W 1245 roku wysłane zostało z Awinionu, który był wówczas papieską siedzibą, do Batu-chana poselstwo mające nakłonić go do przyjęcia wiary katolickiej. Poseł Jan de Plano Carpino po drodze spotkał się również z Danielem (w lutym 1246 r.), wzywając go do nawiązania stosunków z kurią papieską. Skutkiem pertraktacji, prowadzonych prawdopodobnie w Chełmie, ówczesnej stolicy Rusi Halicko-Włodzimierskiej, była decyzja o koronacji. Sama ceremonia odbyła się jednak dopiero, gdy Daniel ze swoim synem Lwem i księciem mazowieckim Ziemowitem ruszył na wojnę z Jaćwingami i przybył do Drohiczyna, który był punktem koncentracji wojsk ruskich i polskich podczas wspólnych wypraw na Jaćwież.
Dla obrony terytoriów zagrożonych przez najazdy hord skośnookich jeźdźców Daniel Halicki zintensyfikował wzmacnianie i lokowanie nowych grodów. Nie miast, co trzeba podkreślić, tylko warowni obronnych z podgrodziami wobec nich służebnymi, w przypadku wojny skazywanymi na zagładę. W ten sposób zjawił się na mapach Lwów, nazwany jak się wydaje na cześć syna Daniela – Lwa. Pozornie złe, a jak się okazało wkrótce genialnie korzystne położenie grodu spowodowało szybki jego rozwój. Doszła do tego niezwykła siła miejsca. Na dodatek Rusini gnieceni jarzmem tatarsko-mongolskim przesuwali swe osiedlanie coraz bardziej na zachód, co automatycznie zwiększało błyskawicznie stopień zasiedlenia nadbużańskich domen. Sprzyjał temu Daniel widząc w coraz ściślejszej współpracy z Polską rozwój Rusi. Niestety chan Burundaj zorientował się szybko, że duża ilość grodów stanowi dla Ordy śmiertelne niebezpieczeństwo. Przecież w dalszej perspektywie tworzyć one będą ostoje dla obrońców tych ziem. Przeprowadził więc błyskawiczną akcję pacyfikacyjną, część grodów sam zniósł, a większość nakazał spalić. Ponadto rozkazał Danielowi włączyć się do planowanego najazdu na Polskę. I tu poniósł porażkę. Doszło do tajnego spotkania Daniela z Bolesławem Wstydliwym w Tarnawie, niedaleko Bochni. Zawiązano tu wstępny sojusz dla ochrony ziem ruskich i polskich . Burundaj jednak przez swych szpiegów dowiedział się o tym. Daniel wraz ze Lwem uszedł na Węgry, niewątpliwie ratując życie. Powrócił natychmiast, gdy Burundaj cofnął wojska. Wszystko szło ku ścisłym związkom polsko-rusińskim i gdy wydawało się, że błędy z czasów Leszka Białego da się naprawić, Daniel zmarł. Pochowano go w Chełmie. Nie dowiemy się nigdy, co Daniel przekazał synowi w ostatniej rozmowie na łożu śmierci. Wydawać się mogło, że nastąpi naturalna kontynuacja współpracy. Srogo się jednak w tych rachubach wszyscy zawiedli. Lew Halicki ogarnięty był wręcz chorobliwą ambicją. Niezbyt to logicznie zabrzmi, ale Lew chciał wyrwać Ruś z mongolskiej zależności, podejmując walkę z Polakami. A więc na dwa fronty. Wymyślił sobie bowiem, że po bezpotomnej śmierci Bolesława sam zasiądzie na stolcu krakowskim. Panowie polscy tę ewentualność rzecz jasna odrzucili, a na tron zaprosili Leszka Czarnego, księcia sieradzkiego i bliskiego współpracownika nieżyjącego już Bolesława. Straszliwie się rozeźlił Lew na tę sytuację i postanowił konkurenta osłabić i zgładzić. Zebrał wojsko własne, uzyskał pomoc od chana Nogaja, któremu w przypadku sukcesu obiecał zhołdowanie Krakowa i Śląska, i ruszył w głąb Polski. Już w lutym zdobył Lublin i miasto z przyległościami oddał do dyspozycji Tatarów. Potem przekroczył Wisłę i obległ Sandomierz. Polakom pomogła sroga zima. Tatarzy odstąpili od miasta i ruszyli dalej, ale 23 lutego 1280 roku drogę pod Goźlicami zastąpili im dowodzący wojskami księcia wojewoda krakowski Piotr Bogoria i wojewoda sandomierski Janusz Starża.
Więcej
×
Oto cytat z „Kronik” Jana Długosza: Wojsko Leszka Czarnego w cudowny sposób zwycięża księcia Rusi Lwa, który z wielkimi siłami wtargnął do Królestwa Polskiego, ściga go aż do Lwowa, pustosząc Ruś i wraca do domu z ogromnymi łupami.
Polacy gonili przeciwników aż do Lwiego Grodu, który Lew już uprzednio ustanowił stolicą Rusi. Polska pod rządami Leszka Czarnego skłaniała się ku sanacji organizmu państwowego, co nie mogło cieszyć sąsiadów. Nastąpiła powtórka z knowań z czasów Bolesława Śmiałego i ponownie ich motorem był biskup krakowski, tym razem Paweł z Przemankowa. Leszek nakazał „tylko” stłuc biskupa i uwięził go w lochach zamku w Sieradzu. Purpurat by zmiękł, gdyby nie opowiedziała się za nim wdowa po Bolesławie Wstydliwym – święta Kinga. Książę zwolnił z lochów biskupa, lecz przeciwnicy Leszka już chcieli na Wawelu osadzać Konrada z Czerska. Uratowali pozycję księcia mieszczanie krakowscy, którzy jak jeden mąż za nim stanęli i bronili zamku samorzutnie się organizując. Leszek był politykiem mądrym i przebiegłym. Chcąc wytrącić przeciwnikom argumenty moralne postanowił rozniecić kult relikwii świętego Stanisława biskupa. Gdy zmarł i do głosu doszli dotychczasowi jego przeciwnicy, na tronie polskim zasiadł okupant – Wacław II Czeski, reprezentant interesów cesarstwa. Sytuacja wewnętrzna w Polsce miała przemożny wpływ na sprawy dziejące się na Rusi. Rok po śmierci Leszka Lew Halicki ponownie stanął pod Krakowem i próbował zdobywać zwolenników precjozami zrabowanymi po drodze. Nic nie wskórał, więc skierował wojska na Zakarpacie. Tu czekali na niego Węgrzy, którzy spodziewali się najścia. Przegonili Rusina dość szybko. W tym momencie, w zmienionej sytuacji Lew postanowił zmienić charakter swej polityki. Gdy na tronie krakowskim zasiadł Wacław, zaproponował pomoc Władysławowi Łokietkowi. Mylił się zapewne w swych rachubach myśląc, że osłabia Polskę popierając tego raptusa i okrutnika mizernego wzrostu. Pomoc Lwa spadła Władysławowi dosłownie prosto z nieba. Przyszły król był jednak dobrym dyplomatą. Za pomoc obiecywał Lwu Lubelszczyznę i wszystko, co on by chciał, może oprócz Krakowa. Uzyskał w ten sposób schronienie pod skrzydłami Rusinów i stąd przeprowadzał kąśliwe ataki na wojska Wacława. Czech nie chciał zadrażniać sytuacji, bojąc się odwetu tatarskiego i tak to trwało do śmierci Lwa w 1301 roku. Teraz na tronie halickim zasiadł Jurij, czyli Jerzy I. Jego żoną była Eufemia – księżna kujawska, młodsza siostra Władysława Łokietka. Długo jednak nie rządził. Najpierw, 18 marca 1308 roku, znaleziono w łożnicy martwą Eufemię, a miesiąc później Jerzego. Czy dokonali tego bojarzy....? Po śmierci Jerzego i Eufemii Łokietek pomógł zasiąść na tronie ich dzieciom, Lwu i Andrzejowi. Lew i Andrzej Jurewicze Haliccy, co rzadko się zdarza, współpracowali ze sobą zgodnie, bez jakichkolwiek konfliktów. Nie do końca wiemy, przeciw komu przedsięwzięli wyprawę w 1323 roku. Czy przeciw Tatarom, czy przeciw Litwinom. W każdym razie gdzieś na północnych krańcach Rusi wydali przeciwnikom bitwę. Nie wyszli z niej żywi. Jest i druga wersja. Kilku historyków z lwowskim Oswaldem Balzerem na czele sugeruje, że do bitwy tak naprawdę nie doszło, bo w przeddzień odnaleziono braci martwych w namiocie. Ruś zhołdowana była chanom i to im właśnie polityka książąt podobać się nie mogła. Lew i Andrzej wyraźnie ciążyli ku zachodowi, co w rychłej perspektywie mogło skutkować zrzuceniem wschodniego jarzma. Skośnoocy wojownicy poczuli się zagrożeni i prawdopodobnie przekupili bojarów, którzy zajęli się resztą. Lew i Andrzej byli ostatnimi władcami Rusi z krwi Romanowiczów.
Władysław Łokietek, który wspierał braci i siostrzeńców zarazem, przerażony tą sytuacją, wysłał do papieża memoriał, którym chciał uzyskać akceptację dla ewentualnych działań zbrojnych przeciw bojarom. Bojarzy musieli się chyba przestraszyć mocy ofensywy dyplomatycznej Łokietka, skoro bez większych sprzeciwów zgodzili się na polsko-węgierską propozycję powołania na tron Bolesława – Piasta. Był on synem Trojdena mazowieckiego (z Czerska) i Marii Halickiej, córki Jurija (Jerzego Lwowicza). Jerzy II (bo takie przybrał imię po przyjęciu prawosławia) swoje rządy oparł na dobrych stosunkach z byłą ojczyzną. Stolicę swojego księstwa ustanowił we Lwowie. Tymczasem ponownie wzrastała popierana przez Ordę bojarska opozycja. Jerzemu zarzucano faworyzowanie cudzoziemców (czytaj Polaków) oraz nieprzeciwstawianie się próbom latynizacji ze strony katolickiego kleru. Przyszedł rok 1338. Jerzy II udał się na zjazd w Wyszehradzie. To tu sporządzono porozumienie, na mocy którego, w razie bezpotomnej śmierci księcia halickiego, władzę nad jego domenami przejąć miał władca (król) polski. Rozgłoszenie opowiedzenia się za polską sukcesją było śmiertelnym błędem Jerzego. Orszak jego żony, księżnej Eufemii, został napadnięty przez „nieznanych sprawców” w okolicach znanego nam już Zawichostu, a ona sama utopiła się w Wiśle. Jerzy II Trojdenowicz zadrżał o swe życie. Wysłał umyślnych do Krakowa z prośbą do króla Kazimierza o pomoc. To przeważyło bojarską decyzję, nie mieli na co czekać. Ostatni Piast przedsięwziął wyprawę ratunkową, lecz nie zdążył. 7 kwietnia 1340 roku Jerzy padł otruty. We Lwowie doszło do „spontanicznych” wystąpień prawosławnej ludności. „Gniew ludu” dosięgnął w grodach rusińskich głównie Polaków, Ormian i Żydów. Bojarzy aresztowali i wymordowali najbliższych współpracowników księcia.
Wszyscy zajmujący się dziejami Lwowa zgodnie twierdzą, że pierwsze informacje o istnieniu grodu pochodzą z 1256 roku, z jednej z kronik halickich. Znaleźli tam relację, jakoby z późniejszej góry zamkowej widziano pożar Chełma: Taki był płomień, że na wsze strony widziano pożar, jakoż i od Lwowa patrzący ku błoniom chełmskim widzieli łunę od płomienia straszliwego ognia. W dalszych zdaniach relacji znajdujemy informację o istnieniu tu grodu obsadzonego przez zbrojnych, a więc funkcjonującego już od pewnego czasu. Dzięki temu wiarygodny staje się dokument dominikański, w którym czytamy, że św. Jacek Odrowąż w miejscu, gdzie „powstała stolica Rusi zwana Lwowem”, pod Górą Zamkową pozostawił kilku swych towarzyszy i polecił im wznieść kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Sam miał się udać dalej do Halicza, gdzie lokował konwent. W ten sposób domniemywać możemy, że Lwów nie posiadał jeszcze zapewne większego znaczenia, skoro św. Jacek zgromadzenie lokował w Haliczu. Dziać się to miało ciut wcześniej od wspomnianego pożaru – bo w 1233 roku. Kościółek ów musiał być drewniany, skoro go razem z grodem Tatarzy nakazali „rozrzucić” i spalić. Bo wkrótce po wzniesieniu, czyli w 1241 roku, mamy do czynienia z całkowitą niemal likwidacją grodu wraz z podgrodziem i jego mozolną odbudową.
Więcej
×
Prowadzone tuż przed wybuchem wojny w okolicach katedry ormiańskiej prace archeologiczne poskutkowały odnalezieniem tam śladów pierwszej świątyni tej diaspory, pochodzących również z połowy XIII stulecia. W ten sposób wszelkie opracowania na temat lokalizacji podgrodzia jedynie wokół kościółka Dominikanów biorą w łeb.
Nie wiemy, czy grodowa (prawosławna) kaplica książęca p.w. św. Mikołaja również została zrekonstruowana. Choć sądząc z kronik rusińskich, wymieniających zrabowane później przez Polaków relikwie i precjoza (w czasie zajęcia Lwowa przez Kazimierza Wielkiego), zrekonstruowana w drewnie (tak jak poprzednio) być musiała. Góra Zamkowa, która do dziś (bliźniaczo z późniejszym Kopcem Unii Lubelskiej) góruje nad miastem, w dawnych czasach nazywana była Łysą (lub Kalwarią – Mons Calvus). Trudno rozstrzygnąć, czy w czasach pogańskich znajdowało się tam jakieś miejsce kultu, jednakowoż Kościół miał tę zasadę, że świątynie kalwaryjskie lokowane były przede wszystkim na miejscach przedchrześcijańskich praktyk ofiarnych.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że Ruś w przeważającej większości znajdowała się pod wpływem bizantyjskiej formy chrześcijaństwa. Wiemy przeto, że na pewno we Lwowie znajdowało się pięć cerkwi. I na pewno monaster – skoro cerkiew pod wezwaniem św. Onufrego była świątynią Bazylianów. Kolejna cerkiew, św. Teodora przy placu tegoż patrona, zachowała swe istnienie jedynie w dokumentach. Cerkwie p.w. Zmartwychwstania Pańskiego i Najświętszej Marii Panny na Ternawce, czyli w okolicach ul. Zborowskiej, również już nie istnieją. Pozostała do naszych czasów cerkiew Piatnicka (ob. Paraskewy), oczywiście nie drewniana jak pierwotnie, przy ul. Balonowej (Hajdamackiej) w pobliżu dzisiejszej linii kolejowej prowadzącej do Kijowa. Zgromadzenie Dominikanów – mimo iż przyprowadził go tutaj polski misjonarz – w tamtym okresie reprezentowało mocniej żywioł niemiecki. Wiązało się to niewątpliwie z faktem, że było tu sporo osadników z ziem Cesarstwa. Wielki eksodus Żydów z Zachodniej Europy, będący wynikiem nasilających się tam prześladowań religijnych i pogromów, również poskutkował zwiększaniem się tej diaspory. Żydzi sefardyjscy masowo uciekający z Półwyspu Pirenejskiego, którzy zatrzymywali się „na chwilę” w Niemczech i na ziemiach satelickich, również przynosili tu ze sobą język niemiecki w nieco innej formie. Jak widać genezy powstania Lwowa nie da się zapisać w skrócie i w prosty sposób, bo miasto przez około 700 lat przynależne Rzeczypospolitej ma równie skomplikowaną historię, jak dzieje naszego państwa.
Odbudowę grodu po tatarskiej katastrofie rozpoczęto błyskawicznie. Zasługa w tym główna… kobiety – żony Daniela Halickiego Konstancji. Była ona córką bardzo mądrego władcy Węgier – Beli IV nieustającego w wysiłkach, by swój kraj chronić przed kolejnym najazdem mongolskim. Największą troskę Konstancji stanowiło wprowadzenie Rusi Halickiej w orbitę wpływów zachodnich. Gdy po 1241 roku Daniel musiał podporządkować swoje państwo Tatarom, nadal wspierała katolickie duchowieństwo i dokonywała licznych fundacji na rzecz kościołów i klasztorów. Ale podkreślić trzeba, że Daniel, nawet gdy zerwał unię z Kościołem rzymskokatolickim, tolerował i po cichu finansował sprowadzanie zgromadzeń katolickich. Dominikanie są najlepszym tego przykładem. W 1264 roku Daniel zmarł. Księstwo podzielili między siebie jego synowie, Szwarn i Lew, któremu z woli ojca przypadł w udziale Lwów – miasto jego imienia. Konstancja zmarła w 1288 roku w opinii świętości i prawdopodobnie została pochowana w fundowanym przez siebie kościółku Dominikanów, pod mensą ołtarzową.
Czas po śmierci Daniela to kolejne bardzo złe, tragiczne lata dla Lwowa. Następny najazd mongolski zniszczył gród, fortyfikacje pod groźbą wymordowania mieszkańców musiano po raz kolejny znieść. I choć Rusini nie podporządkowali się tym zaleceniom, bo błyskawicznie odbudowali zniszczenia wraz z obwarowaniami, w 1289 roku przyszedł najazd kolejny, którego lapidarnym podsumowaniem są słowa z latopisu: I stali (Tatarzy – przyp. aut.) na lwowskiej ziemi przez dwie niedziele i uczynili pustą ziemię całą. Ale żywotność miejsca jest niebywała. Kolejni następcy Lwa – Lew II i Andrzej – na tutejszym zamku urządzili swą główną siedzibę. I wtedy, ok. 1316 roku pojawiła się pierwsza pieczęć miejska i wówczas po raz pierwszy mówi się o Lwowie jako o ośrodku handlowym. Trzeba ponownie podkreślić, że nie możemy mówić w pełnym tego słowa znaczeniu o mieście, ze wszystkimi jego prawnymi i szykanami, lecz zaczątek notujemy.
LWÓW KRÓLEWSKI
W poprzednim rozdziale rozstaliśmy się z Lwim Grodem w trakcie spóźnionej nieco wyprawy ratowniczej dla kuzynowca podjętej przez ostatniego Piasta na polskim tronie. Samo spóźnienie wynikło z zaangażowania się w całą sprawę cesarza Niemiec, który zadeklarował pomoc finansową i dwa hufce ciężkozbrojnej jazdy. Wypadało w Krakowie na owych rycerzy zaczekać, stąd pod murami Lwowa Kazimierz Wieki stanął, gdy z punktu widzenia Jerzego (Jurija) było już „po herbacie”. Nie bez kozery będzie podkreślić, że zmarły co dopiero książę bardzo popierał mieszczański żywioł niemiecki w kwestiach osiedleńczych, a wieść o lwowskich niepokojach dotarła aż do Regensburga (Ratyzbony).
Bojarzy odmówili wpuszczenia do grodu króla Kazimierza, a ten zarządził szturm. Stanowczy i skuteczny. Kilka bojarskich głów oczywiście spadło. Obroną grodu dowodził niejaki Dymitr (w kronikach występuje często jako Detko), wrogi Polakom. Gdy jednak okazało się, że dalsza obrona jest bezcelowa, bardzo szybko zmienił poglądy. Ukorzył się przed królem i przyobiecał wierność. Gdy król zdecydował o powrocie do Krakowa, Detko znów stał się wykonawcą woli grupki ocalałych bojarów i począł montować antypolską koalicję. Mamy tu do czynienia z próbą tworzenia sojuszu rusińsko-tatarskiego.
Już półtora miesiąca później – w czerwcu 1340 roku – napotykamy ślad kolejnej zbrojnej wyprawy królewskiej, która powtórnie miała unormować sytuację. Tym razem król nie zatrzymał się jednak we Lwowie, czego konsekwencją było wznoszenie granicznych twierdz, ot choćby w Trembowli. Rusiński przywódca, jakim tytułował się gdzieniegdzie Dymitr (Detko), zbiegł pod opieką Tatarów dalej na wschód, gdzie opracował dość dokładny plan agresji na Koronę. Wkrótce nie oparły się tej niszczycielskiej inwazji żadne grody, aż po Kraków. Chan Uzbek – ówczesny przywódca mongolski – roił mocarstwowe plany, marząc o powtórce z czasów Tamerlana. Niepokoiło to bardzo Rzym, czego skutkiem było ogłoszenie krucjaty przeciw poganom, a bulla Benedykta II nawoływała wszystkich chrześcijan do zjednoczenia sił w obronie wiary. Tak się jednocześnie szczęśliwie złożyło, że Dymitr srodze zawiódł się w swych rachubach obliczonych na powołanie do życia „państwowopodobnego” tworu pod swym przywództwem. Tatarzy powiedzieli stanowcze nie. W tej sytuacji, biorąc wszystkie za i przeciw, postanowił skierować swe kroki na zachód. Odstąpił zatem od chana i skruszony przybył do Krakowa. Rachuby okazały się korzystne i słuszne, bo Uzbek nie zdzierżył pola w jednej z decydujących bitew, gdzie zresztą sam poległ. Kazimierz Wielki tym razem posłuchał doradców i zhołdował Dymitra na krakowskim rynku. Jest to o tyle ważne, że w konsekwencji hołdu jakiekolwiek odstępstwo od króla równałoby się zdradzie stanu i musiałoby być karane gardłem. W swej niezmierzonej dobroci Kazimierz darował Dymitrowi namiestnictwo lwowskie.
Niestety książę litewski Lubart umyślił sobie, że Wołyń i to, co nazywamy Małopolską Wschodnią, to domeny podległe Wilnu. O mediacjach cesarskich ani papieskich nie było co myśleć, bowiem Litwini, Żmudzini i inne tamtejsze nacje były pogańskie. O próbach chrystianizacji z czasów Mendoga dawno zapomniano. Podobnie jak o małżeństwie Kazimierza z księżniczką Aldoną, córką Gedymina. Lubart podejmował co jakiś czas niszczycielskie wyprawy, wobec których kijowscy bojarzy byli bezradni. Płonęły grody i miasta, łupione osady przestawały dosłownie istnieć. Najdotkliwszy najazd miał miejsce wiosną 1353 roku, kiedy to z podnoszącego się ze zgliszcz Lwowa została sterta popiołów. Rozpierzchli się w różne strony świata nieliczni ocaleni, a większość schroniła się pod skrzydła polskie. Rusini również, a może nawet przede wszystkim. To Polacy i jedynie Polacy gwarantowali wolność wyznania i obyczajów. Kazimierz Wielki, w którym ujrzano wreszcie obrońcę i pana, podjął wtedy decyzję o wzniesieniu i lokowaniu tu miasta.
Lubartowska katastrofa otworzyła furtę prowadzącą Lwów w całkowicie nową epokę. Nie na zgliszczach rusińskiego grodu, lecz obok (to podkreślenie wydaje się konieczne) powstać miało w gigantycznym tempie miasto o międzynarodowym charakterze z jednoczesnym niezwykle wyraźnym polskim klimatem. Lustrzane odbicie Krakowa, Wrocławia, Poznania i innych miast Rzeczypospolitej.
Więcej
×
Czas przyjrzeć się bliżej wznoszonemu przez Kazimierza miastu. Rozpoczęto jak zwykle, zgodnie z magdeburskimi kanonami projektowymi, od rynku, z którego naroży wyprowadzono prostopadle wychodzące trakty – ulice. Samo miasto (w otoczeniu murów) w pierwotnym założeniu zajmować miało ok. 21 hektarów powierzchni. Dla porównania „olbrzymi” Kraków zajmował wówczas niewiele ponad 26 hektarów. Jednak nie wszystko we Lwowie zamknięto w obrębie murów. Poza nimi znalazły się dzielnice ormiańska, rusińska i żydowska. Wszystko wskazywało, że rodziło się jedno z największych miast Rzeczypospolitej. Przywilej lokacyjny z pieczęcią Kazimierza Wielkiego nosi datę 1356. Równo dziesięć lat później miasto otoczyły wysokie mury z dwiema bramami wjazdowymi – Krakowską (od zachodu) i Halicką (od południa). Jak widać – ani ze wschodu, ani z północy nieprzyjaznych gości nie zapraszano.
Kościółek św. Jana wkrótce miał się okazać za szczupły dla licznie przybywających tu osadników. Pierwszy parafialny kościół pod wezwaniem M.B. Śnieżnej powstał więc tam, gdzie do dziś znajduje się takowa świątynia. Dominikanie porzucili wkrótce świątyńkę św. Jana i nieopodal rynku poczęli wznosić klasztor i kościół Bożego Ciała. Franciszkanie z kolei, konkurujący z nimi zakon żebraczy, po przeciwnej stronie wznieśli swój klasztor (zgodnie z regułą znacznie skromniejszy) i kościół św. Krzyża. Śladu po nim niestety nie ma, a to za sprawą i przyczyną cesarza Józefa. Siostrzyczkom z tegoż zgromadzenia udało się wznieść przyzamkową kaplicę św. Katarzyny ze Sieny, której śladu nie sposób się dziś dopatrzeć. W ten sposób doszliśmy do miejsca najważniejszego. Bowiem król Kazimierz, osobiście ponoć, w towarzystwie człowieka, bez którego nie podejmował ważnych decyzji, mianowicie abpa Jarosława Bogorii Skotnickiego, położył kamień węgielny pod świątynię, która już w założeniu stać się miała tytularną dla miejscowego biskupa.
Kazimierz pozostawił – zgodnie ze swym autorskim założeniem – gotowy, zamknięty urbanistyczny układ miejski. Miasto otrzymało od króla samorząd, a starostowie królewscy sprawowali władzę jedynie nad zamkiem i traktem dojazdowym zwanym Zamkowym. Z czasem zmienił on nazwę na Krakowskie Przedmieście. Stecherowie, którzy od pokoleń dzierżyli w rodzinie tytuł wójta, podporządkować się musieli edyktowi królewskiemu ustanawiającemu wybieralność funkcji. Utworzono radę miejską i o wyborze wójta stanowili właśnie ławnicy w niej zasiadający. Ratusz otrzymał prawo sądzenia mieszkańców, jak i wszystkich, którzy popełnili przestępstwo w mieście. Starosta królewski urzędujący w zamku miał prawo sądzić jedynie tych, którzy dopuścili się przestępstwa przeciw państwu i władzy królewskiej. Ale najwyższą władzę w mieście miał w swych rękach burmistrz wybierany corocznie spośród rajców. To rada miejska decydowała o wysokości opłat i podatków, dbała o porządek i obronę. Podkreślić trzeba, że wszystkie te paragrafy dotyczyły Polaków. Rusini, Niemcy, Ormianie i Żydzi podlegali własnym, diasporze przynależnym przepisom i tylko, gdy członek owej winien był przestępstwa przeciw dobru publicznemu lub państwu, stawał przed sądem ratuszowym lub starościńskim. Wielki hołd Kazimierzowi Wielkiemu złożył XVII-wieczny dziejopis, poeta i burmistrz lwowski z ormiańskiej, spolonizowanej całkowicie rodziny Józef Bartłomiej Zimorowic, autor m.in. poematu „ Historia miasta królewskiego Lwowa. Oto fragment poematu dotyczący ostatniego Piasta:
Tu, tu Obywatele pośpieszajcie,
Tu różdżki oliwne, palmy, laury znoście!
I największemu z królów – Kazimierzowi
Pomnik nieba sięgający stawcie!
Pomnik raczej jego imieniowi, jak nagrobek,
Cały jest bowiem wszędzie, kto jest z Bogiem.
Gdzie indziej jednak popioły Kazimierza widziemy,
Gdzie indziej imię miastom nadane słyszemy.
Resztę Kazimierza sam Lwów posiada,
Jeżeli bowiem słowom mędrców uwierzemy,
Że dusza więcej tam przebywa, gdzie kocha, jak gdzie żyje,
Szczerze
wyznamy, że Kazimierz we Lwowie żyje.
Kochał on bowiem to
miasto oraz jak tylko mógł ożywiał,
Kiedy z paszczy ruskiego
lwa wydarte
Pod cienie Orła Polskiego skrzydła przyjęte
Chrystusowi przez pierścień Rybaka zaślubił,
Laską metropolitalną podparł,
Całe nareszcie prawami i wojskiem obwarowane
Murem jak rękami objął.
Tyle więc zasług, o miasto! Kazimierz u nas położył,
Ile Obywatelów od Turków, Scytów, Moskalów
Twierdzami swemi ocalił.
Dlatego wdzięczna potomności
Dobroczynnego ojca twojego pamięć
Nie na niemych marmurach,
Lecz na żywych wyryj sercach.
Jako przez króla Kazimierza żywią Lwowianie,
Tako przez Lwowian zawżdy niechaj żywie Kazimierz.
Kolejną zasługą ostatniego Piasta na tronie było zawarcie w połowie lat sześćdziesiątych wieczystego pokoju z Litwą, potwierdzonego i zmodyfikowanego dwie dekady później umową krewską. Nasz znakomity koronowany dyplomata wykazał się nie po raz pierwszy zdolnościami militarnymi osobiście doglądając kampanii, w której Lubarta prawie usieczono i pojmano w niewolę.
Napaści Litwinów prawie całkiem ustały, lecz zanim się to stało mury wspięły się już wysoko. Bo pozornie bezbronne miasto, o niezbyt korzystnym wydawać by się mogło położeniu, stać się miało niezdobytym przez stulecia bastionem Rzeczypospolitej. Jeszcze o jednym nie możemy zapominać – Ruś, czyli Małopolska Wschodnia, stały się kartą przetargową w układzie zawartym przez króla z Ludwikiem Andegaweńskim. Nie sposób zrozumieć zawiłych meandrów sukcesji po śmierci Kazimierza bez wspominania tego porozumienia. Otóż ziemie te miały się znaleźć w zasobach węgierskich, gdyby nasz Piast doczekał się jednak męskiego potomka – prawowitego następcy. Lwów stał się niezwykle łakomym kąskiem dla Andegawenów, którzy gotowi byli zapłacić za to miejsce (niezależnie od rozwoju wypadków) astronomiczną sumę 100 tysięcy guldenów w złocie.
Mądrość ostatniego koronowanego Piasta ujawniła się również w fakcie ukazania papieżowi perspektywy podporządkowania Rzymowi domen, na których zakorzeniła się dość mocno schizma wschodnia. W ten sposób dość szybko ustanowiono nowych biskupów w Przemyślu (1352 r.), Chełmie (1359 r.) i Włodzimierzu (1358). Ze Lwowem szło jednak opornie i choć poselstwo polskie w Awinionie wyjednało przywilej, na mocy którego już rok później, w 1364 r., utworzono uniwersytet w Krakowie, Lwów nadal podlegał prawosławnej metropolii halickiej. Przyczyną tego były starania purpuratów lubuskich mocno wspieranych przez cesarza. Całość zakończyła dopiero bulla Grzegorza XI, który pięć lat po śmierci Kazimierza ustanowił łacińską metropolię w Haliczu. Arcybiskup halicki, mimo iż tam wzniesiono mu siedzibę, jako kościół tytularny wyznaczył w pierwszym swym akcie odległą główną świątynię Lwowa. Metropolia halicka istnieć miała raptem niecałe cztery dekady, bowiem w 1414 roku przeniesiona została na zawsze do Lwowa. Tak naprawdę pierwszy arcybiskup halicki Maciej rezydował w rynkowej kamienicy pod nr 9. Jego następca, Bernard herbu Koźlerogi lub Jelita, również rezydował we Lwowie.
Z chwilą śmierci ostatniego Piasta Polska stanęła niemal na zakręcie. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami władzę nad państwem przejął Ludwik Andegaweński zwany gdzieniegdzie Węgierskim. Andegawen dbał o te dziedziny, które wzmocnić miały pozycję Węgier, kosztem Korony rzecz jasna. Skoro jednak planował przyłączenie Rusi (Małopolski Wschodniej) do terenów podległych Budzie, Lwów mógł na tym jedynie korzystać. Bo skutkiem takiej właśnie polityki Lwowem i ziemiami doń przynależnymi zarządzał całkowicie zniemczony Piast śląski Władysław, któremu dano przydomek Opolczyk. Powstała nawet nowa nazwa dla tych terenów zapisywana w edyktach królewskich – Regnum Russiae (Królestwo Rusi) i dlatego księcia Władysława zaczęto nazywać (i to oficjalnie) wicekrólem Rusi. Ciężko opisywać działania Opolczyka, które wymykają się jednoznacznej ocenie. Do Polaków i Ormian odnosił się z wyraźną niechęcią, oddawał Niemcom (czasem Węgrom) lwowskie tereny w zarząd przy każdej nadarzającej się sposobności. Jednocześnie zaś, traktując Lwów jako swą królewską niemal siedzibę, wzmacniał pozycję, majątek, obronność, organizację miasta i osadnictwo. Mieszczanom nadał wiele przywilejów i swobód. To za jego rządów w skład metropolii halickiej (z siedzibą we Lwowie, jak wiemy) weszły, oprócz biskupstw w Przemyślu, Chełmie i Włodzimierzu, kamienieckie i kijowskie. Książę zorganizował także miejsca handlowe, dał przywileje i podatkowe vacatio legis dla organizujących zajazdy i składy oraz przede wszystkim uruchomił na powrót martwą mennicę lwowską założoną przez króla Kazimierza. Poczęły wychodzić srebrne półgrosze i miedziane denary z wizerunkiem lwa na rewersie i napisem Civitas Lemberg . A Lwów mógł ubrać się w potęgę składowego miasta handlowego.
Z Władysławem Opolczykiem wiąże się także pewna ciekawa legenda.
Więcej
×
Przez wiele stuleci przekleństwem Rzeczypospolitej byli Tatarzy. Nie zdobywali twierdz i miast, ale nie gardzili mniejszymi organizmami, gdzie palili, łupili i brali w jasyr. Przedmioty kultu i świątynie najchętniej palili. W ten sposób w jednym z miasteczek ziemi lwowskiej, w Bełzie konkretnie, tuż po przejściu skośnookiej szarańczy Władysław Opolczyk, czy też któryś z jego poddanych, zobaczył w tlących się zgliszczach świątyni obraz. Zachwyciła go ikona, nakazał ją wydostać i zawieźć do Lwowa, do wspomnianych Bazylianów. Wkrótce do Lwowa przybyli Paulini chcąc wyjednać przywilej (i pieniążki) na wzniesienie swego klasztoru i świątyni. Ale zazdrośni o wpływy Dominikanie sprzeciwili się temu stanowczo. Opolczyk odmówił. Na pocieszenie książę Władysław podarował Paulinom ów obraz (przechowywany tymczasowo w cerkwi bazyliańskiej), który umieścili w kaplicy swej świątyni i klasztoru zbudowanego na wzgórzu pod Częstochową, od koloru ich habitów zwanym Jasną Górą.
Opolczyk usunięty ze Lwowa przez Andegawena przeniósł się do Ziemi Dobrzyńskiej. Nie za długo Ludwik Węgierski cieszył się bezpośrednim zarządem Lwowa i jego ziemiami, czyli „krajem należącym do dynastii andegaweńskiej”, jak bezceremonialnie nazywał Małopolskę Wschodnią. Już w 1382 roku pożegnał się z tym światem. W umowie podpisanej w Koszycach Polacy przyrzekli uznać za królową tę z córek, którą Ludwik w swej ostatniej woli wyznaczy. I choć Maria była przeznaczona do Krakowa, a Jadwiga do Budy, w Wiślicy tak testament odczytano, że to młodziutka Jadwiga zjawić się miała na Wawelu. Kłopot tylko, że przyrzeczona była Wilhelmowi Habsburgowi, ale z tym również sobie poradzono. Córka Ludwika Andegawena i Elżbiety Bośniackiej jako król Polski i Litwy identyfikowała się z nową, podległą sobie ojczyzną i pierwszym, co postanowiła dla Korony odzyskać, była zarządzaną przez Węgrów Ruś. 2 marca 1387 roku ta dzielna kobieta (a naprawdę trzynastoletnia dziewczyna) na czele sił polskich, otoczona orszakiem panów stanęła pod Lwowem. Bramy zastała zawarte. Nakazała zatem rozłożyć obóz (prawdopodobnie na późniejszym Przedmieściu Gródeckim, gdzie dziś wznosi się dumnie kościół św. Elżbiety) i wysłała posłów do miasta. Przeciwny wpuszczeniu królowej do miasta był Władysław Opolczyk, argumentując między innymi, że prawowitą polską królową jest Maria (starsza siostra), lecz rajcy miejscy byli innego zdania. Lwów otworzył bramy 9 marca. Z wielką radością powitali nowy majestat nawet Rusini (w tym bojarzy), bowiem urzędnicy węgierscy stosowali samobójczą politykę podwyższania ceł, podatków i opłat. Królowa jednym z pierwszych zarządzeń zniosła wszelkie nadmierne dolegliwości. Pozbawiła rzecz jasna Władysława Opolczyka dotychczasowego stanowiska. Wygonieni zostali wszyscy urzędnicy węgierscy, a królewskim starostą lwowskim mianowany został wojewoda sandomierski Jan Tarnowski. Był to niestety pierwszy i ostatni pobyt królowej we Lwowie. Zakończmy ten etap dziejów miasta słowami edyktu przez nią wówczas wydanego, w którym potwierdziła przywileje dla miasta.
Więcej
×
My Jadwiga, z Łaski Bożej Królowa Polski, Najwyższa Księżna Litwy i Dziedzic Rusi etc., oznajmiamy niniejszym dokumentem wszystkim tak obecnym, jak i przyszłym, że po pilniejszym zbadaniu rozważnej stałości w wierności oraz oddanych służb, które przezorni Mężowie Rajcy, Obywatele i cała Społeczność miasta naszego Lwowa przodkom naszym i nam wyświadczali i na przyszłość okazywać jeszcze pełniej z Łaską Pańską są gotowi, chcemy z naszej łaskawości tychże uczcić szczególną życzliwością i wszystkie oraz poszczególne ich prawa, wolności i przywileje, które posiadali od czasów najjaśniejszych panów Kazimierza dziada i Ludwika, rodzica naszego, Węgier i Polski królów naszych ukochanych, potwierdzamy, zatwierdzamy i niniejszym dokumentem aprobujemy we wszystkich punktach i artykułach, aby trwały wiecznie. Postanawiamy nadto, że prawo składu na sól i handel nią we wspomnianym mieście naszym Lwowie ma odbywać się tak, jak to było z dawien dawna. Przyrzekamy niniejszym dokumentem wszystkich Rusinów, Ormian. Saracenów, Żydów i każdego z nich w ich prawach zachować. Sporządzono we Lwowie 9 marca 1387 r.
Od chwili rozpoczęcia epoki jagiellońskiej Lwów, szczycący się godnością Miasta Królewskiego, pracować miał na tytuł Semper Fidelis, słusznie i na zawsze mu przynależny.
LWÓW JAGIELLOŃSKI
Najpiękniejszy czas dla miasta rozpoczyna się wraz z pojawieniem się nowego króla, „barbarzyńcy z północy”, którego tak bardzo się obawiano. Bowiem choć zjawienie się Jadwigi było wydarzeniem zgoła ekstatycznym, to przybycie Władysława II Jagiełły, który na każdym kroku począł podkreślać piękno miejsca i zdecydował o kwartalnym tu pobycie wraz z królową, stało się nawet przyczynkiem do rojenia myśli o przeniesieniu siedziby królewskiej do Lwowa. Tym bardziej, że już w czerwcu 1387 roku na rynku przed ratuszem król Polski i wielki książę litewski przyjął hołd hospodara mołdawskiego Piotra I Musaty, szukającego w Polsce obrońcy przed Turcją i… Węgrami. Nie zapominajmy, że po usunięciu z Rusi urzędników podległych Budzie przez Jadwigę, Węgry stały się zażartym przeciwnikiem polsko-litewskiego państwa i tym samym jego sojuszników. Niedawny oponent i kontrkandydat do tronu, książę mazowiecki Ziemowit IV również przybył do Lwowa, również się przed majestatem królewskim ukorzył, za co w lenno otrzymał ziemię bełską. Jednak największym wydarzeniem tego lata był, jak się zdaje, przyjazd wielkiego księcia moskiewskiego Dymitra wraz synem Wasylem w otoczeniu licznej grupy bojarów. W salach Niskiego Zamku podpisano porozumienie o wieczystej współpracy i przyjaźni między Polską, Litwą a Moskwą. Niebywałą siłą imponował wszystkim Spytko z Melsztyna, który na uczcie wydanej z tej okazji na zamku zwijał w rulony ostrza mieczów i toporów. Władysław Jagiełło otoczony mądrymi doradcami znał oczekiwania lwowian. Oprócz gestów przemyślanych i na pokaz (jak choćby podarowanie pierścieni królewskich do skarbca katedry) wydał specjalny edykt o wiecznym związku grodu Leopolis z Koroną Polską .
Więcej
×
Czytamy tam przede wszystkim: My Władysław, z Łaski Bożej Król Polski i najwyższy książę Litwy oraz dziedzic Rusi etc., oznajmiamy, […] obiecujemy i przyrzekamy niniejszym, że powiatu, ziemi, a także naszego miasta Lwowa żadnemu księciu albo jakiemukolwiek mężowi nie nadamy ani w jakikolwiek inny sposób nie przekażemy, lecz tenże powiat i miasto Lwów [...] będziemy dzierżyć i posiadać i mieć chcemy na wieczne czasy.
W ten sposób rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące wcześniejszych pretensji Litwinów co do Rusi i tym samym ziemi lwowskiej. Przywilej potwierdził rok później rozszerzając o nadania, które powiększyły areał gruntów miasta Lwowa do ponad 170 łanów, czyli ok. 4, 5 tysiąca hektarów. Nowym metropolitą został franciszkanin Jakub Strepa herbu Strzemię, który na rok przed zwycięstwem grunwaldzkim zmarł w aurze świętości, a cały swój skromny majątek przepisał na rzecz katedry.
Jagiełło bywał we Lwowie chyba najczęściej ze wszystkich naszych władców i był niemal czczony przez mieszczan, którzy zasypywali go podarunkami. Nadszedł jednak tragiczny rok 1399, czas śmierci królowej Jadwigi. Zrozpaczony władca właśnie tu, u Dominikanów zamówił cykl mszy żałobnych. Jednocześnie jednak doglądał rozbudowy Zamku Wysokiego. Zgodnie z wolą zmarłej królowej odpowiedzialnym za to przedsięwzięcie uczynił starostę Jana Tarnowskiego. Nie było żadnych sprzeciwów, gdy król obciążył miasto kosztami utrzymania stałej załogi nazywanej w dokumentach „familią zamkową” . Załogantów-żołnierzy nazywano „drabami” i nie trzeba szczegółowo objaśniać etymologii tej nazwy, skoro dobierani byli według sprawności i wzrostu.
Zbliżał się czas walnej rozprawy z Zakonem. Z powodu niepewności co do stanowiska kuzyna, księcia Witolda, Władysław II obrał Lwów na miejsce, gdzie dobrze chroniony sztab mógł radzić nad ordre de bataille rozprawy. Nim lody i śniegi puściły, Jagiełło wraz z najbardziej zaufanymi stanął w 1410 roku w Wysokim Zamku. Postanowiono, że należy przedsięwziąć cykl wielkich polowań w puszczach: Niepołomickiej, Kozienickiej oraz nieprzebranych puszczach i lasach wokół Lwowa dla zaopatrzenia armii. Tutejsze lasy były ulubionym miejscem polowań królewskich, a w pobliskim Gródku król miał dworek – pałacyk myśliwski.
Więcej
×
Niestety,
Zakon uzyskał poparcie rycerstwa całej niemal Europy w walce z
narodami, „które wraz z niedźwiedziami polarnymi śniadały przy
stołach”. Trzeba było wzmocnić uzbrojenie i szerzej rozesłać
wici. Na to wszystko kiesy królewskiej było mało. Całe szczęście,
że nowo mianowany arcybiskup Mikołaj Trąba był zwolennikiem króla
i to prawdopodobnie on podsunął Jagielle pomysł, by zwrócił się
do mieszczan lwowskich z prośbą o pomoc. Suma zebranych we Lwowie
środków przeszła wszelkie oczekiwania. Ratusz wraz z darczyńcami
wyasygnował kwotę 48 tysięcy groszy polskich (ponad 1000
grzywien). Złożyli się na tę sumę ormiańscy, żydowscy, a nawet
rusińscy kupcy, bankierzy i lichwiarze. U części z nich miasto się
zapożyczyło. No i jeszcze chorągiew – hufiec jazdy szlachty
ziemi lwowskiej. Chorągiew składała się głównie z Polaków i
Rusinów. Jagiełło rzecz jasna docenił ten wkład w wiktorię i
zaraz po bitwie (we wrześniu) przybył do Lwowa. Jakąż radością
dla lwowian stało się oświadczenie (zaraz po uroczystym
odśpiewaniu
Te
Deum
),
że zdobyte sztandary i chorągwie krzyżackie król pragnie
pozostawić na zawsze w katedrze. Podchodzili pod ołtarz sprowadzeni
tu i umieszczeni w zamkowych lochach komturowie i według ustalonego
wcześniej scenariusza rzucali chorągwie pod królewskie nogi.
Kraków zakipiał zawistnym gniewem, awanturka zrobiła się głośna,
skutkiem czego chorągwie i sztandary pojechały jednak na Wawel. Z
perspektywy wielu stuleci sądzić można, że być może dobrze się
stało, bo gdyby pozostały to mogłyby zdobić dziś którąś z sal
kremlowskich czy muzealnych na wschodzie.
Nie można też zapominać, że mamy już wówczas do czynienia z próbą dzielenia się połaciami Rzeczypospolitej. Bowiem Zygmunt Węgierski w ramach podziękowań za pomoc otrzymywał od Zakonu „prezent” w postaci Rusi, w tym ziemi lwowskiej.
Niezależnie od przygotowań wojennych Lwów nie zaniedbywał swych interesów, których powodzenie rzutowało pozytywnie na kiesę państwa.
Więcej
×
Sławne były jarmarki lwowskie: największe odbywały się 21 stycznia, w kwietniu – świętojurskie, a także w czerwcu oraz na przełomie czasu jesiennego i zimowego, by móc cieszyć stoły mieszczańskie w Święta Bożego Narodzenia. Spore to musiały być obroty, skoro sułtan Mehmed II Zdobywca w 1455 roku zagwarantował kupcom z Polski ochronę i swobodę przemieszczania. Niestety piraci Morza Czarnego – Kozacy siczowi i ich pobratymcy – szarpali pogranicze otomańskie.
We Lwowie oblegani byli tłumacze języka tureckiego i wszelkich dialektów arabskich. Dzięki handlowi, którego Lwów zdawał się być centrum, inne miasta Rzeczypospolitej również się bogaciły. Kraków pośredniczył w handlu z Saksonią, Bawarią i pobliskim Śląskiem towarami płynącymi ze wschodu. Gdańsk przyjmował tratwy i oryle pełne towarów, by drogą morską kierować je na północ i północny zachód Europy. Ale Lwów nie był tylko wielkim bazarem, sukiem. Był wielkim ośrodkiem produkcyjnym. Słynął z wielu specjalności rzemieślniczych. We Lwowie wybierać można było wśród licznych producentów wosku, piekarzy, rzeźników i wędzarzy, gorzelników od miodów, piwowarów. Z „poważniejszych” zawodów zasłynęli lwowscy ludwisarze, miecznicy, zbrojmistrze, aptekarze, rusznikarze, kuśnierze, rymarze, siodlarze i szewcy. No i jeszcze zapomniane już wskazanie, które obowiązywało przez wieki – jeśli do Gdańska wybierałeś się po przygodę i gorzałkę, to do Lwowa po pożyczkę czy zastaw.
Najbardziej widomym znakiem zamożności Lwiego Grodu było ciągle wzbogacane ufortyfikowanie miasta, powstawanie nowych kamienic i domów, kościołów i rezydencji. Jak wszędzie baszty flankujące mury obronne znajdowały się „pod opieką” cechów i trzeba podkreślić, że cech mieczników ufundował i w razie potrzeby obsadzał dwie. Oprócz wałów, murów i baszt Lwowa broniły jeszcze dwa zamki. Na miejscu zniszczonego w połowie XIV wieku, czyli podczas kazimierzowskiej interwencji, król polecił wznieść Zamek Wysoki z kamienia i cegły. Na mieszkanie starosty i znaczniejszych gości przybywających do Lwowa przeznaczono drugi – Zamek Niski. Znajdowały się tu królewskie sale reprezentacyjne i kaplica pod wezwaniem św. Katarzyny. Wspomniany już Jakub Strepa dopilnował przesklepienia prezbiterium katedry w tym kształcie, w jakim widzimy go dziś. Jednak jeszcze ponad 70 lat musiało minąć, zanim całość naw przykryto gotyckim sklepieniem. Dokończył dzieła mistrz murarski sprowadzony specjalnie w tym celu z Wrocławia – Joachim Grom. Wzniesiona z cegły katedra do czasów baroku nie była otynkowana i piękno gotyckiego muru prezentowała w całej swej okazałości. Jeszcze dwie murowane świątynie (oprócz katolickich – łacińskich) mieliśmy za czasów pierwszego Jagiellona we Lwowie. Pierwsza to katedra ormiańska, która uległa przez wieki wielu przekształceniom. Kolejną jest wzniesiona na wzgórzu cerkiew św. Jura, która z czasem stała się jednym z symboli miejscowej architektury. Patron jest rusińskim odpowiednikiem św. Jerzego, pogromcy smoka – w domyśle szatana. Świątynia powstała ok. 1380 roku i jest, jak się zdaje, najmłodszą z trzech lwowskich katedr. Przez lwowiaków zawsze nazywana była wyłącznie cerkwią. Jej autorem jest architekt niemiecki Doring, a dzisiejszy kształt zawdzięcza fundacji Potockiego oraz projektodawcy i budowniczemu Bernardowi Meretynowi. Najprędzej i najwcześniej powstawał i rozwijał się rynek Starego Miasta wraz z przyległościami.
Więcej
×
Pierwszy ratusz, który doszczętnie spłonął w 1381 roku, musiał być drewniany. Oprócz kamienic murowanych powstawały drewniane oraz (pamiętajmy o licznym niemieckim osadnictwie) z tzw. muru pruskiego (lub szachulcowe). Wszystkie kamienice zwracały się do rynku najwęższą ścianą. Pierwotnie nie wszystkie okna szklono. Dopiero pod koniec XV stulecia większość była oszklona gomółkami, choć nadal był to zbytek. Zwykle przez wycięcia okiennic przysłaniane błonami i pergaminem wpadała do wnętrza nikła ilość światła, a latem i w ciepłe wiosenne i jesienne dni okiennice po prostu otwierano. Skoro tak to wyglądało w najbardziej reprezentacyjnej części miasta, możemy się domyślać, jak siermiężnie było w bocznych uliczkach zasiedlonych głównie przez brać rzemieślniczą. Tu domy były drewniane, a murowane tylko jak rodzynki w cieście, gdzieniegdzie. Ulice nazywane były od rodzaju zatrudnienia i charakteru (narodowości) mieszkańców, a czasami od instytucji się tam mieszczącej (np. Łazienna, Szewska, Piekarska, Dominikańska, Żydowska, później Blacharska). Władysław Jagiełło nakazał drewniane kładki na ulicach i w rynku pozamieniać na bruk. Lecz przedtem powołano do życia cech rurmistrzów. Bowiem już wówczas myślano o kanalizacji miejskiej, a rury do tego celu miały być gliniane. Dozór nad sprzątaniem ulic (raz na tydzień, w piątki) powierzono katowi miejskiemu. Stróżom nocnym polecono zaopatrzenie się w pochodnie i latarnie, które używane miały być „w razie potrzeby”. I na tym zasadzało się nocne oświetlenie miasta. Wychodząc poza obie bramy miejskie napotykało się młyny, które część wody z potoków kierowały do fosy oblewającej miasto. Poza murami nie mieliśmy do czynienia z ulicami. Były drogi. Na Przedmieściu Halickim znajdowała się droga Garncarska (późniejsza ul. Batorego), droga Sokolnicka, potem Szeroka zmieniła się w ul. Kopernika dopiero w XX stuleciu. Z Glinian prowadził szlak od nich nazwany, a dziś to słynna ul. Łyczakowska. Polonizowały się błyskawicznie jurydyki niemieckie i niemiecko pochodne. Jurydyka Goldbergów zamieniła się w Kulparków, tereny należące do Klopperów – w Kleparów, Eisenhutten – w Żelazną Wodę itd. Lwów, który nie miał jeszcze stu lat, u schyłku panowania Władysława Jagiełły liczył ok. 10 tys. mieszkańców. Dla porównania o wiele starszy Kraków dobijał do 12 tys., Gdańsk – do 20 tys.
Z miasta usunięto Tatarów, którym udowodniono porywanie i handel dziećmi. Nielicznym pozostałym udzielono zezwolenia na osiedlenie się na Garbarach, gdzie jak sama nazwa wskazuje zajęli się wyprawianiem bydlęcych skór.
W 1415 roku król Władysław Jagiełło zawarł w Sanoku trzecie swoje małżeństwo z Elżbietą Granowską. Wesele umyślił wyprawić w ukochanym Lwowie i pozostać tutaj z żoną aż do daty jej koronacji. Ponieważ wytworzyły się między królem a mieszczanami stosunki poufałe, a nowa wybranka królewska nie za bardzo przypadła lwowianom do gustu, odważono się dać młodej parze znaczący prezent. Wręczono trzysta… cytryn. Król odwagę mieszczan docenił, wcale się kwaśno nie uśmiechał i by upewnić Lwów o swej życzliwości ogłosił, że od tego dnia trzecia część pokotu pochodzącego z polowań w podlwowskich królewskich lasach przeznaczana będzie na lwowskie ratuszowe stoły. Od tego czasu (król przynajmniej raz w roku bywał w Lwim Grodzie) miasto obdarowywało jego samego, jak i orszak wyszukanymi smakołykami. Nadeszła wiosna 1434 roku. Król, jak co roku, wybrał się na polowanie do Gródka. Przeziębił się okrutnie, a przeziębienie przeszło w zapalenie płuc. Tu, w pałacyku w Gródku dwa dni potem król umarł. Od tego fatalnego dnia do nazwy miejscowości dodano przymiotnik Jagielloński. Zapłakał Lwi Gród na wieść o tym tragicznym wydarzeniu. Zarządzono roczną żałobę, na rok zakazano wszelkich rozrywek, tańców, muzyki, urządzania zabaw, nie wyłączając noworocznych, karnawałowych i wesel. Czczono cienie króla, który jak żaden inny Lwów pokochał. Imię Władysław nadawane pierworodnym synom było najbardziej popularnym we Lwowie przez wieki, aż do połowy ubiegłego stulecia.
Do Lwowa pogrążonego w żałobie tuż po koronacji zjechał młody, rzutki, energiczny, acz zapalczywy i porywczy nowy król. Bywał tu jako książę – następca tronu, widział, z jaką atencją ojciec traktował miasto, widział, z jaką miłością był przyjmowany. I stało się tak, że momentalnie zaskarbił sobie sympatię lwowian. Władysław III miał wkrótce otrzymać tragiczny przydomek – Warneńczyk. Nie tak często jak ojciec nawiedzał Lwów, lecz każda jego wizyta wiązała się z ważnym wydarzeniem – nie tylko w skali miejskiej. Dwa lata później (w 1436 roku) razem z bratem Kazimierzem, wszelaką starszyzną i purpuratami zjawił się we Lwowie, pomodlił w katedrze i w uroczystym orszaku udał na pobliski rynek. Tu przed ratuszem stało podwyższenie z tronem widzianym zewsząd. Wiodły do niego strome schody, pokryte krwistym dywanem. U stóp tronu stała grupa wielmożów w uroczystych strojach. Gdy król zasiadł w tronie, gdy mistrz ceremonii dał znak, owi „petenci” padli na kolana i takim sposobem weszli na szczyt, do stóp władcy. A byli to Eliasz – hospodar mołdawski, który tym samym stał się teraz urzędnikiem, wojewodą mołdawskim. Towarzyszący mu poddani łamali z trzaskiem drzewce chorągwi wojennych na znak hołdu i posłuszeństwa. Król wskazał hospodarowi puste krzesło stopień poniżej. Odegrano uroczyste Te Deum , odśpiewano „Bogurodzicę” i udano się na uroczyste nabożeństwo do katedry. Zapamiętał ten dzień Lwów na czas dłuższy, bo na polecenie królewskie otworzono beczki i liczne antały z winem, a występy grajków i trefnisiów umilały czas w rynku do późnej nocy.
Dwa lata później, gdy pod miasto podeszły liczne hordy tatarskie, król ponownie nawiedził Lwów. Za kolejne dwa lata, w 1440 roku Władysław III przyjął w Zamku Niskim metropolitę Rusi Izydora. Ten właśnie wracał z Florencji, gdzie obradowano na temat unii kościołów chrześcijańskich, i jechał dalej, do Moskwy. W katedrze św. Jura odprawił nabożeństwo unijne – dzisiaj powiedzielibyśmy ekumeniczne. Skoro jednak odprawiał w języku rusińskim, nie po łacinie, prawosławni wielmoże i purpuraci na znak protestu ostentacyjnie i hałaśliwie opuszczali świątynię. Arcybiskup łaciński lwowski – Jan Odrowąż wywodzący się ze szlachty ruskiej – apelował o dobrą wole i opamiętanie, ale nic to nie dało.
Nostra Leopoliensis civitas, que inter alia civitates regni nostri Poloniae clypeus et murus a poganismus extat habetur. Te ważne słowa to fragment edyktu wydanego przez króla w przeddzień wyprawy na Turków. Wyprawy, którą rozpoczęła i zakończyła zarazem klęska pod Warną w 1444 roku. Z dumą, z pychą niemal słuchał tych słów odczytywanych z ambon cały Lwów. Jakże pięknie brzmiały: Miasto nasze Lwów, które między innymi miastami naszego Królestwa jest jako tarcza i mur, co strzeże i chroni przed pogaństwem. Wszyscy oczekiwali powrotu króla w chwale, pełnego radości zwycięstwa. Toteż gdy przyszła jak grom wieść o klęsce, wywołała najpierw niedowierzanie. Po chwili ciszy przyszła rozpacz. Zapytać się chciano, co czynić, starosty lwowskiego, lecz przypomniano sobie, że on także poszedł z królem dowodząc chorągwią szlachty i patrycjuszy lwowskich. Nie powrócił rzecz jasna. Zwołano nadzwyczajne posiedzenie rady miejskiej i uchwalono pilne wysłanie na pole bitwy grupy posłańców dla odszukania króla lub w ostateczności jego ciała. Ad Regem scrutandum – dla królewskiego odszukania. Wyasygnowano gigantyczną kwotę 48 talarów węgierskich dla wykupu króla z niewoli lub wykupu jego ciała. Wszystko na nic. Nowy starosta lwowski Andrzej Odrowąż za Bramą Halicką, przy rozstaju dróg z drogą Garncarską (potem ul. Batorego) wystawił prowizoryczną kaplicę i osadził tam eremitę-zakonnika. Uroczyście oświadczył, że jeśli król nadejdzie, ufunduje tu klasztor i pobuduje kościół wotywny. Skończyło się kolejnym nieszczęściem. Eremitę Tatarzy usiekli, jego odciętą głowę nadziali na wbitą w ziemię pikę, a kaplicę spalili. Król oczywiście nie powrócił… Znamy nawet nazwisko janczara, który zabił króla spadającego z padłego konia. Nazywał się Kodża Khir. Rozpoznał Władysława po insygniach. Głowę Warneńczyka odesłano w garncu miodu do Brussy, ówczesnej stolicy Turcji. Była pokazywana na wielu uroczystościach. Dalsze losy czaszki są nieznane. Sarkofag wawelski jest pusty, bo ciała królewskiego nigdy nie odnaleziono.
Kazimierz Jagiellończyk nie śpieszył się z objęciem tronu krakowskiego. Bardziej utożsamiał się z Litwą i, wbrew idealizacji postaci przez późniejszych historyków, prowadził ożywione dysputy z Zakonem. Lecz, jak to w polityce bywa, gdy w końcu koronował się po dwuletnim okresie bezkrólewia, znakomicie pilnował interesów Rzeczypospolitej. Do Lwowa zajrzał raptem pięć razy, choć podobnie do ojca i nieżyjącego starszego brata cenił miasto wysoko. Niestety po wielkim boomie post-kazimierzowskim (w czasach Jagiełły) odnotowujemy we Lwowie lekki regres.
Więcej
×
Błyskawiczne zwiększanie populacji mieszkańców na ograniczonej bardzo przez mury obronne przestrzeni skutkowało coraz ciaśniejszą zabudową i zrozumiałym w tej sytuacji niskim poziomem higieny. Tłumy przybywających do Lwowa kupców i zwykłych handlarzy sprzyjały przywleczeniu tu z południa rozmaitych nieznanych dotychczas chorób.
Prestiż Lwowa, i tak dość wysoki, wzrósł znacznie po wojnie trzynastoletniej z Zakonem, zakończonej II pokojem toruńskim. Lwów pod względem dochodów ustępował jedynie hanzeatyckiemu Gdańskowi, a z królewską stolicą wciąż się ścigał. Miasto łożyło niebagatelne sumy na cele oświatowe.
Więcej
×
Pierwsza szkoła miejska powstała w okresie rządów Władysława Opolczyka, a jej organizatorem miał być Grzegorz z rodu Stecherów. Po formalnym przeniesieniu metropolii z Halicza do Lwowa (w 1414 roku) wziął ją pod swą opiekę abp Jan z Rzeszowa. Po wejściu Polski w krąg prądów reformacyjnych Lwów – zawsze wierny – pozostał tradycyjną wyspą na mapie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tutaj nigdy luteranie ani kalwini nie odgrywali znaczącej roli w życiu miasta. Lwów, głęboko przywiązany do wiary przodków, trwał przy niej nieustannie.
Na horyzoncie coraz wyraźniej majaczyła potęga turecka. W 1485 roku Kazimierz Jagiellończyk przybył do Lwowa razem ze swymi synami – Janem Olbrachtem i Aleksandrem. Wiedli pod swą komendą ponad 20 tysięcy zbrojnej szlachty. Tak na wszelki wypadek. W Kołomyi zdecydowano się przyjąć hołd kolejnego hospodara mołdawskiego Stefana Wielkiego, choć sytuacja w Mołdawii robiła się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej napięta. Dosłownie przed chwilą Turcy zdobyli Kilię i wspominany już Białogród (Akerman). I właśnie do rozprawy z Turkami Kazimierz sposobił swych synów. We Lwowie tymczasem pogłębiano wały i przygotowywano się do obrony. I rzeczywiście, Tatarzy nadwołżańscy – sojusznicy tureccy niebawem zapukali do bram miasta. Wkrótce cieszył się Lwów, bo Jan Olbracht rozniósł ich pod Kopystrzyniem, a rok później nad Bohem. Lwi Gród urządził mu wjazd triumfalny dekorując trasę od Bramy Halickiej aż do Zamku Niskiego. Tłumy wiwatowały, powiązani w pęczki jeńcy tatarscy pędzeni byli (wg Zimorowica) niemalże jak bydło. Białogrodu ani terenów przyległych niestety nie odzyskano. Lwów się cieszył, a sułtan tymczasem hołdował Stefana Wielkiego, który za cenę podległości kupował ocalenie swego narodu. Ten zręczny polityk przybył do Lwowa, by zaproponować sojusz przeciw Turkom, a jednocześnie przy pomocy swych posłów montował antypolski sojusz z Moskwą. I o wszystkim dokładnie informował sułtana. W 1497 roku Jan Olbracht, który wbrew staraniom Zbigniewa Oleśnickiego objął po zmarłym ojcu tron, przyjechał na dłużej do Lwiego Grodu. Białogród spędzał młodemu władcy sen z powiek, tym bardziej, że był to jeden z ważniejszych punktów na zablokowanym przez Turków szlaku handlowym. Młody król wymyślił sobie, że Turków i Tatarów rozniesie w pył, przegoni precz wiarołomnego Stefana i osadzi tam swego najmłodszego brata Zygmunta, którego poznamy za jakiś czas z przydomkiem Stary. Opromieniony wcześniejszymi zwycięstwami witany był we Lwowie iście po królewsku. Do tego pamiętano, że swego czasu wymógł na ojcu zwolnienie miasta z królewszczyzn w zamian za wzmocnienie fortyfikacji. Teraz w ramach uroczystości położył kamień węgielny pod nową wieżę ratuszową. Umieszczono na niej nowy zegar, dzieło mistrza Grzegorza – zakonnika, a Johannes pictor (malarz Jan) za cztery złote polskie pomalował jego tarczę. Zegar na wieży ratuszowej był symbolem zamożności – tylko kilka miast w Polsce mogło sobie na taki zbytek pozwolić.
Zgromadzenie
wojsk ustalono na wzgórzu pod świętym Jurem.
W lipcu przy
dźwiękach marszy triumfalnych wielka armia ruszyła na południe. W
drodze król się dowiedział, że Węgrzy posłali Stefanowi
posiłki. Nie wiedział, że sułtan nakazał zająć postawę
wyczekującą, by zgromadzić jak najwięcej wojsk. I dopiero, gdy
Polacy i Litwini weszli w lasy bukowińskie, pod Koźminem napotkali
przygotowanych do boju Wołochów, Turków, Tatarów i wspomnianych
Węgrów. Bitwa rozpoczęła się 26 października i trwała trzy
dni. I gruchnęła we Lwowie wieść o strasznej klęsce wojsk
polskich, bo w drugim tygodniu listopada zaczęły tu docierać
niedobitki nieszczęsnej wyprawy.
Okropne
przysłowie:
Za
króla Olbrachta wyginęła szlachta
jest
w dużej mierze uzasadnione. Więcej Lwów tego króla w swych murach
nie oglądał. Ale zanim Olbracht odszedł do wieczności (+1501),
następnego roku po klęsce bukowińskiej żądny zemsty za
hołdownicze poniżenie Stefan stanął na czele Tatarów i Turków
pod Lwowem. Za wszelką cenę chciał zdobyć miasto, osobiście
uczestnicząc w nocnych wycieczkach na mury. Ponoć sam wykuł otwór,
podłożył ładunki i wysadził Bramę Halicką. Miasta jednak nie
zdobył.
Jego syn Bogdan chciał być lepszy, lecz też obszedł
się smakiem. Tym razem przyszły miastu w sukurs silne mrozy, tak że
wielu napastników po prostu zamarzło. Ale i ta klęska nie
zniechęciła Mołdawian do szturmowania bram Lwowa. W 1509 roku
Bohdan ponownie próbował. Bezskutecznie rzecz jasna, ale sprowadził
tym na siebie wielkie nieszczęście. Na tronie polskim zasiadał już
Zygmunt. Młody król chcąc się wykazać wydał uniwersały o
pospolitym ruszeniu, sam także czym prędzej ruszył do Lwowa i…
legł w Niskim Zamku złożony chorobą na wiele tygodni. Bardzo się
lwowianie obawiali o życie królewskie, ale jakoś wydobrzał. Nie
był jednak na tyle chory, by zezwolić rozejść się pospolitemu
ruszeniu. Dał nawet wolną rękę wszystkim, co na Mołdawię ruszą.
Panowie polscy, szlachcice i pachołkowie, zabijali i rabowali. Choć
kąsała jeszcze – Mołdawia nigdy już się po tej wyprawie nie
podniosła. Potem hetman polny Mikołaj Kamieniecki rozbił znaczne
siły tatarskie pod Łopuszną. Ale okrutnie się skośnoocy
przybysze zrewanżowali pod Sokalem.
Wiosną 1514 roku razem z roztopami przyszły nagle obfite deszcze. Lwowskie strumienie wzbierały, wzbierały i wzbierały. Aż któregoś kwietniowego wieczora, po dosłownym oberwaniu chmury, mieszkańcy bieda domków na Garbarach zobaczyli falę. Kilkumetrową! Porywała domki, budki, warsztaty, z hukiem wypełniła fosy i wdarła się do miasta. Zmyła, co na drodze stało, wylała ekskrementy z kanałów i… znikła. Miasto zdecydowało pochować ofiary na koszt ratusza. Tatarzy ciągle nie dawali za wygraną, bo doszły do Ordy słuchy, że Zygmunt razem z Habsburgami układa się przeciw nim i Turkom. Ponownie odbili się od murów miasta, choć przedmieścia zapłaciły stałą, krwawą cenę.
No i nadszedł rok 1527. Właściwie upalne lato. W gorzelni czy browarze nieopodal Bramy Krakowskiej zgromadzono zapasy suchego jak pieprz jęczmienia. Zeszłoroczne zapasy prochu chmielowego też leżały w magazynach. A do tego skrzynie drewniane, beczki dębowe... Ten katastrofalny pożar doczekał się wielu opisów – z „Memoryałem pożaru miasta królewskiego Lwowa” na czele.
Więcej
×
Ogień pojawił się nagle, porażający w swej intensywności. Niszczącymi jęzorami zahaczał coraz to nowe drewniane przybudówki, obejmował domy i kamienice. Od tygodni nie padał deszcz, w niektórych studniach nie było wody. Nie było co ratować poza życiem, bo kamienice płonęły jak pochodnie. Czerwony kur z trzaskiem i hukiem wiatru wdarł się na rynek. Krakowską już pożarł. Ormiańska dzielnica była tlącym się zgliszczem. Ocalała częściowo katedra, kilka gotyckich portali w rynku. To wszystko. I jak się podnieść po czymś takim? Woda, Tatarzy, Turcy, ogień…. Ale genius loci tego miejsca był niebywały. Ta iskra, która spopieliła Lwów, stała się momentem zapalnym dla budowy jeszcze piękniejszego miasta. Bo rzeczywiście, tamten średniowieczny Lwów, zapchany niezliczoną liczbą przybudówek, kramów, bud, baraków, prowizorycznych noclegowni, kominów wyrastających jeden z drugiego, jam, skazany był na zagładę.
Zygmunt Stary po apokaliptycznym pożarze zwolnił wszystkich mieszczan z podatków na dwie dekady, zaś rada miejska zgodnie z sugestiami mądrych głów zakazała stawiania drewnianych podcieni, takowych przybudówek i kramów. Kamień i cegła – oto jedyne materiały, które dopuszczono do użytku w konstrukcji domostw. Drewno tylko do dekoracji, wykończeń, ram drzwi i okien.
Wraz z koniecznością odbudowy miasta wkroczył w to miejsce renesans.
Więcej
×
Przynieśli go ze sobą architekci i budowniczowie, głównie z północy Włoch, czasem z Piemontu. Prawie wszystkie ich dzieła do dziś zdobią Lwów. Najwybitniejszymi byli Pietro di Barbona i Paweł Rzymianin, twórcy ukończonej w ok. 1578 roku przepięknej wieży dzwonnej Cerkwi Uspienskiej (Wniebowzięcia NMP lub Wołoskiej) od nazwiska fundatora zwanej Wieżą Korniakta. W światowych katalogach widnieje jako „najpiękniejszy przykład renesansowej campanelli na północ od Alp”. Wymienić trzeba także Pawła Italczyka Szczęśliwego i Pawła Italczyka Życzliwego, projektantów tejże cerkwi oraz uważanej za najpiękniejszą w Rzeczypospolitej synagogi Złotej Róży – centrum lwowskich starozakonnych, wystawionej przez opłakującego swą zmarłą żonę Goldene Rojze Izaaka Nachmanowicza. W pożarze zginęła wielka część katedry ormiańskiej, więc Andrzej z Kaffy ufundował dzwonnicę, którą zaprojektował Piotr Krassowski. Myliłby się jednak każdy, kto projektanta brałby za Polaka. Był to prawdopodobnie Piemontczyk, który tu, we Lwowie osiadł, bo ożenił się z bogatą mieszczką, wdową i właścicielką kamieniołomów w nieodległym Krassowie. Wyznawcy prawosławia, mający możnego protektora w kniaziu Konstantym Michale Ostrogskim, zamówili u tegoż Krassowskiego projekt cerkwi św. Onufrego. Również jego jest przepiękny zachowany, choć straszliwie zaniedbany kościół i klasztor Benedyktynek łacińskich. Renesans skończył swój żywot manieryzmem. I w tym stylu powstała we Lwowie grobowa Kaplica Boimów należąca do rodziny przybyłej tu z południa. To jedyny ostaniec z niegdysiejszego katedralnego cmentarza, nawiązująca w swej formie do Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu, ale zupełnie oszałamiająca w przepychu ornamentyki i asymetrii. Chrystus frasobliwy na szczycie latarni dopełnił całości i stał się wzorcem dla postaci Zbawiciela umieszczanych w ludowych kapliczkach w całej Rzeczypospolitej. Andrzej Bemer i Paolo Dominici zaprojektowali obronny w założeniu kościół i klasztor Bernardynów, gdzie pozostał na zawsze Jan z Dukli. Nie zobaczymy już niestety ratuszowej wieży Kampiana, którą wiarołomny i pyszny burmistrz wzniósł dla upamiętnienia swego nazwiska z funduszy przeznaczonych na fortyfikacje. Trzeba by omawiać niemal każdą z czterdziestu kamieniczek rynkowych, by ten wykaz choć częściowo uzupełnić. Nie sposób jednak nie zatrzymać się przy dwóch kamienicach. Obie nadal służą Muzeum Historycznemu Miasta Lwowa. Mowa o Kamienicy Czarnej i Kamienicy Królewskiej z arkadowym dziedzińcem, przez co zwana była Małym Wawelem. Ale przecież Lwów nie rozwijał się tylko w architekturze. Stał się ośrodkiem malarskim, stąd pochodziły portrety znanych postaci. Wszyscy znają zapewne pełnopostaciowy portret Stefana Batorego. Malował ten portret Adalbert, czyli Wojciech ze Lwowa. Portret musiał się Batoremu spodobać, skoro król zgodził się, by twórca tak udanego dzieła przyjął nazwisko Stefanowski. Ale najbardziej znanymi pracowniami malarskimi były te ormiańskie. Nazwiska następnych dwu malarzy nie pozostawiają wątpliwości – Szymon Jaremkiewicz i Mikołaj Petrachnowicz vel Monachnowski.
Nadciągała epoka kontrreformacji, a wraz z kontrreformacją nadchodził barok. Najwybitniejszym przykładem barokowej architektury sakralnej Lwowa jest kościół Jezuitów nieopodal Wałów Hetmańskich. Walczy z nim o palmę pierwszeństwa kościół Bożego Ciała. Wzniósł go, częściowo na fundamentach wcześniejszej świątyni, Jan de Witte. Bryła świątyni zaprojektowana została na planie elipsy, kopuła również. Niesymetrycznie. Kolejnym barokowym kościołem jest Matka Boska Gromniczna nieopodal Pałacu Arcybiskupów Łacińskich. Zniszczony był niezwykle przez sowieckich sołdatów, którzy w klasztorze i świątyni urządzili kasyno oficerskie z przyległościami. No i jeszcze katedra św. Jura. Imponująca synteza świątyni i pałacu – dzieło Bernarda Meretyna, czy to Austriaka, czy Włocha z tamtejszego pogranicza. Nie można zapomnieć o kościele Jezuitów rozpoczętym przez Giacomo Bruno, ukończonym przez Giacomo della Portę.
Czas wrócić do Zygmunta Starego, którego panowanie dobiegało do końca w atmosferze smutku. Głównie przez wydarzenia, jakie miały miejsce we Lwowie i okolicach, które to wydarzenia historycy nazwali ogólnie wojną kokoszą. Późną wiosną 1537 roku niejaki Petryło, hospodar mołdawski wraz z Turkami (którym podlegał) dokonał kilku niszczących najazdów na ziemie pograniczne Rzeczypospolitej. Choć Mołdawia sama nie mogła stanowić wielkiego zagrożenia, to razem z Turkami boleśnie kąsała. Król zatem rozesłał uniwersały, w których zwoływał pospolite ruszenie dla obrony i ochrony rubieży. Ponad 150 tysięcy szlachty i ciurów zjawiło się pod Lwowem.
Więcej
×
Nazwa „wojna kokosza” wzięła się od kur rabowanych na wsiach przez wygłodniałą szlachtę. Gdy tłumy stanęły pod Lwowem, tworzyć zaczęły się grupy interesów, a wszystko wokół twierdzenia, że stan szlachecki – jako rycerski – powinien być zwolniony z jakichkolwiek zobowiązań podatkowych wobec państwa. Skoro nadstawiają karku, to nie powinni niczego płacić. Głównym prowodyrem był Piotr Kmita, który populistycznymi hasłami potrafił zjednać sobie zwolenników. 22 sierpnia na błoniach św. Jura wyznaczeni agitatorzy w otoczeniu niebywałych tłumów wylali swe żale przed królem. Przerwała to zgromadzenie straszliwa nawałnica, oberwanie chmury z piorunami, które nazwano gniewem Bożym. Nazajutrz poczęto spisywać kolejne postulaty, które sprowadzały się do rozdarcia władzy pomiędzy wszystkich szlachetnie urodzonych. Król wykazywał salomonową wstrzemięźliwość i spokój, choć przecież argumenty, że nieprzyjaciel morduje tam na pograniczu rodaków, niczym nie skutkowały. Zrezygnowany król wyjechał ze Lwowa w połowie września, rozpuścił szlachtę do domów i – według relacji hetmana Jana Tarnowskiego – rzec miał, że więcej do Lwowa nie przyjedzie. Tak też się stało, jednak powód nagłej antypatii, jakiej nabrał do Lwowa, był ponoć całkiem innego rodzaju. Miłośnik sztuk pięknych, jakim był Zygmunt zwany Starym, musiał być przecież także miłośnikiem płci nadobnej. I choć kroniki o tym milczą, przedstawiając go niemal jak pantoflarza, król miał we Lwowie… kochankę, powabną Katarzynę z Kościelskich. Katarzyna, jak można z rozmaitych źródeł sądzić, nie była kobietą nadmiernie cnotliwą. Wśród jej licznych kochanków wymieniano nawet kanclerza i prymasa zarazem, Andrzeja Krzyckiego. Dowiedziawszy się o tym król zapałał niechęcią do swej sympatii i jednocześnie do Lwowa. Tym bardziej, że o całej sprawie dowiedzieć się miała królowa Bona.
Liczono w mieście, że tak potężna wyprawa odblokuje szlaki handlowe i siłą, ale jednak unormuje sytuację. Próżne to były rachuby. Ale mimo wszystko Lwów kwitł. W sferach nauki i kultury również. Osobnym tematem są biblioteki lwowskie, prywatne rzecz jasna, mieszczańskie.
Więcej
×
Choćby zbiory rodu Alembeków, które przetrwały w rękach czterech pokoleń aż do 1712 r. W momencie szczytowym biblioteka liczyła ponad 1200 woluminów oprawnych w skórę i złotogłów. Bibliotek klasztornych i parafialnych było sporo. Wspomnieć wypada bibliotekę kapitulną przy katedrze łacińskiej, której szczątki po licznych splądrowaniach stały się częścią wielkiej biblioteki uniwersyteckiej. Niestety wiele bezcennych ksiąg spłonęło w czasie rozruchów nazwanych „Lwowskimi Zaduszkami”. Resztki dostały się w ręce sowieckie i niemieckie.
Ze Lwowem (o czym mało kto wie) związany był Piotr Skarga Powęski. Późniejszy kaznodzieja zjawił się we Lwowie jako człowiek świecki w 1561 roku. To tu poczuł powołanie i tu, po błyskawicznym „połknięciu” nauk seminaryjnych, już po kilku latach otrzymał święcenia. To tu, we Lwowie rozpoczął głoszenie płomiennych kazań-przestróg, na które przychodziły i zjeżdżały tłumy okolicznych wiernych.
Tak dynamiczny rozwój miasta nie byłby możliwy, gdyby na tronie nie zasiadał jeden z najwybitniejszych mecenasów sztuki stulecia. W styczniu 1526 roku król Zygmunt zatwierdził oficjalnie herb miasta Lwowa. W przywileju to potwierdzającym czytamy, że herb wyobrażał bramę otwartą, nad którą trzy wieże się wnoszą, a w której to bramie widoczny jest lew wolny i stojący, żadną kratą ni łańcuchem nie ujęty, któregoż to herbu też miasto Lwów od niepamiętnych czasów z własnej i wolnej woli używało.
Lwi Gród był już wówczas jednym z trzech najważniejszych miast Rzeczypospolitej. I choć Zygmunt August ani razu Lwowa nie odwiedził (miał sposobność udając się raz do Krzemieńca), kilka faktów wiąże go z Lwim Grodem pośrednio. Jego ojciec w 1527 roku, pod wpływem protestów mieszczan, ograniczył Żydom prawo handlowania detalicznego wyłącznie do jarmarków i nadzwyczajnych imprez handlowych. Zygmunt August zaś, szukając poparcia po skutkującym konfliktem praktycznie ze wszystkimi ożenku z Barbarą Radziwiłłówną, wszelkie prawa Żydom przywrócił.
Po śmierci ostatniego koronowanego Jagiellona, nieudanej pierwszej próbie małżeńskiej Anny Jagiellonki, haniebnej rejteradzie Henryka Walezego, powoli acz skutecznie poczęły się uchylać przed Rzecząpospolitą wrota prowadzące do anarchii, zarówno politycznej, jak i obyczajowej. Lwowa dotyczyć to miało na równi z całym państwem. Ale zanim, to jeszcze ten jeden fakt zaskakująco z Lwim Grodem związany. Jak wiadomo wyjazd królowej Bony z Polski, a konkretnie działalność Kmitów i Mniszchów, to ciemne karty tego czasu, czasu żałoby po śmierci króla. Ale znaleźli się, na szczęście dla nas, patrioci będący strażnikami imponderabiliów. Nie wiem doprawdy, czy ten dokument istnieje, bo wspominają o nim Franciszek Jaworski i Łucja Charewiczowa grubo przed okupacją sowiecką. Otóż w Archiwum Akt Dawnych podległych Muzeum Historycznemu Miasta Królewskiego Lwowa przechowywany był z pieczołowitością list, w którym król stolnikowi ziemi krakowskiej Stanisławowi Wężykowi polecał dwa klejnoty monarsze – berło i koronę – zawieźć do Lwowa i złożyć w depozyt do skarbca ratuszowego. Do czasu obioru następcy. Świadczyć to może o wielkiej wadze miasta oraz randze bezpiecznego, wiernego miejsca. Jak widać nie tylko powiedzenie Leopolis amica Palladis (Lwów przyjazny Pallas Atenie) miało tu zastosowanie.
Lwów królów elekcyjnych
Nastroje po haniebnej ucieczce Walezjusza były ponure. W mieście dawały o sobie znać wpływy żywiołu niemieckiego, ponieważ starający się o koronę Maksymilian Habsburg znalazł tu poplecznika w osobie wojewody podolskiego Mikołaja Mieleckiego, ale ten – choć prowadził dość agresywną agitację sypiąc habsburskim groszem na prawo i lewo – nie pozyskał zbyt dużo zwolenników.
Z powodu zagrożenia tatarskiego sformowano oddziały zaciężnych „czerwonych hajduków”, jak o nich mówił Lwów. Byli to głównie Niemcy, bardzo sprawni, ale butni. Dochodziło więc do spięć z drabami z familii zamkowej. Nocne bójki uliczne spędzały sen z powiek mieszkańcom, jak i radnym ratuszowym. Od czasów Zygmunta Starego burmistrz pracował ze wzmocnionej przywilejami królewskimi pozycji. Jednym z nich było prawo użycia siły zbrojnej dla przywrócenia porządku w mieście. Rzadko jednak z tego korzystał.
Wtedy przyszła do Lwowa wiadomość, że zgromadzeni na elekcji obrali królem Stefana Batorego z Siedmiogrodu. Wkrótce okazało się, że niekoronowany jeszcze władca pojedzie zapewne przez Lwów, bo pod Kraków nadciągnęły siły Maksymiliana Habsburga, który nie mógł pogodzić się z porażką. Zresztą podróż przez Węgry również – z racji zagrożeń niemieckich – była wykluczona. Wzięto się zatem do przygotowań, by godnie przywitać króla i jego poczet, który liczył ponad 4 000 ludzi, w tym dwa tysiące jazdy i tysiąc piechoty siedmiogrodzkiej.
Więcej
×
Naprawiono i udekorowano most zwodzony. Przygotowywano specjalną iluminację ratusza na godziny nocne. Przyjechał do Lwowa dominus Krasicki, poseł Anny Jagiellonki, przyszłej żony królewskiej. Odnawiano komnaty w Zamku Niskim, gdzie król miał nocować. Modlono się dosłownie o dobrą pogodę… co wymodlono. 7 kwietnia 1576 roku był to dzień w miarę ciepły i słoneczny. Całość zrelacjonował w kronikach Bartłomiej Zimorowic. Był to ostatni tak bogaty, triumfalny i powitalny zarazem wjazd polskiego władcy. Cechy rzemieślnicze miasta oraz kupcy wystawili reprezentacyjne poczty ze sztandarami. Koło Bramy Halickiej król, ku zaskoczeniu wszystkich, zsiadł z konia, oddał go do prowadzenia, a sam z towarzyszącymi mu gospodarzami miasta udał się pieszo w stronę katedry. Wywołało to falę entuzjazmu. Przed wejściem do katedry oczekiwał króla elekta świeżo ustanowiony metropolita lwowski Jan Sieneński, który powitał go łacińską formułą wyczytywaną z brewiarza. Ale gdy przyszło do powiedzenia następnego tekstu – przygotowanego zapewne – majestat bijący od postaci królewskiej zupełnie zbił go z pantałyku. Król wstał z przyklęku na kolano, popatrzył z życzliwym uśmiechem na purpurata i rzekł kładąc mu dłoń na ramieniu (był wyższy i wyglądało to bardzo protekcjonalnie):
- Jakże to księże, zostałeś biskupem w Kościele łacińskim, skoro tak mało po łacinie prawisz?
I tu nastąpiło coś, co wszystkich wprawiło w osłupienie, a jednocześnie zjednało królowi olbrzymia sympatię. Bowiem purpurat nagle odzyskał rezon i z miejsca wypalił do króla:
- Tak jak Wasza Królewska Mość władcą w Polszcze, choć po polsku ani słowa nie mówisz.
Król popatrzył, wziął się pod boki i zaczął się śmiać naturalnie, a zarazem donośnie. Lwów, gdzie radość i śmiech zawsze były w cenie, zobaczył w królu kontynuatora więzi poprzedników z miastem i choć pomazańca, to zwykłego i „swojego” człowieka. Następnego dnia Batory zapowiedział, że jeszcze dwa dni pozostanie we Lwowie, by dokładnie się przyjrzeć miejscowym sprawom. Jak widać i do Siedmiogrodu musiały dotrzeć informacje o znaczeniu Lwowa dla Rzeczypospolitej, skoro król do spraw miasta podchodził tak poważnie.
Więcej
×
Przy kolejnej próbie przywołania do porządku – grubo przesadził. Bowiem publicznie obraził majestat królewski, ogłaszając, że „przybłędy z Multan czy Wołoszczyzny słuchać nie zamierza, a jeśli się temu nie podoba, niech stanie z nim na ubitą ziemię”. Miało to miejsce we Lwowie i tu został natychmiast zatrzymany. Proszono go jeszcze, by się publicznie ukorzył, by wyznał swe winy, by tłumaczył, że po gorzałce czy miodzie brednie wygadywał. Nic z tego – Iwan stał mocno przy swoim. Wyrok mógł być tylko jeden. Działanie na szkodę państwa, obraza majestatu, nawoływanie do buntu. Król nie zamierzał skorzystać z prawa łaski, o którą zresztą Podkiwa nie prosił. Został ścięty na placu św. Ducha. Śmierć watażki usatysfakcjonowała sułtana, który na egzekucję przysłał swego posła, i pokój został uratowany. W miejscu kaźni w 1995 roku Ukraińcy ustawili cokół w kształcie nawiązującym do pnia katowskiego, na nim brązowy czerep watażki, a plac nazwali jego imieniem. Podkiwa ogłoszony został przez tamtejszych historyków bohaterem i protoplastą narodowych ruchów wyzwoleńczych „spod polskiej okupacji”. No i jeszcze wszedł był do tamtejszego panteonu świętych (sic!).
Iwan – ten moskiewski, nazwany już przez jemu współczesnych Groźnym – był niezwykle sprawnym politykiem. Przewidując słusznie, że po serii porażek i klęsk zadanych mu przez hetmanów Batorego i przez samego króla będzie się musiał przed nim korzyć, widząc co się święci, pchnął do Rzymu swych posłańców, by poinformowali, że car rozważa podporządkowanie Cerkwi papieżowi. Kłamstwo grubymi nićmi szyte, tyle tylko, że urzędujący wówczas Grzegorz XIII przyjął to za dobrą monetę. Zgodnie z sugestią Moskwy przysłał do Krakowa swego legata – jezuitę Antonio Possevino. Wojna z Moskwą zakończyła się rozejmem w Jamie Zapolskim, którego to rozejmu (nota bene niekorzystnego dla Rzeczypospolitej) Iwan przestrzegać nie zmierzał i wkrótce zaatakował. Stanowczy Batory nakazał szykować wyprawę. Co kilka dni wieczorem zwykł rozmawiać z legatem. Feralnego wieczora również. Nazajutrz rano króla znaleziono martwego w łożnicy. Possevino zniknął, wyjechał do Rzymu. Co ciekawe, w Rzymie zjawili się wkrótce posłowie cara z podziękowaniami za wstawiennictwo.
Więcej
×
Tłumy wygłodzonych wojaków rabowały i wyjadały wszystko, co wpadło w ręce. W 1613 roku przerażony Lwów zatrzasnął przed przybyszami bramy (doradzał taki krok sam hetman Stanisław Żółkiewski), ale wygłodzone, nieprzebrane rzesze wojska postanowiły wziąć miasto… głodem. Nawet przez Furtę Bosacką, przez którą potajemnie przywożono ze wsi żywność do Lwowa, nie można było prowadzić znikomej aprowizacji, bo i to przejście obsadzono. Wtedy zebrano pieniądze z innych miejsc i wspomożono ogałacaną nieustannie kasę miejską Lwowa. Jeszcze po drodze było wspaniałe zwycięstwo pod Kircholmem, lecz chmury nadciągały zewsząd. A Lwów płakał. Płacił i płakał.
W roku 1606 doszło do rokoszu Zebrzydowskiego – głównie przeciw monarsze. Wkrótce przywódcy tego buntu poróżnili się między sobą. Stanisław Stadnicki, starosta przemyski, nie był tak zapiekły w antykrólewskiej postawie, jak jego były partner, a teraz adwersarz – Jan Szczęsny Herburt. Gdy starosta ze swoimi siłami postanowił podporządkować się woli króla, Herburt zamknął się ze swymi w Wysokim Zamku i nie wpuszczał tu nikogo, kto nie był stronnikiem rokoszan. Zdarzało się nawet, że ostrzeliwał miasto. Gdy lwowianie dla świętego spokoju oficjalnie „poparli” rokoszan, Stadnicki z kolei spalił dopiero co z trudem podniesione po Tatarach przedmieścia. W końcu siły królewskie dowodzone przez Stanisława Żółkiewskiego i Jana Karola Chodkiewicza rozbiły rokoszan pod Guzowem (w 1607 r.) i na chwilę nastał spokój. Minęło lat trzynaście i przyszła klęska pod Cecorą, gdzie mężnie stawał do ostatnich chwil swego żywota hetman Stanisław Żółkiewski. Zginął razem z ojcem młodego chorążego, który na zawsze miał zostać w pamięci Rzeczypospolitej, a który wyprowadził wtedy śmiałym i heroicznie odważnym manewrem ocalałą grupę jeźdźców z tatarskiego okrążenia. Ten młody bohater zwał się Bohdan Chmielnicki. Herbu Abdank, jak mówił, lecz swego szlachectwa w żaden sposób udokumentować nie potrafił. Rok później Turcy i Tatarzy oblegli Chocim. Miasto obroniono i skończyło się jak wiadomo traktatem, w którym Rzeczpospolita wyrzekła się ostatecznie pretensji do Besarabii, a król obiecał powstrzymać Kozaków od szarpania tureckiego pogranicza (co było niewykonalne). Turcy przyrzekli powstrzymać (równie nieskutecznie) Tatarów od nękania polskich terenów. Rannego pod Chocimiem hetmana kozackiego Petro Konaszewicza Sahajdacznego, znakomicie w dziejach Polski zapisanego, ratowała grupa lekarzy sprowadzonych w tym celu specjalnie ze Lwowa. Niestety bezskutecznie, bo zmarł w kwietniu 1622 roku. Jego imieniem nazwano dziś okręt flagowy sił morskich Ukrainy.
Więcej
×
Rezydencją monarszą stał się Pałac Arcybiskupi w Rynku. Zamek Niski przedstawiał stan opłakany, w Zamku Wysokim strach było siadywać w salach pod przegniłymi stropami, od ponad dwóch dekad nie konserwowanymi. Główna ściana zamku, kurtynowa, podmyta po którymś wiosennym roztopie, groziła zawaleniem. Historycy zgodnie twierdzą, że panowanie Zygmunta III Wazy to „niezbyt szczęśliwy czas dla Lwowa”. Można powiedzieć, że Wierne Miasto było jakby symbolicznym przykładem stanu Rzeczypospolitej. W trakcie tej kilkudniowej bytności we Lwowie, którą trudno nazwać wizytacją, ratusz zwrócił się do króla z prośbą o wspomożenie przy porządkowaniu (a w niektórych miejscach budowaniu od nowa) obwałowania i obwarowania miasta. Król dosłownie na odczepne obiecał przysłanie swego nadwornego architekta, który rzeczywiście przybył. Oczywiście na projektach i poradach się skończyło, zaś król o sprawie po prostu zapomniał.
Miasto borykało się z kolejną turą wygłodniałych i nieopłaconych żołnierzy, którzy nadciągnęli tu spod Chocimia. Po raz czwarty w ciągu ostatnich dwóch dekad kasa miejska brała na siebie płatności należące do kasy królewskiej. Można jednak znaleźć kilka jaśniejszych punktów tego czasu. Pierwszy i chyba ważniejszy to przywilej, jaki król nadał mieszczanom lwowskim. Kupcy pędzący bydło na targi wpłacać mieli do kasy miejskiej tzw. spaśne. To dość czytelna etymologicznie nazwa podatku od wypasania trzody w okolicach miasta. Ale ważniejsze było to, że pieniądze z tego podatku zasilać miały kasę Bractwa Kurkowego i finansować tzw. strzelania królewskie (cztery razy w roku) z armat. Każdy dorosły mieszczanin miał prawo brać udział w tych ćwiczeniach. Najlepsi oprócz okazjonalnych pucharów otrzymywali cenne nagrody. Przydała się ta wprawność mieszczan już wkrótce i miała dosłownie wytrzymać ogniową próbę w olbrzymim zagrożeniu.
Więcej
×
Wśród pań usługujących chorym krzątała się młoda dziewczyna – Jadwiga Łuszkowska. Wpadła w oko Władysławowi, a królowi przecież nie wypada odmawiać… Wkrótce dwór przezwał ją Jadwiżką ze Lwowa. Czasem dodawano Faworita J. K. Mci Władysława IV. Owocem tego związku był Władysław Konstanty Waza.
Kilka lat potem jako oficjalna kandydatka na żonę pojawiła się Cecylia Renata z Gonzagów. Ślubu udzielono młodej parze w lwowskiej katedrze, zaś bankiet weselny i „tryumf” z tej okazji urządzone finansowało miasto. Było więc strzelanie mieszczańskie na wałach miejskich, były malowane i żywe obrazy na ratuszu i w rynku, byli trębacze i orkiestry. Wykonano szereg „figur rzezanych” – domyślać się możemy, że to rzeźby i odlewy dla dekoracji. Samo przyjęcie urządzono w sali paradnej ratusza, po czym dla mniejszego grona w Pałacu Arcybiskupim. Zachował się nawet opis potraw przygotowanych na te uroczystości.
Więcej
×
Zacząć trzeba od mrzonek o wyprawach wojennych snutych przez Władysława IV, który przypomniał sobie o Kozakach, obiecywał im dosłownie gruszki na wierzbie, a potem zlekceważył. Od początku swego królowania Władysław IV dążył do wielkiej wojny z Turcją, w której udział wziąć mieli również, a może przede wszystkim, Kozacy. Plany te napotkały na zdecydowany opór szlachty i nie zostały zrealizowane. Król wymyślił sobie uderzenie wzorem niemal Aleksandra Wielkiego na tereny należące do Imperium, rozbicie go, podporządkowanie i zawarcie traktatu sojuszniczego z graniczną... Persją. Mało pocieszającą pamiątką po tych planach jest we Lwowie Arsenał Królewski wzniesiony z polecenia władcy, ponieważ miasto miało być bazą wypadową do wielkiej wyprawy.
Nikt za to nie zwracał uwagi na rzeczy, które się działy znacznie bliżej. Tu zjawił się i rozgłaszał wszędzie o swych krzywdach Bohdan Zenobi Chmielnicki. Pieczętował się herbem Abdank, lecz podkreślał, że to po przodkach, a on utożsamia się z prostymi ludźmi. Szybko zbierał i powiększał grono swych zwolenników.
Ogień, który się już tlił, podsycił swym zarządzeniem hetman polny koronny Mikołaj Potocki. Zażądał rozwiązania grup buntowników, a jeśli się temu nie podporządkują... „wszystkie dostatki wasze, które we włościach macie zabrać, a żony i dzieci wyścinać każę”. Tak ogłaszali we wsiach, miasteczkach i siołach specjalnie z regimentami wysyłani heroldowie. Chmielnicki ogłosił się z kolei obrońcą lackim bezprawiem zagrożonych i ruszył na zachód. Teraz już tłumnie garnęli się do niego wszyscy, bez różnicy wieku i płci. Chmielnicki ruszył z impetem na zachód. Pierwsze spotkanie z siłami koronnymi nastąpić miało nad rzeka Żółtą – dopływem Ingulca. Znane jest to miejsce pod nazwą Żółte Wody i określa znajdujące się tu malownicze, błotniste uroczysko. Z czasem powstał tu chutor kozacki, a 200 lat potem miasto o tej nazwie. Siły Rzeczypospolitej podzielono na trzy grupy. Pierwszą, liczącą 500 ludzi, dowodził hetman polny koronny Mikołaj Potocki. Stanął w odwodzie, z tyłu. Drugą grupę stanowiło trzytysięczne zgrupowanie pod dowództwem Stefana Potockiego – 24-letniego syna hetmana. Wbrew ostrzeżeniom ojca młody Potocki energicznie ruszył przeciwko Chmielnickiemu. Trzecie zgrupowanie stanowiły oddziały Kozaków rejestrowych w liczbie czterech tysięcy. Był tu także niewielki oddział zaciężnych dragonów niemieckich.
Podział armii polskiej był, jak się wydaje, głównym powodem klęski. Doszło do zdrady Kozaków rejestrowych, którzy przeszli na stronę Chmielnickiego, mordując przy tym wszystkich Polaków i oddział niemieckiej dragonii. Siły Chmielnickiego wzrosły o prawie 4000 Kozaków. Sytuacja Potockiego stała się katastrofalna – dysponował siłami niewiele przekraczającymi 1500 żołnierzy. Mając przeciw sobie ponad 10-krotnie liczniejszych nieprzyjaciół, mógł liczyć tylko na pomoc ojca. 13 maja, po dziesięciu dniach obrony, w trakcie której odparto kilkanaście szturmów wojsk Chmielnickiego, Potocki zaproponował negocjacje. Po dwóch dniach rozmów Chmielnicki nakazał zamordować posłów i przypuścił potężny szturm na pozycje polskie. Ten też został odparty. Późnym wieczorem za pomocą husarii Polacy przebili się przez kordon kozacki i dotarli do Kryłowa – niewielkiego, acz ufortyfikowanego miasteczka, gdzie zatrzymali się dla odpoczynku własnego i koni. Sukces był jednak krótkotrwały. Następnego dnia, 16 maja, orda tatarska dopędziła wycofujących się Polaków. Żołnierze odparli jeszcze pierwszy atak, kolejny przebił jednak tabor i doprowadził do pogromu wojsk. Zginął Stefan Potocki, przestało istnieć całe zgrupowanie. Ojciec młodego Potockiego znajdował się niecałe 100 km od miejsca tragedii, lecz uspokojony fałszywymi doniesieniami o sukcesach zatrzymał marsz odsieczy. Teraz Chmielnicki skierował armię na Korsuń. Nadal sądzono, że watahy kozackie to tylko bezładna masa, którą da się łatwo pokonać, jeśli tylko zneutralizuje się Tatarów. Mikołaj Potocki i Marcin Kalinowski stanęli z 7-tysięcznym korpusem u wrót miasteczka Korsuń. Poczuli się niemile zaskoczeni, gdy wysłannicy donieśli, iż ciągnie tu przeszło 20-tysięczna armia rebeliantów.
Mikołaj Potocki wydał rozkaz odwrotu. Niestety, szpiedzy kozaccy donieśli gdzie trzeba i nocą z 25 na 26 maja Maksym Krzywonos przygotował zasadzkę w wąwozie, przez który biegła droga odwrotu oddziałów polskich. Działa i wozy taborowe wpadły w wykopane głębokie rowy, a na zbrojnych spadli ze zboczy Kozacy. Zginęło ponad 5 tysięcy żołnierzy i tylko około 650 konnych (pod dowództwem pułkownika Koryckiego) zdołało się przebić. Obu hetmanów pochwycili Tatarzy i licząc na spory haracz zaprowadzili do swego obozu. Gdy przyprowadzono ich przed oblicze atamana, dowiedzieli się, że sześć dni wcześniej (20 maja 1648 roku) zmarł król Władysław IV.
I, jak pisze Henryk Sienkiewicz, Rzeczpospolita stanęła nad przepaścią. Gdyby nie energia „strasznego Jaremy”, wspaniałego wodza i stratega... Lecz powiedzieć, że Jeremi książę Wiśniowiecki był okrutnikiem, to mało. Strach wielki padł na chłopów, ale efekt był niestety często odwrotny od zamierzonego, bo już masowo wszyscy uciekali i chronili się pod skrzydła „Chmiela”. Wracając z pól bitewnych Tatarzy i czerń, pełni nowej energii, złupili i przeorali szablami i toporami prawie całą Kijowszczyznę. Chmielnicki zaś rozgościł się w Białej Cerkwi. Tu padły pierwsze w historii żądania ogłoszenia szerokiej autonomii kozaczyzny podparte niebezpiecznym dla Rzeczypospolitej sojuszem kozacko-tatarskim. Chmielnicki liczył na naiwność nowego króla, Jana Kazimierza, i postanowił sprawiać wrażenie, że nie występuje przeciw królowi i Rzeczypospolitej, tylko sprzeciwia się uciskowi chłopstwa przez oligarchów. Jednocześnie słał listy do Aleksego Michajłowicza i deklarował współdziałanie z Moskwą w planowanej wojnie przeciw Polsce. Ale car był jeszcze bardziej przebiegły, bo odłożył tę deklarację ad acta i czekał, aż obie walczące strony poważnie się wykrwawią, by łatwiej podporządkować sobie większe terytoria. To był chyba jeden z pierwszych przejawów przyszłej imperialnej polityki Moskwy.
W stolicy konsekwentnie „nie zauważano” bitew i potyczek staczanych przez Jaremę oraz pogoni Krzywonosa. Na czele sił zbrojnych Rzeczypospolitej postawiono wojewodę sandomierskiego Dominika księcia Zasławskiego dożywającego już lat. A do towarzystwa Mikołaja Ostroroga – profesora Akademii Krakowskiej i chorążego Aleksandra Koniecpolskiego. Opinia szlachty sugerowała oddanie władzy wojskowej Wiśniowieckiemu, lecz z wielu powodów nie wchodziło to w rachubę. Nastroje pacyfistyczne szerzące się wśród możnych może rozlałyby się szerzej, gdyby nie poważne ostrzeżenie, które przyszło od Tatarów. Islam Girej przysłał do Warszawy posłów z żądaniem zapłacenia tributum, czyli zaległego żołdu Tatarom. To bliźniacze wobec kozackiego żądanie mocno rozsierdziło posłów, tym bardziej, że chan groził najazdem. A tymczasem prymas Łubieński, popierany przez Kisiela, forsował plan objęcia amnestią uczestników rebelii. Po jego stronie stanęli Radziwiłłowie i Sapiehowie oraz purpuraci. Kanclerz Ossoliński przeważył głosy i wkrótce wysłano do kwatery Chmielnickiego adres, w którym domagano się jednoznacznej ekspiacji, ukarania winnych napadów i zbrodni oraz rozpuszczenia zebranych sił. Tak naprawdę nie dowiemy się chyba nigdy, czy listy owe bardziej rozśmieszyły czy rozsierdziły atamana. Wysłał do Kisiela list, w którym – powołując się na zbrodnie dokonywane przez Wiśniowieckiego – powątpiewał w pokojowe intencje Polaków. Gdzie Jaremy nie było, zagony powstańcze atakowały. 1 sierpnia zaatakowali Bar. Obrońcy skoncentrowali się przy osłonie słabo flankowanej wałem fosy, a główne uderzenie poszło na bramy – Zamkową i Iwana. Było tu niewielu żołnierzy, bo solidność umocnień wydawała się największa. Bar padł, a obrońców, którym po podpisaniu kapitulacji zagwarantowano swobodne wyjście bez broni, rozsieczono przy bramach. Nie poddali się tylko zaciężni Niemcy, ginąc jeden po drugim w klasztornym refektarzu. Ataki mające rozbić i znieść wielkie zgrupowanie powstańcze pod Konstantynowem (12-15 września) skończyły się niepowodzeniem. Miast atakować wspólnie, wytracano żołnierzy niespójnymi działaniami. Rebelianci uszli, pozostawiając nielicznych maruderów. Jednogłośnie zdecydowano ruszyć za rebeliantami. Początkowo zniesiono ze szczętem dwutysięczny oddział Kozaków, a polskie siły urosły do 30 tysięcy. Chmielnicki ze swymi głównymi siłami stanął nad rzeczką Pilawką i założył tu dobrze ufortyfikowany obóz, a na przeciwległym lewym brzegu oszańcował przyczółek, który obsadził artylerią. 20 września pod Piławce doszli regimentarze polscy: Dominik Zasławski, Mikołaj Ostroróg i Aleksander Koniecpolski. Nazajutrz Polacy zdobyli przyczółek i przerzucili kilka chorągwi jazdy na prawy brzeg rzeki Ikwy.
23 września Chmielnicki uderzył na oddziały polskie na prawym brzegu rzeki i zlikwidował przyczółek. Chcąc sprowokować Polaków do natarcia wycofał się. Regimentarze powstrzymali jednak kolejny atak i nakazali ewakuację ocalałych. Na przyczółku pozostało ponad 300 zabitych. Zaraz potem zadecydowano o odwrocie do Konstantynowa. Ponieważ zapadły ciemności, a wokół były rozległe bagna, odłożono ten zamiar do świtu. Ale w nocy wśród wojska rozeszła się pogłoska o ucieczce regimentarzy. Wkrótce okazało się to prawdą. Żołnierze zaczęli uciekać, porzucając tabory i broń. W porządku wycofywali się jedynie Niemcy, którzy osłaniali odwrót ponosząc duże straty. Rankiem Kozacy zajęli obóz polski, zagarniając tabory i artylerię (m.in. 100 dział). W czasie bezładnej ucieczki zginąć miało kilkanaście tysięcy Polaków, Kozacy stracili ponad stu zabitych. Była to jak dotychczas najbardziej haniebna porażka wojenna w historii Rzeczypospolitej. Po bitwie połączone wojska Chmielnickiego i Islama Gireja ruszyły na zachód, docierając bez przeszkód aż pod Lwów i Zamość.
Regimentarze-zbiegowie pojawili się we Lwowie 26 września. Opowiadali o klęsce i o nieprzebranych rzeszach Tatarów i Kozaków. Łgali jak najęci kryjąc swe haniebne tchórzostwo. Tak naprawdę siły polskie przekraczały 30 tysięcy, a wojsk Chmielnickiego i Tatarów było o kilka tysięcy mniej. Nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami, więc do Lwowa dotarła kolejna hiobowa wiadomość. Padła naddnieprzańska twierdza – Kudak. Powszechnie uważano, że jest nie do zdobycia. Poddano ją jednak po klęsce piławeckiej. Pułkownik korsuński Maksym Nesterenko dotrzymał warunków kapitulacji i Polacy wyszli bez broni, lecz nieatakowani. Wśród nich młody oficer, któremu udało się zbiec z niewoli tatarskiej i schronić w Kudaku – Stefan Czarniecki. Ale pod Kryłowem rebelianci uznali, że warunki ugody już nie obowiązują. Wzięto Polaków do niewoli, po czym głód i mrozy w listopadzie i grudniu wybiły ostatnich ocalałych. Tylko małej grupce z Czarnieckim udało się zbiec. Chmielnicki zaś szedł na Lwów.
Lwów szykował się do obrony. Po klęsce piławeckiej nastąpiło wielkie załamanie nastrojów. Broni i amunicji było za mało. Nadzieja wstąpiła w mieszczan, gdy przybył tu Jeremi Wiśniowiecki. Lwowianie liczyli, że książę zostanie w mieście i jego wojsko zasili szeregi obrońców. Samorzutnie zadeklarowali opodatkowanie na wojenny rynsztunek i sukna na mundury. Żydzi i Ormianie potrząsnęli kiesami na zakup broni. Było jednak późno, by pojechać do Czech i stamtąd ją przywieźć. Zbierano więc wszystko, co mogło służyć obronie: sprzęt myśliwski, wiwatówki. Być może pojawili się wówczas pierwsi kosynierzy. W zakładach miast medali i innych precjozów odlewano kule armatnie i muszkietowe. Rozproszona szlachtę nawoływano, by zjeżdżała do Lwowa. W zastępstwie starosty Adama Hieronima Sieniawskiego, pisarz ziemski Piotr Ożga, znany ze swych organizacyjnych talentów, objął nadzór nad naprawą umocnień miejskich. 28 września zwołano posiedzenie u Bernardynów. Zdecydowano powierzyć dowództwo przybyłemu dwa dni wcześniej do Lwowa Jeremiemu Wiśniowieckiemu, który początkowo odmówił, jednak w końcu wybór uszanował.
Więcej
×
10 października nad ranem Maksym Krzywonos dał znak do ataku, sądząc, że mury są już skruszone. Napastnicy ruszyli z przeraźliwym wyciem, jednak stanęli zaskoczeni, bo mury obłożone darnią i ziemią w większości wytrzymały ostrzał armatni. Tam, gdzie wdarli się w głąb, nadziali się na strzelców i innych uzbrojonych w dzidy i kopie. Doszło do bezpardonowej walki wręcz. W pewnym momencie wydało się, że napastnicy pokonali obrońców i wdarli się dalej. Jak się wkrótce okazało, był to podstęp – burgrabia Bratkowski nakazał obrońcom rozpierzchnięcie się, a wtedy odezwały się armaty stojące w głębi i muszkieterzy. Masakrowano nacierających. Sam Krzywonos zdecydował się poprowadzić kolejne natarcie, ale otrzymał postrzał z muszkietu. Miast osłabić morale napastników, ciężka rana (a wkrótce śmierć) Krzywonosa zdopingowały ich do zajadlejszych ataków. A w sobotę 11 października okazało się, że wśród obrońców są szpiedzy atamana. Kolejne ataki poszły bowiem w najsłabiej bronione miejsca. Ale i tu napastników odparto. Wówczas Kozacy poprosili o kilkugodzinną przerwę dla pozbierania zabitych i rannych. Obrońcy również w większości zeszli z murów. Był to wielki błąd. Gdy nad ranem powrócili na mury, strażnicy byli wycięci, a armaty zagwożdżone. Zaraz potem nastąpił silny szturm. Zamek padł. Zdobywcy wymordowali wszystkich, nie darując nawet psom. Bóg wie, dlaczego Chmielnicki kazał wstrzymać atak na miasto. Zajechał do zdobytej niegdysiejszej twierdzy i długo spoglądał na Lwi Gród. Arciszewskiemu i Groswajerowi udało się tymczasem opanować panikę i ustawić kilka linii strzeleckiej obrony. Każdy dom, począwszy od Podzamcza i Starego Rynku, stał się twierdzą. Wszyscy wiedzieli, że jeśli się nie obronią, marny będzie ich los, a śmierć – wybawieniem. Różnie piszą historycy o kolejnych szturmach. Wszyscy za to są zgodni, że wkrótce się wzmogły. Coraz częściej opowiadano w mieście o cudownym wydarzeniu, które miało powstrzymać ataki. Otóż gdy napastnicy zdobyli pierwsze miejskie szańce, a ocaleli obrońcy schronili się do świątyń, miał się ukazać na obłoku Jan z Dukli i stanowczo nakazał Chmielnickiemu zawrócić. Wdzięczny Lwów w następnym roku ufundował dziękczynną kolumnę-votum za ocalenie – przed kościołem św. Andrzeja. Na bazie wyryto napis: Miasto Lwów za przyczyną Jana z Dukli w roku pańskim 1648 cudownie ocalone od oblężenia Bohdana Chmielnickiego i Tuhaj-beja chana tatarskiego pomnik ten wystawiło. Gdy Chmielnicki zdobył wzgórze z katedrą św. Jura, zgromadzonych tu – głównie Rusinów – nakazał wyrżnąć, poukładać ich w stosy, polać smołą i olejem skalnym i podpalić. Cały Lwów z przerażeniem oglądał ten całopalny stos. Ale upiorny ten spektakl musiał się atamanowi podobać, skoro zaraz obok nakazał ustawić swe namioty. Tablica umieszczona w tym miejscu w latach dziewięćdziesiątych XX stulecia przypomina o obozowisku, nie wspominając rzecz jasna o zamordowanych. Podobny los spotkał chroniących się u bosaków, czyli w kościele Karmelitów Bosych, tylko zgromadzonych tam spalono żywcem. Dantejskie sceny rozgrywały się w przytułku dla ubogich – św. Łukasza. Tu nad chorymi i bezdomnymi zwyczajnie się pastwiono, zanim ich w okrutny sposób zamordowano.
Oblężenie Lwowa trwało do pierwszych siarczystych mrozów. Arciszewski nakazał wstrzeliwanie się z armat w składy amunicyjne i magazyny żywności napastników. Lokalizowano je przy pomocy nocnych „wycieczek”. Coraz bardziej niecierpliwili się Tatarzy, którym Chmielnicki przyobiecał Żydów i Ormian z majątkami, a tymczasem przymarzali dosłownie do ziemi. Ataman przestraszył się odstąpienia sojuszników. Dowiedzieli się o tym lwowianie i zdecydowali wysłać parlamentariuszy. Delegacji przewodniczył jezuita ksiądz Andrzej Huml-Mokrski – nauczyciel i wychowawca młodego Chmielnickiego w kolegium. Przyjęci zostali przyjaźnie, lecz ataman zażądał wysokiego okupu i wydania Żydów lwowskich Tatarom. Skutkiem tych umów ustalono rekwizycję dóbr mieszczan na sumę ponad 360 tysięcy złotych. W pierwszych dniach listopada Chmielnicki odstąpił.
Więcej
×
W czasie wizyty królewskiej przypadło święto Bożego Ciała. Zrozumiałe więc, że Jan Kazimierz musiał być obecny na mszy głównej. Wygłaszającym słowo był jezuita – Seweryn Arwat. Jakież było zdziwienie zebranych, gdy tematem kazania nie okazały się sprawy wiary, a postać ówczesnego metropolity Mikołaja Krosnowskiego. Purpurat został w obecności majestatu królewskiego, kolokwialnie to określając, „zmieszany z błotem”. Zarzucono mu, słusznie zresztą, ucieczkę ze Lwowa, gdy zbliżały się tu masy Chmielnickiego, i opuszczenie wiernych. Jezuita wykpił publicznie starania metropolity o szybką beatyfikację Jana z Dukli jako próbę ukrycia tchórzostwa i braku wiary. Skończyło się to ucieczką purpurata z katedry i cień duży padł na całą uroczystość.
Nie zapominajmy o precedensie, który się zdarzył, a który był pierwszym znanym przykładem wtrącania się Moskwy w sprawy polskie. Jeszcze przed perejasławskim układem, kiedy to Chmielnicki oddał część Rzeczypospolitej pod kuratelę Moskwy (1654 r.), posłowie cara i archimandryty przybyli do Lwowa i zażądali unieważnienia unii brzeskiej. Było to samo w sobie bezczelne i bezprawne, bez względu na to, jak oceniamy unię. Bowiem sprawa była już nie w gestii polskiej, ale Rzymu. Nie zapominajmy też, że Moskale wówczas właśnie zapowiedzieli zbrojną pomoc Kozakom w przypadku niespełnienia ich żądań.
Więcej
×
Obrona ta jest zapomniana, a przecież stanowi przykład znakomitej myśli dowódczej oraz męstwa. W chwili, kiedy Chmielnicki z Buturlinem zbliżali się do Lwowa, komendantem miasta był generał artylerii Krzysztof Grodzicki. Jeszcze nic nie wskazywało na rychłe wojenne potrzeby we Lwowie po niedawnym oblężeniu, gdy Grodzicki nakazał pogłębianie fos i naprawę wałów miejskich. Cieszył się takim poważaniem, że na jego rozkaz tłumy mieszczan rzuciły się do prac. Oporządzano mury i baszty, a przed Bramą Krakowską stanęła olbrzymia drewniana beluarda, wieża wielopiętrowa z nastawionymi paszczami armat. Wzmocniono klasztor Bernardynów, który otoczony podwyższonym murem stanowił odrębną fortyfikację. Ponadto okopano klasztor wałem, opasano silnym ostrogiem, a od frontu samego kościoła ustawiono na drewnianych wieżycach działa, których zadaniem było ostrzeliwać krzyżowym ogniem całą linię murów miejskich w kierunku odbudowanej właśnie bramy Halickiej. Oprócz tego Grodzicki kazał zniszczyć na przedmieściach wszystko, co tylko utrudnić mogło obronę miasta. Z bólem patrzono, jak żołnierze burzyli domy, wycinali sady i winnice, codziennie płonęły słupami ognia dworki mieszczańskie i gospodarstwa, aż w promieniu armat miejskich zostało tylko puste pogorzelisko. Gdy przyszła wiadomość o wspomnianej wyżej klęsce Potockiego, Lwów zorientował się, że pozostał bez nadziei pomocy, zdany na własne siły. A siły te były małe, bo oprócz szczupłego garnizonu królewskiego, złożonego z wojsk zaciężnych, pozostawało tylko mieszczaństwo i cechy do obrony murów, baszt i wałów. Dowodził nimi burmistrz Jan Attelmajer, właściciel gigantycznych winnic i pasiek na przedmieściach. Po raz kolejny miała się sprawdzić skuteczność szkoleń zwanych strzelaniem królewskim. Dragonia piesza, zaopatrzona w dalekonośne samopały, stanęła w klasztorze Bernardynów, pułk piechoty pod dowództwem Ernesta Crotusa obsadził Wysoki Zamek.
1 października kotlina wokół miasta wypełniła się Kozakami i żołnierzami Wasyla Buturlina, bez których Chmielnicki nie mógłby marzyć o otoczeniu Lwowa. Sam rozbił namioty w swym ulubionym pamiętnym miejscu, na Wzgórzu Świętojurskim. 30 chorągwi kozackich zaległo gęsto na trakcie sykstuskim, za górą cytadelną, aż po późniejszy Kajzerwald. Ale wszystkie te pułki kozackie nikły wobec ogromu sił Moskali. Sam Buturlin stanął ze sztabem przy dziś nieistniejącym już kościele św. Krzyża na trakcie janowskim. Pułki moskiewskie rozlały się szeroko, rozpuszczając zagony aż po okoliczne wsie. Wojska moskiewskie liczyły ok. 60000 dobrze wyćwiczonego żołnierza, pułki kozackie miały przeszło 20000 ludzi. Przeciwko tej ogromnej sile Lwów wystawił tylko około 1500 zaciężnej piechoty królewskiej dragonii pieszej i może drugie tyle uzbrojonych mieszczan. Szlachta okręgu lwowskiego zorganizowała niepełną chorągiew jazdy. I właśnie ci ostatni postanowili pokazać, że Lwów nie czeka z założonymi rękami na wyrok. Jeszcze pułki nieprzyjacielskie nie zdołały się dobrze umościć, a już od bram spadła na nie wycieczka obrońców. Grodzicki posłańcowi przybyłemu od Chmielnickiego powiedział, że gotów jest raczej do wysadzenia siebie i miasta w powietrze, aniżeli do wydania go w ręce nieprzyjaciela. Jednak 6 i 7 października wychodziły do Chmiela grupy posłów, by prowadzić rozmowy. O wydaniu miasta nie było mowy. Były jednak wymiany naszpikowanych grzecznością listów, a zarazem przypieczętowane gwałtownym ostrzeliwaniem miasta, gdy posłowie z listami wracali do domu. 9 października przybył poseł od Chmielnickiego, żądający rozmowy z samym generałem Grodzickim. Pozostawił bardzo uprzejmy list od wodza Kozaków, w którym przeczytano, że Chmielnicki jest już panem całej ruskiej ziemi i nikomu jej nie puści. Z tytułu zapewne tego panowania zapytał, czego by miasto od niego potrzebowało. Krew w obrońcach zawrzała, odpowiedziano celnymi salwami artylerii (głównie w składy amunicyjne), a list zwrotny zawierał „prośbę” o znalezienie mocnego drzewa i sznura, na którym ataman, jak go tytułowano, mógł się powiesić z pomocą Buturlina, gdyby mu odwagi stało. Ponadto proszono, by uczynił to poza granicami Rzeczypospolitej, aby jego truchło nie zanieczyszczało ojczyzny. Jak widać Grodzicki, w odróżnieniu od wystraszonych rajców, nie przebierał w słowach. O dziwo miast gwałtownych ostrzeliwań przybył zaraz kolejny posłaniec od oblegających i pierwszy raz wówczas padło słowo „okup”. I znowu Grodzicki odpowiedział wycieczką, która wyrżnęła kilkuset Moskali. Zatrzymało to rozmowy, lecz wreszcie w ratuszu 13 października poseł Chmielnickiego przedstawił „ostateczne” żądania.
Więcej
×
1) Mieszczanie i załoga mają wykonać przysięgę, że wojsk kozackich, ani moskiewskich, po ustąpieniu gromić nie będą, ani zabierać w niewolę rozproszonych w okolicy oddziałów. W zamian za to obiecywał Chmielnicki nie palić wsi i folwarków.
Grodzicki potraktował te życzenia, jak je nazwał, z humorem.
Więcej
×
Niech sobie tylko wojsko zaporoskie i moskiewskie pójdzie z pod Lwowa, to może być pewne, że mu ani włos z głowy nie spadnie: żadnej turbacyi i szkody mieć nie będzie. Nawet przysięgi zgoła nie potrzeba i miasto żadnego juramentu nie da. Co się tyczy okupu, to w ciężkich, wojennych czasach może by się znalazło ze 20000 złp, ale i to nie w gotówce, tylko towarach i ruchomościach. Natomiast nie ma mowy o wydaniu ołowiu na uzbrojenie nieprzyjaciela, zresztą może się Chmielnicki zadowolni tym ołowiem, który jego i moskiewscy żołnierze... zdarli już z dachu kościoła św. Krzyża. Jeńców wydadzą z ochotą, tylko w zamian swoich z powrotem otrzymają. Z całą stanowczością odrzucamy warunek wydania Żydów w ręce wojska zaporoskiego — w żaden sposób, nigdy to nie dozwolimy. Załoga kozacko-moskiewska pod miastem wcale nie jest potrzebna, bo wystarczy ta królewska.
Zbliżał się ostatni akt tego pamiętnego oblężenia, który okryć miał miasto kolejną sławą. 16 października, przez furtę jezuicką konno wyjechało na górę św. Jura poważne poselstwo, jakby jaki korowód dostojników. Na czele biskup ruski, za nim Piotr Ozga podkomorzy lwowski, uczony ksiądz Gawath kanonik kapitulny, podstarości na niższym zamku Uniszewski, burmistrz Attelmajer, rajcy Anczowski i Doleżyński, dwu jezuitów i wreszcie ci sami posłowie, co od dwu tygodni codziennie prawie odbywali drogę do kwatery Chmielnickiego.
Więcej
×
Nakazał ogłosić publicznie decyzję podjętą 21 stycznia 1661 roku. Oto fragment oryginalnego tekstu edyktu:
Tymczasem zjawił się w mieście poseł moskiewski Onezy Karpowicz, lecz szybko wręczono mu pismo nakazujące opuszczenie granic Rzeczypospolitej. Czy to z racji działań szpiegowskich, czy też obrazy majestatu – tego nie rozstrzygniemy. Na pewno jednak zdążył zauważyć awantury toczone wokół niewypłaconych żołnierzom wynagrodzeń. W skarbie państwa znajdowało się około 10 mln złotych, a samym wojakom Rzeczpospolita winna była ponad 26 milionów. Astronomiczna suma. Ponieważ Lwów był najczęstszą areną walk, to tu kręcili się maruderzy, którzy kradli, grabili i napadali. Żołnierze zebrali się w końcu w konfederację, która za pośrednictwem swego naczelnika, szlachcica podlwowskiego Pawła Borzęckiego (kawalera pancernego, a więc oficera husarii) zażądała wypłaty zaległych żołdów. Rozmowy prowadzono pod Lwowem, w majątku i folwarku Syxtów. Zdawało się, że doszło do porozumienia, aż tu nagle Borzęcki zmarł. Zahuczało wśród wojska, że otruty. Łatwo było przeto o wystąpienie zbrojne przeciw władzy. Ale zmitygował wszystkich przyjaciel zmarłego, Janusz Beykowski, i dalej prowadził rozmowy. Stanęło na wypłatach ratami. Kanclerz w imieniu króla przyrzekł. Tyle, że obaj zapomnieli, iż skarbiec jest praktycznie pusty, bo przecież Jan Kazimierz wymyślił wyprawę na Moskwę i nawet rezerwy wydatkował na przygotowania. W rezultacie doszło do paradoksalnej sytuacji. Król w Pałacu Arcybiskupim chroniony był silnymi strażami przed żołnierzami, z którymi miał iść na Moskwę. I na to przybył do Lwowa kolejny poseł moskiewski, Aftanazy Laurentowicz, z propozycją pokoju. Przedstawił dość obraźliwe dla Polski propozycje i czym prędzej musiał wracać na Kreml. Skonfederowani żołnierze postanowili opuścić Lwów. Przestraszył się tego Jan Kazimierz i dzięki ściągniętym z Wilna rezerwom nakazał cokolwiek wypłacić. To zatrzymało buntowników, tym bardziej, że otoczony powszechnym szacunkiem Stefan Czarniecki apelował o wspólną walkę o wschodnie rubieże. Król dla formalności i utrzymania szacunku dla majestatu zażądał publicznych przeprosin. W kościele Bernardynów urządzono uroczystość, gdzie po mszy przywódcy buntowników klękali przed siedzącym na tronie Janem Kazimierzem i całowali pierścień królewski. Działo się to 22 lipca 1663 roku. Akt konfederacji symbolicznie wręczono ubranemu w „strój roboczy” katowi miejskiemu. Niestety doszło do wielkiego zgrzytu.
Więcej
×
Po południu tego dnia zaczęto wypłatę żołdu. I zaraz po kilku dniach ją przerwano, bowiem we Lwowie pojawiło się poselstwo francuskie. Goście z Paryża nie ukrywali, że przyjechali po to, by zapewnić tron po Janie Kazimierzu księciu de Enghien lub jego ojcu Kondeuszowi. Łamało to dogmatyczną zasadę electio viritim (wyboru osobistego), kluczowego elementu systemu politycznego Rzeczpospolitej. Nie spodobało się to szlachcie ani mieszczanom lwowskim, którzy od Zygmunta III dostali przywilej uczestnictwa na prawach szlachciców w elekcjach. Pod rezydencją królewską zgromadziły się rozgniewane tłumy. Niebezpieczeństwo rozruchów zażegnał płomienną mową hetman Stanisław Rewera Potocki. Posłów francuskich jednak odprawiono.
15 sierpnia, po uroczystym nabożeństwie król wyjechał ze Lwowa. Potem jeszcze cztery lata później na krótko zajrzał do Lwiego Grodu. Ostatni raz. Wyjeżdżał po nieudanej wyprawie na Moskwę, którą zakończył pokój w Andruszowie (1667 r.), gdy znaczną część terytoriów Rzeczpospolita utraciła już na zawsze na rzecz Moskwy.
Więcej
×
Jak napisał dziejopis lwowski Franciszek Jaworski hetman polny miał we Lwowie dziedzictwo po ojcach, a z tem dziedzictwem znajomość sąsiadów, węzły i stosunki. Tutaj miał po dworach krewnych, po kościołach modlitwy przyjaciół, w klasztorze benedyktynek siostrę i ciotkę. Wpatrzonych w jego i ojców jego gwiazdę mieszczan, po klepach dostawcę, między Żydami dzierżawców, i medyków. Ojciec Jana – kasztelan królewski Jakub od bosaków kupił byłą kamienicę Korniaktów w Rynku wraz z okoliczną ruiną, rozbudował ją i odnowił. Powstał pałac magnacki nazwany Kamienicą Królewską lub pieszczotliwie Małym Wawelem dla pięknego, arkadowego dziedzińca. Ufundował ponadto klasztor karmelitankom bosym i kaplicę, rozbudowaną w przepiękny kościół Matki Boskiej Gromnicznej, obok nowego Pałacu Arcybiskupiego, na skraju jurydyki zwanej Sobieszczyzną. W oczywisty sposób urodzony w pobliskim Olesku Jan stał się, drogą dziedziczenia ojcowizny, automatycznie obywatelem miasta Lwowa.
Po chwilowym ustaniu walk w 1674 roku, na wiosnę następnego wkroczyła w granice i tak już uszczuplonej Rzeczypospolitej 180-tysięczna turecko-tatarska armia, posiłkowana przez wojska podległych Porcie hospodarów wołoskich. Jeden po drugim padały grody kresowe. Jan Sobieski nie miał czasu na koronację. 18 lipca 1675 roku król stanął we Lwowie. Wytyczono teren na miejsce koncentracji wojsk, bo stało się wiadome, że miasto trzeba będzie bronić. Plan batalii i obrony państwa zarazem przewidywał poświęcenie kresowych twierdz, obronę Lwiego Grodu i wyjście stąd z kontrofensywą. Wybranym miejscem stała się zalesiona częściowo przestrzeń między kościołem św. Antoniego przy „targowicy” a cerkiewką św. Piotra i Pawła na Łyczakowie. Namiot królewski ustawiono niemal na skraju lasu i pewnej nocy zaatakowała go wataha wilków. Zginał zagryziony młody chłopak, który nad ranem przygotowywał jadło dla króla. Trzeba było się śpieszyć, bo raz po raz przynoszono wieści o tatarsko-tureckich siłach zbliżających się do Lwowa. Zrobiło się nawet niemiło między kochającymi się królewskimi małżonkami, kiedy Maria Kazimiera, gdy agresorzy byli tuż tuż, zjawiła się we Lwowie, by jak mówiła trwać u boku męża. wedle woli
Więcej
×
W Brodach stanął z trzema tysiącami żołnierzy hetman polny koronny Dymitr książę Wiśniowiecki; w Złoczowie z taką samą liczbą wojska osobisty przyjaciel króla, hetman wielki koronny (po Wiedniu) Stanisław Jabłonowski; w Brzeżanach chorąży wielki koronny Mikołaj Hieronim Sieniawski; w Podhajcach rotmistrz Rafał Kazimierz Makowiecki; w Zbarażu pułkownik Desauteuils; w Trembowli Samuel Chrzanowski. Jednocześnie chcąc dodatkowo osłabić impet najazdu, Sobieski wysyłał do tureckich i tatarskich dowódców parlamentariuszy.
Niewiele to dało. Ibrahim Szyszman poprzez swych wysłanników dowiedział się, że król przebywa we Lwowie i tu skierował całą ordę tatarską oraz pułki janczarów. Było to co najmniej 40 tysięcy zbrojnych. Król dysponował siłą nieco większą niż 6 tysięcy ludzi, licząc łącznie z uzbrojonymi mieszkańcami Lwowa oraz strzelcami armatnimi na murach. 23 sierpnia Stanisław Jabłonowski nakazał ostrzeliwać przechodzącą blisko murów Złoczowa chmarę napastników. W pewnym momencie zdecydował, aby wysłać wycieczkę dla wysieczenia maruderów, ale niewiele to dało. Ujęto jednak kilka „języków”, którzy potwierdzili, że pierwszym celem jest Lwów, a potem Jarosław, Przemyśl, Zamość, Lublin i tak dalej. Tatarom obiecano „dowolne zachowanie” w zdobytym Lwowie, łącznie ze wszystkimi łupami. Głowa króla, o ile nie żywy, dostarczona miała być do Ibrahima Szyszmana, a potem do sułtana. Wezyr otrzymał wyraźne polecenie – albo głowa króla albo jego samego. 25 sierpnia, w niedzielę król wybierał się na mszę do katedry, gdy doniesiono mu, że na trakcie gliniańskim podniosły się wielkie tumany kurzu. Pożegnał królową i popędził z dowódcami do obozu. I stała się rzez niebywała – gdy Turcy i Tatarzy znajdowali się kilka kilometrów od Lwowa, niebo się zachmurzyło i nastąpiło oberwanie chmury połączone z niesamowitym gradobiciem. Zatrzymało to na chwilę nacierających. Natomiast nad Lwowem świeciło słońce. Król wiedział, że Turcy są narodem niezwykle przesądnym i że nie zaatakują z pełnym impetem po „przygodzie” z gradem. Hetman polny litewski Michał ks. Radziwiłł z grupą 300 husarzy poszedł w kierunku na Bóbrkę, by ze skrzydła zaatakować Tatarów. Nie mogli oni zdzierżyć ataku kawalerów pancernych. Gen. Krzysztof Korycki z grupą strzelców i 500 piechurami obsadził rogatkę winnicką. Mikołaj Hieronim Sieniawski, który utracił Brzeżany i wycofał się do Lwowa, obsadził podnóże Zamku Wysokiego w kierunku Przedmieścia Żółkiewskiego. Król został w centrum, w miejscu nazwanym potem Zniesieniem. Mniej więcej w tym miejscu ulokowano potem Wytwórnię Wódek i Likierów Baczewskiego. Centrum tworzyło kilka chorągwi husarskich i siedem pancernych, kilka lekkich armatek oraz trzy chorągwie kozackie. Razem około 2000 ludzi.
Około czwartej po południu półkoliście się posuwając, okrążając jakby Lwów, pokazały się tłumne grupy napastników. Gdy zbliżali się do wzgórz, Sobieski ku zwątpieniu sztabowców nakazał przygotowanie jazdy. Zaraz potem zakrzyknął swym zwyczajem: „Jezus żyje” i dał znak do ataku. Jednocześnie odezwała się lekka artyleria.
Więcej
×
A potem nastąpiło coś, czego się nikt nie spodziewał. Działa umilkły, a husaria i lekka jazda po nieskutecznym wydawało się ataku, pod naporem tatarskim zatrzymały się, zawróciły konie i poczęły się cofać, wręcz uciekać. Zwątpienie w sztabie przerodziło się w przerażenie. Sobieski gromił wzrokiem obecnych i jednocześnie powtarzał stanowczo: „Wykonywać, nie gadać!”. Informacje o przewadze tatarskiej dotarły do Radziwiłła. Wówczas on, chcąc ratować sytuację, zaatakował i o mały włos nie doprowadził do klęski. Zdyscyplinowani janczarzy ustawili zaczepne szyki obronne i kilkoma salwami strzelców przerzedzili polskie szeregi. Straszny to musiał być widok, gdy zaraz potem białe chmary napastników pokryły siły polskie. Tymczasem tutaj, blisko podejścia do zamku cofający się w pozornym nieładzie utworzyli lukę. Zwiększyło to impet natarcia Tatarów, a wkrótce i tu zrobiło się biało od nadchodzących janczarów. Na brzegach parowów, do których prowadziła utworzona przez cofających się luka, stali Kozacy i część pancernych na koniach, którym Sobieski nakazał – wbrew logice jakby – zrzucić zbroje. Zarośla, żarnowce i leszczyny obrastające w wielu miejscach zbocza wypełnione były z kolei grupami strzelców. Lufy armatek, które jak pamiętamy przestały strzelać, skierowane zostały w przerwie na dno parowów.
Turcy w swych kronikach przyznają się oficjalnie do 30 tysięcy zabitych, Polacy i współcześni historycy ukraińscy zgodnie twierdzą, że straty polskie nie przekroczyły 800 zbrojnych (nie licząc zamordowanych przez napastników mieszkańców przedmieść i okolic). Na wieczną pamięć tego triumfu podlwowskie błonia nazwano zaraz potem Zniesieniem. Nadciągające kolejne siły tureckie Ibrahim Szyszman zatrzymał w odległości około 10 km od Lwowa. Gdy nazajutrz, 26 sierpnia opisano mu w szczegółach klęskę, nakazał odwrót. Lew Lechistanu nie pojechał do sułtana, zastąpiła go głowa nieszczęsnego wezyra. Jeszcze raz, ostatni już, Tatarzy znaleźli się pod Lwowem w początkach 1695 roku. Wówczas hetman Stanisław Jabłonowski skutecznie zastąpił króla, który już nieco niedomagał. Zwycięzca spod Chocimia, Zniesienia, Żurawna i Wiednia okrył miasto żałobą odchodząc na Wieczną Wartę 17 czerwca 1696 roku. Warto wspomnieć jeszcze o ponurym wydarzeniu, którego miejscem stał się Lwów w przededniu świąt Bożego Narodzenia 1686 roku. Zjawił się tu bowiem poseł moskiewski Borys Szeremietiew. Przywiózł akt przystąpienia Moskwy do Świętej Ligi przeciwko Turkom za cenę potwierdzenia przez króla traktatu andruszowskiego, w którym Rzeczpospolita ostatecznie zrzekała się pretensji do ziem utraconych na rzecz Moskwy. Król, jak kronikarze napisali, potwierdził to własnym podpisem i pieczęcią ze łzami w oczach . Co Rzeczpospolita zyskiwała w zamian? Dwa lata wcześniej Jan III Sobieski został odznaczony przez papieża Innocentego XI medalem i tytułem Obrońcy Wiary.
Nie czuli lwowianie sympatii do obu następnych panujących królów, chyba z wzajemnością. Choć 16 sierpnia 1698 roku urządzono dla Augusta II Mocnego manifestację lojalności. Dziwiono się wielce, że król nie przyjechał co najmniej dnia poprzedniego, by wziąć udział w świątecznej mszy. Dla legitymizacji we Lwowie nowy władca zaprosił do swego pocztu przebywających tu i w Żółkwi Jakuba i Konstantego Sobieskich, a poczet wprowadzał sędziwy hetman Stanisław Jabłonowski.
Otaczający Augusta II sascy oficerowie zachowywali się we Lwowie dość obrzydliwie, co poskutkowało awanturą, prawie starciem zbrojnym, z polskimi oficerami, zażegnaną przez hetmana dopiero w Brzeżanach. Operetkowa niemal wyprawa na Turcję, będąca jedyną przyczyną królewskiej wizyty we Lwowie, zakończyła się prędzej, niż zaczęła. Jak sama wizyta, bo wkrótce król ze Lwowa wyjechał chyłkiem, karetą z opuszczonymi firanami, nie znajdując czasu na przyjęcie delegacji ratusza. I więcej go Lwów nie oglądał. Nic nie wiedziano o ustaleniach dokonanych dwa tygodnie wcześniej w pobliskiej Rawie Ruskiej. Tu powracający z Rzymu car Piotr I, nazywany przez Rosjan i rusofilów wielkim, spotkał się z królem polskim Augustem II. To tutaj car Piotr przedstawił królowi Polski ideę Sojuszu Północnego – koalicji, która chronić miała interesy Rosji, a skierowana była przeciw Szwecji. W ten sposób August II Mocny wciągnął Rzeczpospolitą i Saksonię w katastrofalny konflikt nazwany Wojną Północną. Na tronie szwedzkim zasiadł wówczas młody, absurdalnie odważny i równie okrutny Karol XII. W ten sposób ziemie polskie stały się główną areną wojny. Siły szwedzkie, które nadciągnęły pod miasto, liczyły raptem 1400 konnych, w tym artylerię. Ulubioną formułą walki Karola były szybko przemieszczające się oddziały. Ale i te siły wystarczyły do momentalnego opanowania miasta. Karol XII wkroczył do opuszczonego Zamku Wysokiego, skąd przez lornetę zlustrował obwałowania miejskie. Wprawne wojskowe oko natychmiast zanotowało martwe punkty, wady obrony. Tak naprawdę obrony praktycznie nie było. Komendantem wojskowym miasta był Franciszek Gałecki, nałogowy alkoholik, który od kilku dni pił na umór. I to cała geneza pierwszego, acz znaczącego upadku niezdobytego dotąd bastionu Rzeczypospolitej. Gwoli ścisłości dodać trzeba, że jedynymi grupami opierającymi się szwedzkiemu szarogęszeniu w mieście był plebs i… Ormianie. To właśnie w ich zakątkach Szwedzi się po zmroku nie pojawiali. A domy spolegliwych wobec najeźdźców były celem grabieży i gwałtów. Dwa tygodnie później (15 września 1704 roku) przybył Stanisław Leszczyński (mało kto wie, że urodzony we Lwowie), chyba najbardziej nieszczęśliwy król Polski. Bezsilny był wobec swych szwedzkich sojuszników, ale wybłagał u Karola XII ustąpienie z ograbionego już miasta. Szwedzi zgodzili się zabierając go ze sobą. Przedtem jednak wszelkie armaty roztrzaskano bądź zaczopowano, a wymarsz wojsk oświetlał dodatkowo buchający płomień oblanego „olejem skalnym” Wysokiego Zamku. Nigdy już się już ta ruina nie miała podnieść.
We wszystkich przewodnikach wydawanych po 1945 roku czytamy, że w 1707 roku przyjechał tu car.
Więcej
×
Podobno jego kareta ugrzęzła w błocie na niebrukowanej powierzchni Rynku. Po tym zdarzeniu, z jego rozkazu całą powierzchnię pokryto drewnianym brukiem. Ciekawe to bardzo, bo Lwów leżał przecież w granicach jako tako niepodległej Rzeczypospolitej. Prawdą natomiast jest fakt wizyty i zasilenia przez Piotra I kasy Stauropigii lwowskiej. Bractwo stauropigialne, inaczej uspieńskie – prawosławna organizacja świecka przy cerkwi – założone zostało zaraz po unii brzeskiej, by przeciwstawiać się postanowieniom tejże unii. Działało głównie dzięki wsparciu Moskwy i od czasów Piotra I właśnie zajmowało się głównie rusyfikacją ubogich warstw społecznych (plebsu miejskiego i chłopów).
Szwedzi przybyli do Lwowa jeszcze raz w 1709 roku, lecz zaraza morowa, nieodłączna towarzyszka działań wojennych, wyrzuciła ich z miasta. Gdy wychodzili, ludność wielkiego miasta nie przekraczała 10 tysięcy. Opuszczone kwartały rajcy nakazywali po prostu wypalać. Ulice pod murami stały się siedliskiem szczurów i mętów, siedzibą organizacji przestępczych. Lwów, zapomniany przez Boga i ludzi, dogorywał. Zamieniał się jednocześnie w ośrodek rzemieślniczy. Ośrodek, w którym dominować poczęli Żydzi oraz konkurujący z nimi Ormianie. Ze wsi przybywało coraz więcej Rusinów (przyszłych Ukraińców). Ratusz nie panował nad tendencjami osiedleńczymi, jako że jurydyki magnackie i patrycjuszowskie były w stosunku do zarządzeń władz miasta autonomiczne. Magnaci i bogaci kupcy stracili sporo w ciągu ostatnich kilkunastu dekad i teraz ratowali finanse dzierżawiąc bądź sprzedając parcele na swoich terenach każdemu, kto płacił. To wówczas w biedniejącym z roku na rok Lwowie wzniesiono cerkiew św. Jura, kościoły Dominikanów, Klarysek, Sakramentek i inne. Jakże bardzo kontrastowały z domami biedoty i „średniaków” budowane wtedy pałace Lubomirskich, Tarnowskich, Mierów. Lwów, dzięki Akademii Jezuickiej, bronił się słowem. Właśnie tutaj powstał i w tutejszej drukarni jezuickiej został w 1742 roku wydrukowany „Herbarz”, którego autorem był Kacper Niesiecki. Działały i mniejsze drukarnie.
Jeśli chodzi o Augusta III Sasa to we Lwowie wiąże się z nim jedynie wielka rocznicowa impreza pijacka urządzona w 1762 roku. I zdało się wszystkim, acz na krótko, że wybór następcy – „Piasta” jak początkowo sądzono – będzie panaceum na dotychczasowe smutki i klęski. Stanisław Antoni Poniatowski, który dla prestiżu zmienił drugie imię na bardziej „szlachetne”, przez swych wysłanników zarządził uporządkowanie miasta i nakazał zmianę zarządzeń administracyjnych. Rozpoczęto porządkowanie ruin, oczyszczanie miasta, brukowanie, pogłębienie fos i remonty. W 1765 roku powołano specjalną komisję, by trzy lata później ją rozwiązać. Kto naprawdę rządził Rzecząpospolitą pokazało się m.in. we Lwowie w 1767 roku. Wkroczył tu na czele znacznego kontyngentu gen. Michaił Kreczetnikow szczycący się zażyłą znajomością z królem. Za przyzwoleniem Warszawy zorganizowano w mieście wielką fetę na cześć carycy Katarzyny. Organizatorem tych „uroczystości” ze strony polskiej była również Katarzyna, tyle że Kossakowska z Potockich. Półtora roku potem zrozpaczeni patrioci powołali w Barze konfederację, której ostrze wymierzone było głównie przeciw Rosji i jej polskim służalcom z królem na czele. Jeśli chodzi o Lwów, to konfederatom nie udało się zdobyć miasta. Zdołali tylko na jakiś czas opanować klasztor Brygidek, katedrę św. Jura i okolice. Rosjanie stali we Lwowie do czasu wkroczenia tu Austriaków. Jeszcze wypadałoby przypomnieć zwyczaj odprawiania w katedrze, corocznie 8 maja, w dzień św. Stanisława mszy dziękczynnej za króla polskiego. Po raz ostatni taką mszę odprawiono 8 maja 1772 roku. Niejedna z osób wychodzących wówczas ze świątyni musiała pomyśleć bądź szepnąć: finis Poloniae.
POD OBCYM BERŁEM
W maju 1772 roku wojska austriackie przekroczyły granice Rzeczypospolitej, nie natrafiając praktycznie nigdzie na opór. Według dokonanych między zaborcami ustaleń granica rosyjsko-austriacka przebiegać miała na rzeczce Podhorce. Był to oczywisty absurd, ponieważ wytyczający granicę oficer wziął zapewne nazwę miejscowości na mapie za rzekę. Prawdopodobnie chodziło o Seret. Rosjanie nie za bardzo mieli ochotę wynosić się ze Lwowa.
Więcej
×
Rosyjski minister Nikita Panin wystosował nawet do swego odpowiednika w Wiedniu list, w którym czytamy: Miasto Lwów jest i było od dawien dawna dla Polaków bez mała tem, czem miasto Moskwa dla Rosjan. Od niepamiętnych czasów mieści się tam archiwum tytułów szlachty, jej dóbr i wszystkich jej własności, do którego przechodzą wszelkie akta i dokumentacyje. [...] Można sobie wyimaginować, jak wielkiej wagi jest dla Polaków zatrzymanie tego miasta, że jego zabór stanie się przyczyną okropnego zamieszania w fortunach i stanie posiadania osób prywatnych i że ich ruina stanie się krokiem, który wpłynie decydująco na upadek całego państwa.
Ciekawa jest lapidarna, z pogranicza dyplomatycznej grzeczności, odpowiedź austriacka: Lwów jest jedynym miastem w dziale austriackim, mającym jakie takie znaczenie.
Ostateczne traktaty graniczne podpisano 5 sierpnia. Rosjanie wyszli 15 września, następnego dnia zaś żołnierze polscy. Austriacy pod dowództwem gen. Andreasa Hadika von Futak wkroczyli tego samego dnia. Wkrótce w świątyniach lwowskich kolportowano broszurę „Wywód poprzedzający prawa Korony Węgierskiej do Rusi Czerwonej i Podola, tak jako Korony Czeskiej do Księstwa Oświęcimskiego i Zatorskiego”. Autorami byli pastorzy luterańscy: Teodor Rosenthal, Adam Kollar i Jozef Benczura. Lwów w pierwszych miesiącach był martwy. Mniej ludzi na ulicach, mniej na targach, mniej w świątyniach. Poza tym miasto przedstawiało stan opłakany, kasa miejska była pusta (resztki zrabowali Rosjanie), tak samo było w arsenałach i w spichlerzach.
Gdy chcemy mówić o Galicji i Lodomerii oraz o stolicy tej „prowincji”, jaką stał się Lwów, musimy sobie wyjaśnić sprawy podstawowe. Już zostało wspomniane, że nazwy Galicja i Lodomeria są łacińską, nieco przekręconą wersją Ziemi Halickiej i Włodzimierskiej. Za czasów Andegawenów i wcześniej Węgrzy mieli poważną chrapkę na przyłączenie tych ziem do siebie. I stąd prawem kaduka Habsburgowie od czasów, gdy objęli swym królowaniem Węgry, wśród tytułów wymieniali powyższe. Cesarzowa Maria Teresa przywdziewając koronę św. Stefana ogłosiła się królową Galicji i Lodomerii. Pierwsze, czym się Austriacy zajęli, to zmiany w systemie administracyjnym, poprzedzone likwidacją czysto polskich urzędów, jak np. wojewoda, starosta królewski itp. Po dwuletnim okresie przejściowym we Lwowie powstał Sąd Cesarsko-Królewski. No i nowość na ziemiach polskich – izba skarbowa. We wsiach i miasteczkach utworzono szkoły „trywialne” trzyklasowe, w których uczono dodatkowo języka niemieckiego gdyż ten język był teraz podstawowym – urzędowym. Następca Marii Teresy – Józef II wydał przywilej, na mocy którego zachowano dotychczasowe nadania przyznane miastu przez polskich królów. Utrzymano też miejski system opłat i koncesji. Wydano wiele przywilejów ułatwiających powstawanie zakładów przemysłowych. Skorzystała z tego, jako jedna z pierwszych, Wytwórnia Wódek i Likierów Baczewskiego, ulokowana początkowo w Wybranówce pod Lwowem. Jednocześnie rozwijał się stary browar oraz powstała manufaktura tytoniowa. Musiało to wkrótce wpłynąć na strukturę mieszkańców miasta.
Już w październiku 1772 roku wezwano do powrotu wszystkich obywateli galicyjskich przebywających na ziemiach Rzeczypospolitej, powtarzając to wezwanie w latach 1777 i 1778. Tym, którzy przebywali tam za zezwoleniem władz austriackich, ale nie wracali po upływie 6 miesięcy, zagrożono konfiskatą majątku. No i tzw. kasata józefińska. Z punktu widzenia wiernych (i nie tylko) był to zakamuflowany element polityki wynaradawiania. Oficjalna, obowiązująca propagandowo wersja jest taka, że dekret o kasacie kontemplacyjnych zgromadzeń zakonnych, które nie prowadziły szkół ani nie sprawowały opieki nad chorymi – był to jeden z wielu dekretów wydanych w ramach tzw. reform józefińskich. Tyle tylko, że tak naprawdę w pierwszym rzędzie zlikwidowano zgromadzenia prowadzące seminaria i szkoły. Przykładem może być dość skomplikowana sytuacja kolegium i Akademii Jezuickiej, która pro forma została przekształcona w uniwersytet, by po kilku latach otrzymać status… liceum. Do 1786 r. zlikwidowano w ten sposób 738 domów zakonnych. Ale Lwów bronił się kulturą. Przez dwa lata w dworze Wronowskich działał teatr kierowany przez Wojciecha Bogusławskiego. W 1789 roku przyjechał on specjalnie, by tutaj wystawiać „Krakowiaków i Górali”. Dla równowagi Austriacy natychmiast przysłali z Wiednia swą trupę z „Cyrulikiem sewilskim” w programie, jednak cieszyła się ona mniejszą popularnością. Po stosunkowo szybkim „wyproszeniu” stąd napoleońskich legionistów we Lwowie nastał czas stałego teatru, który prowadził Jan Nepomucen Kamiński. Cenzura austriacka nie dawała sobie rady z rosnącą ilością polskich utworów literackich. Z pobliskiej Kołomyi przybywał często Franciszek Karpiński publikujący swe wiersze i teksty w nieregularnikach i pismach ulotnych. Mało kto pamięta, że to właśnie we Lwowie premierę drukiem miała napisana dla chóru katedry kolęda Karpińskiego rozpoczynająca się od podtrzymujących nadzieję słów Bóg się rodzi, moc truchleje… Gdy kraj pogrążył się w smutku po II rozbiorze, to tu w 1792 roku ukazał się pierwszy numer „Dziennika Patriotycznych Polaków”. Założycielem i redaktorem naczelnym był Wawrzyniec Surowiecki, bliski przyjaciel Józefa Maksymiliana Ossolińskiego. W czasie Insurekcji ukazywały się tu dość odważne publikacje. Ważnym momentem, nie tylko dla Lwowa, było ukazanie się 8 lutego 1811 roku „Gazety Lwowskiej”, która wychodziła regularnie aż do czasu okupacji sowieckiej. Została reaktywowana w latach 90-tych XX wieku, lecz w 2011 roku władzom w Polsce zabrakło funduszy na dofinansowywanie tego, wtedy już tygodnika. Najstarszy polski dziennik przeszedł do historii. W 1816 roku ukazał się pierwszy numer „Pamiętnika Lwowskiego”, a zaraz potem jego naczelny założył Towarzystwo Ćwiczącej się Młodzieży w Literaturze Ojczystej. To tu pierwsze ostrogi literackie zdobywał bajkopisarz Stanisław Jachowicz. Popularność „Pamiętnika...” zaowocowała powołaniem do życia „Pszczoły Lwowskiej”. We Lwowie ukazywały się także czasopisma: „Zbiór Pism Ciekawych”, „Lwowianin”, „Ziemianin Galicyjski”, „Gazeta Narodowa”, „Gazeta Powszechna”, „Przyjaciel Domowy”, „Dziennik Mód”, a to wszystko miało miejsce, gdy liczba stałych mieszkańców Lwowa niewiele przekraczała 50 tysięcy. Tajny radca dworu, niejaki von Birkenstock, przysłany dla wizytacji sytuacji we Lwowie w pierwszych latach XIX stulecia, pisał do cesarza: Wprowadzanie zwyczaju i języka naszego do powszechności przynosi mierne wyniki lubo w wielu środowiskach żadne. W rezultacie na uniwersytecie zamknięto martwą katedrę Historii Literatury Niemieckiej. Doszło do tego, że więcej Austriaków, Niemców, Węgrów i Czechów tu przybywających uczyło się polskiego, niż Polaków niemieckiego. W kwietniu 1790 roku wyjechała do Wiednia delegacja, w skład której oprócz pełniącego najważniejszą rolę Józefa Maksymiliana Ossolińskiego weszli: Stanisław Jabłonowski, Mikołaj Potocki, Jan Wincenty Bąkowski i Jan Batowski. Delegacja została dość życzliwie przyjęta przez cesarza Leopolda II, który obiecał rozpatrzyć zgłoszone dezyderaty, ale polecił je ograniczyć. Ossoliński opracował wówczas projekt konstytucji dla Galicji znany powszechnie jako Magna Charta Leopoldina . Wspomniana wyżej kasata józefińska spowodowała, że duża ilość dzieł pochodzących z bibliotek klasztornych została zagrożona zagładą.
Więcej
×
Biblioteka Uniwersytecka we Lwowie, do której nakazano zwieść księgozbiory likwidowanych klasztorów z terenu Galicji, wybrała ok. 10 tysięcy woluminów, wielokrotnie więcej przeznaczając praktycznie na zniszczenie. Urządzano licytacje, gdzie dosłownie za bezcen cenne księgi skupowali m.in. Tadeusz Czacki i Maksymilian Ossoliński. Głównie dzięki tym nabytkom księgozbiór Ossolińskiego, przywieziony początkowo do Wiednia, począł się szybko rozrastać. Należało myśleć o jego uporządkowaniu, a do tego potrzebna była hrabiemu pomoc. Znalazł ją w osobie Samuela Bogumiła Lindego, który wkrótce stał się dla Ossolińskiego nieocenionym towarzyszem w kompletowaniu biblioteki. Ossoliński postanowił podarować swoją bibliotekę narodowi polskiemu i w tym celu zakupił zrujnowane budynki byłego klasztoru karmelitanek we Lwowie i kazał je przebudować znanemu później powszechnie jedynie z zajęć wojskowych Józefowi Bemowi. W 1816 r. ufundowano Zakład Narodowy Ossolińskich, a jego statut 4 czerwca tego roku potwierdził sam cesarz Franciszek I. W 1823 r. do Zakładu przyłączono Muzeum Lubomirskich, założone przez księcia Henryka z Przeworska, który w 1827 r. został drugim z kolei kuratorem Ossolineum. Od tej pory cały zespół stał się jedną z najważniejszych polskich instytucji naukowych, będąc prawdziwą ostoją polskości w Galicji – zwłaszcza w pierwszej połowie XIX w., gdy o sprawy narodowe trzeba było dość intensywnie walczyć.
W czasach Insurekcji Kościuszkowskiej wielu lwowian popędziło przez granicę na pomoc Rzeczypospolitej. Grom maciejowicki, abdykacja króla, trzeci rozbiór wcale nie złamały ducha. To miało nadejść dopiero po kolejnych falach zwątpień, działania i nadziei. Walerian Dzieduszycki powołał do życia konspiracyjną organizację Centralizacja Lwowska. Opierała swój program naiwnie na pomocy ze strony Francji i wywołaniu powstania. Traktat pokojowy Paryż-Wiedeń rozwiał wkrótce te nadzieje. Nastąpiły aresztowania. Niedługo potem snuto kolejne plany podkreślone raszyńskim zwycięstwem nad Austriakami. Tyle tylko, że restauracji Rzeczypospolitej, sądząc z ustaleń w Tylży, nie było w planach Napoleona. Jak zwykle, przedtem i później, potrzebne było jedynie polskie mięso armatnie. Ale Lwów chciał wierzyć i się cieszył. 27 maja 1809 roku od strony Gródeckiej wjechał do Lwowa kilkusetosobowy pułk prowadzony przez adiutanta ks. Józefa Poniatowskiego – gen. Aleksandra Rożnieckiego. W kościołach zagrały powitalne dzwony. Jedynie w katedrach – łacińskiej i unickiej – było cicho. Ani metropolita katolicki Kicki, ani unicki Angiełłowicz nie popierali „uzurpatora”, jak powszechnie nazywano Napoleona. Gdyby nie stosunek papieża do Bonapartego, można by te gesty nazwać dalekowzrocznością. Adam Potocki sformował z własnej kiesy pułk ułanów. Z kolei jego żona stała się ulubienicą lwowian. Zauważyła, że koń, na którym wjeżdżał generał, jest ranny. Zdjęła swój szal i opatrzyła nim ranę zwierzęcia. Jakie więc wielkie musiało być rozczarowanie i rozpacz we Lwowie, gdy do miasta przybył korpus rosyjski i legioniści musieli uchodzić. Rosjanie działali wówczas przeciw Austriakom w sojuszu z Francuzami... Lwów jednak pozostawał wierny. Ci zdradzeni wówczas przez małego kaprala, poszli z nim wkrótce na Moskwę. Połowa z pułku lwowskiego nie powróciła. Adam Potocki poległ w bitwie pod Możajskiem. Na cmentarzu Łyczakowskim, na jednym z grobów stoi odlane z betonu ułańskie, napoleońskie czako. Na pamiątkę faktu, że śpiący tam snem wiecznym kawalerzysta od Kozietulskiego zgubił czako w czasie szarży ułańskiej pod Somosierrą.
Austriacy po upadku Napoleona poczuli się jeszcze bardziej zdeterminowani w akcji „porządkowania” Lwowa.
Więcej
×
Podobnie
jak i w innych miastach zaboru, zdecydowano, aby znieść
fortyfikacje. We Lwowie najpierw rozebrano bramy Halicką i
Krakowską, pozostawiając Basztę Prochową i Arsenał Miejski na
cele magazynowe. Wkrótce zniknął wielki barbakan. Dzięki uporowi
radcy gubernialnego Wilhelma Reitzenheima, miłośnika zieleni i
kwiatów, zdecydowano, że Wałów Gubernatorskich, które właściwie
wtedy powstały, nie przeznaczy się pod budynki mieszkalne.
Początkowo teren ten zwano na pamiątkę radcy „Reitzenhajmówką”.
Genius
loci
miasta dał znać o sobie w całej okazałości, gdy syn radcy,
Józef, ku rozpaczy ojca ogłosił, że czuje się Polakiem i jako
jeden z pierwszych tutejszych ochotników zasilił szeregi walczących
w wojnie polsko-rosyjskiej nazwanej potem Powstaniem Listopadowym.
Więcej – po udaniu się na emigrację zaprzyjaźnił się z
Juliuszem Słowackim i stał się mecenasem poety. Pozostańmy
jeszcze w kręgu spolonizowanych rodzin niemieckich, by przywołać
kolejne postaci, tak znaczące dla polskiej kultury. Austriacka
rodzina Grottgerów przybyła do Lwowa po pierwszym rozbiorze, lecz
ojciec Artura walczył już wraz z Reitzenheimem pod Olszynką
Grochowską. Lwowski sędzia Xawery Pohl von Pohlenburg ożenił się
z Polką, a z tego związku przyszedł na świat syn Wincenty Pol.
Lwowskim pradziadem słynnego facecjonisty warszawskiego Franza
Fiszera był austriacki generał Stephen Fischer. Na koniec tej
krótkiej wyliczanki dwie postaci: niejaki Vinzent Schmolke,
porucznik 3 Pułku Ułanów Cesarskich, który bardzo się martwił,
gdy jego syn zmienił nazwisko na Franciszek Smolka i stał się
jednym z przywódców polskiego ruchu narodowego w Galicji, oraz
zafascynowany dziejami Polski Karol Scheyn von Vellensky, który już
wkrótce swe prace podpisywał nazwiskiem Karol Szajnocha. Stał się
niedoścignionym wzorem dla pokoleń późniejszych badaczy historii.
Podział administracyjny miasta, dokonany wówczas przez Austriaków, utrzymał się z grubsza do dziś. Rozbudowywano przedmieścia wydając zezwolenia na budowę domów dla przybywających tu coraz liczniej pracowników manufaktur i fabryczek. Rozpoczęto prace melioracyjne rozlewających się potoków. Ludność Lwowa, która tuż po wkroczeniu Austriaków liczyła niecałe 25 tys. mieszkańców, w 1808 roku wynosiła ponad 43 tysiące.
Więcej
×
Powstały fabryki fortepianów, powozów, mebli, siodeł, futer, liczne przetwórnie spożywcze i hurtownie. W przededniu wybuchu Powstania Listopadowego we Lwowie działało około 2 780 zakładów przemysłowych. Żal za utraconymi pamiątkami obronnej chwały Lwowa przechodził powoli w aktywne uczestnictwo w podnoszenie się stanu byłych przedmieść i zlewanie się ich z miastem (dotychczas odgrodzonym linią wałów i murów) w jedną całość. Ułatwienia, przede wszystkim vacatio legi s podatkowe dla budujących, a nawet dla restaurujących domy i ściągających tu rzemieślników, przyspieszały ten proces. Pierwsze oznaki podnoszenia się przedmieść zanotowano od strony zachodniej, czyli późniejszej dzielnicy gródeckiej (Dzielnicy II). Był to najdogodniejszy obszar dla rozszerzania substancji miejskiej, bowiem tu kotlina lwowska lekko przechodzi w rozległy płaskowyż. Przestrzeń przylegającą do Przedmieścia Krakowskiego wzięli w swe władanie Żydzi, jako że tu wegetowała biedniejsza część diaspory. Od terenów należących do niedawna do jezuitów (ogród-park, okolice Uniwersytetu i ul. Jagiellońskiej) ku Przedmieściu Halickiemu rozpoczynała się przestrzeń, gdzie powstawały kamienice o charakterze reprezentacyjnym. Kończył ją tymczasem plac, gdzie zbudowano hotel „Rossija”, który już wkrótce zmienił nazwę na „George”. Całą połać między ulicą Szeroką (Kopernika), Sykstuską, Szajnochy i Ossolińskich zajmował wówczas ogród botaniczny. Potem pobliskie ogrody Maiera przecięto ulicą nazwaną 3 Maja. Za wspominanymi ogrodami jezuickimi kończył się już ówczesny Lwów, lecz wkrótce wytyczono arterię (późniejszą ulicę Leona Sapiehy) i nazwano tę nową dzielnicę miasta Nowym Światem. Kto by z powyższych terenów wyprawił się wielkim wąwozem między stawami Pełczyńskimi (w połowie ulicy Pełczyńskiej) a wzgórzem cytadelnym, ten wchodził w zupełnie wiejskie klimaty. Stawy o swej dzikości wkrótce zapomniały, bo już około 1820 roku teren uporządkowano i urządzono tu z polecenia gen. Fresnela pływalnię wojskową. Cytadela powstała z górą dwie dekady później. Dawna jurydyka na długo dała nazwę tej części I Dzielnicy – Chorążczyzna. Dzielnica ta kończyła się na Przedmieściu Halickim, zaś jej granicę stanowiła późniejsza ul. Batorego. Dalej już rozpoczynała się Dzielnica IV, najtrudniejsza do zabudowy z powodu nierówności i urozmaicenia terenu. Nazywano ją wówczas Przedmieściem Gliniańskim lub Brodzkim. Przy ulicy Piekarskiej stały przeważnie dworki, ale na Łyczakowskiej pojawiły się piętrowe domy. Wkrótce na Piekarskiej zaczęły powstawać gmachy szkół medycznych będących początkowo częścią Uniwersytetu. Najbardziej zaniedbane były jednak tereny Przedmieścia Żółkiewskiego, zaludnionego przez drugą cześć biednej diaspory żydowskiej. Była to Dzielnica III.
Wkrótce i dalsze, za przedmieściami znajdujące się sioła i wioski poczęły przyłączać się w naturalny sposób do substancji miejskiej. Nie sposób zapomnieć o sąsiadującej z Filipówką Pohulance, nazywanej dawniej Laskiem Węgleńskiego od nazwiska posiadacza tych terenów, który potem został ministrem w rządzie Druckiego-Lubeckiego w Królestwie Kongresowym. Po roku 1848 budowa torów żelaznej kolei skierowało rozwój miasta w stronę Brzuchowic i Janowa.
Wróćmy jednak do wydarzeń politycznych. Lwów skupiony na interesach, w kwestiach patriotycznych zdawał się zasypiać w gnuśności. I nagle, w 1830 roku poprzez Kraków przyszły wieści o rewolucji lipcowej we Francji. Znienawidzeni Burbonowie zostali zrzuceni. Skoro można było pomazańca zrzucić, dlaczegóż więc nie obcego, nie obcych? I gdy już powoli ożywiano się przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia, w pierwszych dniach grudnia przyszły wiadomości o wybuchu wojny polsko-rosyjskiej nazwanej potem Powstaniem Listopadowym. Trakt żółkiewski wiodący na Zamość, Lublin i Warszawę zapełnił się grupami ochotników chcących zasilić szeregi polskiej armii. Atmosfera była tak gorąca, że wespół z Polakami „rewolucję” poparli również młodzi Austriacy. Wspólnie oblegali rezydencję rosyjskiego konsula we Lwowie, który nie mogąc wydawać pozwoleń na wjazd do Imperium oraz „w trosce o własną nietykalność cielesną” którejś nocy zrejterował wraz z rodziną do Kijowa. Niestety, rok 1831 przyniósł klęskę za klęską. Jeszcze Warszawa nie padła, gdy poczęły napływać do Lwowa grupy Polaków z rozbrojonych formacji polskich wraz z ich dowódcami. Między innymi przybył do Lwowa trzydziestoletni wówczas uczestnik szturmu na Belweder w Noc Listopadową, Seweryn Goszczyński. Austrii na rękę było akurat osłabienie wschodniego sąsiada, więc traktowali przybywających (przynajmniej początkowo) z obojętnością. Tym bardziej, że byli wśród nich liczni przedstawiciele austriackich polonizujących się rodzin. Lecz 2 kwietnia doniesiono księciu Lobkowitzowi, że zbliżający się do granic Galicji korpus gen. Dwernickiego ma być zaczątkiem organizacji sił rezerwowych dla powstania. Tego już Austriacy tolerować nie mogli. W Wiedniu polecono rozbrajać żołnierzy i aresztować oficerów, by przekazać ich Rosjanom. Ale w księciu górę wzięła krew słowiańska i nie kwapił się z wykonywaniem rozkazu. Ten zniemczony Czech z polskiego pogranicza zapłacił za to wkrótce utratą stanowiska gubernatora i odesłaniem do Wiednia na stanowisko urzędnika w mennicy. Nie pomogło jak widać wydanie dość kabaretowego zarządzenia, w którym Lobkowitz zabraniał Galicjanom utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z żołnierzami i oficerami Dwernickiego. Następcą Lobkowitza został książę d’Este, który – znając los swych francuskich przodków – wszelkim rewolucjom był niechętny, a Polaków nie lubił.
W 1833 roku przybyli do Lwowa Józef Zaliwski i Henryk Dmochowski. Powołali tu do życia organizację zbrojną we współpracy z tzw. Związkiem Dwudziestu Jeden, zwanym również Związkiem Doktorów. Należeli tu już „nowi miejscowi”, wspomniany wcześniej Franciszek Smolka oraz Leon Sapieha, Wincenty Pol i Seweryn Goszczyński. No cóż, plany wzniecenia powstania oczywiście nie wyszły, zapłacił za to męczeńską śmiercią młodziutki Artur Zawisza w Warszawie.
Jeśli chodzi o Lwów, to widać dowodnie, że upadek powstania nie pozwolił tak do końca wrócić miastu do postnapoleońskiego marazmu. Wspomnieć jeszcze trzeba o przekleństwie tych lat, mianowicie epidemii cholery, która omiatała wówczas Europę. Ponad dwa tysiące ludzi zmarło, większość spośród biedoty żydowskiej, gdzie sprawy higieny były teorią, a w czasie szabatów nie poddawano się rygorom leczenia i diety. Epidemia cholery odłożyła sprawę procesów konspiratorów na dość długo. Po pobycie w więzieniu lwowskim płk Zaliwski skazany został na karę śmierci zamienioną potem na 25 lat ciężkiego więzienia w zamku Kufstein. Wyszedł w ramach amnestii w 1848 roku.
Upadek powstania ustanowił jednak jeszcze jeden próg czasowy, od którego możemy zauważyć nieznane dotąd w Rzeczypospolitej zjawisko. Trzeba mówić o powolnym, acz coraz mocniejszym budzeniu się świadomości narodowej Rusinów, których wkrótce nazywać będziemy Ukraińcami. Wielka w tym zasługa Austriaków, którzy znakomicie opanowali stosowanie w praktyce zasady divide et impera.
Więcej
×
Naród to moralna osoba, która osiadłszy, wiele lat musi siedzieć w jednym miejscu, aby przyzwyczaić się do ziemi, do klimatu, zapoznać się z przyrodą, przylgnąć do niej, poznać i polubić ją, aby ona do niego przemówiła i aby naród sam stworzył pieśni, wymyślił i wynalazł sobie właściwą formę dla wyrażenia swych uczuć – napisał w jednym ze swych manifestów Jakiw Hołowacki. Był obok Markijana Szaszkewycza i Iwana Wahyłewycza założycielem grupy nazwanej Ruską Trójcą. Rodzące się na Rusi ruchy narodowe, wbrew zamierzeniom Wiednia, często mocno sterowały w stronę Moskwy.
Lwów w pierwszych dekadach XIX stulecia był jednym z kilku miast przyciągających Polaków, którzy nie porzucili myśli o odzyskaniu niepodległości. Rusini zaś, jak sami dziś przyznają, znajdowali się wówczas dopiero u progu nowoczesnej samoświadomości narodowej. Ich niełatwą sytuację pogarszał jeszcze dotkliwy brak własnych elit.
Więcej
×
Rusini pozostawali w swojej masie społeczeństwem chłopskim, po prostu plebejskim. Jedyną realnie dostępną ścieżką awansu społecznego mogła być kariera w stanie duchownym. Z tych właśnie kręgów wywodziła się w większości grupa literacka zwana Ruską Trójcą . Tworzący ją młodzi seminarzyści grekokatoliccy ze Lwowa, inspirowani dokonaniami innych nacji słowiańskich poszukujących kulturowej tożsamości, stali się praktycznie współtwórcami języka, nazwanego potem ukraińskim. Z jednym wyjątkiem: wspomniany wcześniej Jakiw Hołowacki to Jakub Głowacki herbu Lis, obrażony na Polskę szlachcic i rusofil. Jego moskalofilskie działania stały się nie do zniesienia nawet dla Austriaków, gdy wykładał, krótko zresztą, na Uniwersytecie we Lwowie. Wyemigrował więc do Wilna. Sowieci jeszcze do dziś powołują się na jego prace dowodzące „rosyjskości Wileńszczyzny”. Zmarły w młodym wieku na gruźlicę Markijan Szaszkewycz również był kapłanem grekokatolickim i synem kapłana. Był pierwszym autorem rusińskim gloryfikującym postać Chmielnickiego. Mimo głoszenia całkowitej odrębności Ukrainy, nie wykluczał współpracy z Polakami na niwie oświaty. Dzięki temu zdobył przychylność Jana hr. Tarnowskiego, który w swych dobrach w Dzikowie finansował prace nad dokumentami spisywanymi w cyrylicy. Iwan Wahyłewycz z kolei, również ksiądz, zupełnie w swym postępowaniu różnił się od poprzedników. Nie widział Ukrainy bez współpracy z Polską i związał się ściśle z Ossolineum. Niezwykle atakowany przez moskalofilów, utracił święcenia kapłańskie i przystał do luteran. Tego z kolei nie mógł tolerować katolicki, polski Lwów. Opuszczony przez wszystkich, zmarł w nędzy pomieszkując w domku stróża nieopodal budynków Zakładu Narodowego Ossolińskich.
Współcześnie pisze się we Lwowie o „Rusałce Dniestrowej” jako o pierwszym stricte ukraińskim periodyku. Nie jest to zgodne z prawdą, bowiem owe literackie w założeniu almanachy drukowano w Budapeszcie za pieniądze austriackie. Pierwsze numery z półrocznym antydatowaniem. Ruchy ukrainofilskie były przez Austrię popierane również z powodu osłabiania w ten sposób zasięgu polskich tendencji niepodległościowych. Jednak zderzenie na małym stosunkowo obszarze trzech Kościołów (łacińskiego, unickiego i prawosławia), wynikające z podziału narodowościowego, musiało przynieść nieobliczalne konsekwencje. Polak, jak wiadomo, utożsamiany był z Kościołem łacińskim i tu niezwykle agresywne okazało się duchowieństwo unickie. Współzawodnictwo zastąpiono otwartą nienawiścią, wraz z nieukrywanym nawoływaniem do sprzeciwu przeciw wszystkiemu, co polskie. Musiało to być dla Austriaków widoczne i musiało poddać pomysł „spuszczenia powietrza” z nadymającego się balonu. Pojawił się bowiem ten, który stał się pierwowzorem postaci Upiora z „Wesela” Wyspiańskiego – Jakub Szela. We wszystkich trzech zaborach wybuchnąć miało, według mrzonek z obozu Mierosławskiego, powstanie. W Krakowie prędzej się skończyło, niż zaczęło. Dembowski, który zorganizował manifestację, wraz z wieloma natychmiast zapłacił życiem. Austriacy ustalili podjęcie stanowczych kroków. Na wsie wysłani zostali „zaufani” przekonujący chłopów, że szlachta polska pragnie wymordować poddanych. Zachęcali, by włościanie w czynny sposób przeciwstawiali się odwiecznemu wrogowi, i natrafiali na podatny grunt. Na prowincji królował głód i choroby. Wielu chłopów nienawidziło szlachty, miało poczucie krzywdy i wielowiekowego ucisku pańszczyźnianego. Niepiśmienne masy nie wiedziały, że grupa światłych ziemian wystąpiła do cesarza z apelem o ulżenie doli włościan. Już na kilka tygodni przed wypadkami krakowskimi Jakub Szela miał kontaktować się z Austriakami, skutkiem czego wyznaczał miejsca napadów i typował osobiście osoby „do wytępienia”. Chwalił się przy tym: Mam taką moc, jak drugi arcyksiążę w Galicji i wolno mi przez 24 godziny robić, co się podoba ze szlachtą .
Więcej
×
Nie był to wcale zwykły niepiśmienny chłop, jak się czasem uważa. W lwowskich księgach sądowych zachowały się zapisy, że Szela wraz z synem Stanisławem przybywał do miasta już w latach trzydziestych, by reprezentować – również na piśmie – sprawy ufających mu włościan. Teraz organizował zbrojne gromady, których hasłem było „Bóg i cesarz”, zaś podróżnym na swoim obszarze wydawał glejty bezpieczeństwa, podpisane przez niego jako plenipotenta rządowego. Uznawane one były przez funkcjonariuszy administracji. Szeli udało się stworzyć sieć konfidentów, a jego władzę porównywano do władzy dyktatora.
Rabację, czyli rzeź rozpoczął 18 lutego 1846 roku. Ofiarą tego „powstania”, jak nazywają to współcześni publicyści na Ukrainie, padło ponad tysiąc kobiet i dzieci. Gdy przestał być potrzebny, z woli Austriaków powrócił na wieś, na grunta po zamordowanych Polakach podarowane mu przez zaborcę. Ponieważ jednak, jak dzikie zwierzę, zasmakował we krwi, trzeba go było „ostudzić”. Pro forma przesiedział kilka miesięcy w klasztorze pokarmelickim, czyli lwowskim więzieniu, a potem wywieziono go na Bukowinę, gdzie otrzymał zasobny majątek. Dożył tam osiemdziesiątki. W pobliżu osadzono i innych bandytów z rabacji.
Więcej
×
Oto obszerny fragment pamiętników Zofii Szeptyckiej (córki Aleksandra Fredry): Jak ołowiana chmura wszystkimi swemi okrucieństwami zawisł nad nami rok 1846. [...] Nie byłam jeszcze w stanie pojąć grozy tych czasów, zrozumieć, czym jest potop krwi i łez wokół mnie huczący. Domu naszego żałoba nie tknęła, a jednak zostało mi raz na zawsze wrażenie, że okropności, o których ciągle mówiono, widziałam naocznie. Często przychodziły osoby mi zupełnie obce, w grubej żałobie, czasem same, czasem z dziećmi. Nie pytałam już nigdy, kto to jest. Widziałam, że stamtąd… spod siekier uciekły. [...] Codziennie ktoś nowy przybywał coraz to okropniejsze wieści przywożąc. Wreszcie zaczęto mówić, że chłopskie bandy idą na Lwów i po domach zbierały się całe rodziny na noc w obawie napadu i rzezi. Takie noce zapamiętałam u nas. Mężczyźni wszyscy z bronią czuwali w pokoju Ojca, nikt się nie rozbierał, mnie nawet położono w sukni w łóżeczku, ale porozkładano sienniki na podłodze dla kobiet. Wszystkie lampy się świeciły i nikt oka nie mrużył aż do szarego świtu. Chłopi do Lwowa nie doszli, ale w kilka dni, a może tygodni przywieziono pierwszy transport sierot spod Tarnowa, które po domach brali, podobno nie było wówczas jednej rodziny we Lwowie, która by swej sieroty nie miała.
Czas Wiosny Ludów przyniósł Galicji śmierć i zgryzotę. Wspomniany wcześniej, tragiczny Edward Dembowski nic nie wskórał, ale rozmaici emisariusze podgrzali młodą krew. I w tymże 1846 roku grupa chłopców, wzorując się na podchorążych z nocy listopadowej 1830 roku, zaatakowała posterunki na obrzeżach miasta. O ile w różnych miejscach towarzystwo się rozbiegło, to na rogatce winnickiej doszło do strzelaniny. Jej skutkiem zginęło dwóch austriackich żandarmów. Raniono i aresztowano dwóch młodych chłopców. Na nic zdały się mediacje Leona Sapiehy i Franciszka Smolki. Zapłakał Lwów 31 lipca 1847 roku. Teofila Wiśniowskiego i Józefa Kapuścińskiego wywieziono na Górę Stracenia. Aby uniknąć zamieszek i tłumów żegnających skazanych, austriackie władze w ostatniej chwili wybrały inną trasę, ale ludzie zorientowali się w manewrze i zastawili drogę skazanym. Rzucano na nich naręcza kwiatów. Kajdany zdjęto Wiśniowskiemu dopiero u stóp szubienicy. Jak podawali świadkowie, zginął z okrzykiem: „Niech żyje Polska!”. Wtórował mu Kapuściński, wołając: „Bracia! Nie dajcie się odstraszyć śmiercią moją!”. Góra Stracenia stała się miejscem pielgrzymek nie tylko lwowian. W 1895 r. na Górze Stracenia stanął obelisk ustawiony z prywatnych składek, napis na nim głosił: Teofilowi Wiśniowskiemu i Józefowi Kapuścińskiemu straconym na tym miejscu 31 lipca 1847 roku za wolność Ojczyzny – mieszczaństwo lwowskie . Pomnik stoi do dziś, wygląda jednak inaczej: został uszkodzony przez Sowietów, a napis częściowo zatarto.
Nadeszła tragiczna jesień 1848 roku. 17 marca 1848 dotarła do Krakowa wieść o „rewolucji wiedeńskiej”. Znienawidzony kanclerz Klemens von Metternich musiał ustąpić. Cesarz dla uspokojenia nastrojów nakazał otworzyć więzienia i zwolnić wszystkich nieskazanych za przestępstwa pospolite. Zaraz potem sytuacja powtórzyła się w Berlinie. Zrobiło się naprawdę gorąco. Najpierw w Krakowie doszło do manifestacji, która poskutkowała zwolnieniem więźniów politycznych z Montelupich. Mimo iż nie istniał jeszcze telegraf, informacje o wypadkach w starej stolicy doszły do Lwowa następnego dnia. Rozbiegli się kurierzy po mieście, skutkiem czego już 18 marca wieczorem ukonstytuował się zespół redakcyjny specjalnego „adresu” do cesarza. Przewodniczył mu Franciszek Smolka. Błyskawicznie spisano i dano do akceptacji lwowianom. W salonie mód Tomasza Kulczyckiego przy ul. Teatralnej wystawiono ów tekst i karty podpisów. Właściciel salonu był jednocześnie wydawcą „Żurnala Mód Paryskich”, pisma wzorowanego na paryskim „Petitt Courier de Dames”, łączącego sprawy mody ze sferami literacką i polityczną. Kulczycki wziął sobie za cel propagowanie na łamach pisma idei postępu cywilizacyjnego i społecznego w duchu patriotyczno-demokratycznym.
Gubernator Franz von Stadion ponoć zbladł, gdy kilka dni potem przedstawiono mu ów dokument, uzupełniony o ponad 13 tysięcy podpisów. Wśród postulatów znajdowały się żądania zniesienia cenzury, zrównania stanów i wyznań, wprowadzenia języka polskiego do urzędów.
Na placu przed Pałacem Gubernatorskim huczał i wiwatował nieprzeliczony tłum. Dla uspokojenia nastrojów gubernator nakazał na początek opróżnić, wzorem Wiednia i Krakowa, więzienia. Najbardziej obawiano się powtórki wydarzeń z Budapesztu. Franciszek Smolka wiedział jednak, czym to grozi i tonował nastroje. Podobnie Leon ks. Sapieha. Jednocześnie w Krakowie i we Lwowie utworzono Komitet Narodowy. Lwów, chcąc jako stolica Galicji odgrywać wiodącą rolę, utworzył Krajową Radę Narodową i zalążek sił zbrojnych w postaci Gwardii Narodowej. Minęło jednak kilka dni i gubernator von Stadion ochłonął z pierwszego szoku. Wyraźnym znakiem zmiany postawy władz było pojawienie się na mieście licznych uzbrojonych patroli żandarmów i wojska. Nie zgasiło to jednak entuzjazmu konspiratorów i tylko dzięki karkołomnym działaniom Smolki i grona osób wokół niego skupionych nie doszło jeszcze do rozlewu krwi. Nie było jednak na co czekać i gdy mieszczanie zajęli się przygotowaniami świątecznymi, czym prędzej wysłano z wiadomymi postulatami delegację do Wiednia. Lwowską delegację przyjął następca Metternicha – Franz von Pillersdorf. Życzliwie się odniósł do postulatów, obiecał nawet zastanowić się nad nową formułą konstytucji Galicji i Lodomerii. W tym czasie we Lwowie ukazał się pierwszy numer „Gazety Narodowej” , pisma ludzi skupionych wokół wspomnianego wyżej Tadeusza Kulczyckiego i Aleksandra hr. Fredry. Ukazał się tu płomienny artykuł pióra naszego znakomitego dramaturga, w którym apelował on do włościan o odrobinę zaufania wobec działaczy polskich i odrzucenie podszeptów agentów austriackich. Było to działanie z góry skazane na zagładę, biorąc pod uwagę stopień analfabetyzmu na prowincji, który przekraczał 78% populacji. Bano się panicznie powtórki sprzed dwóch lat, ale Austriacy nie widzieli potrzeby organizacji kolejnej krwawej rozprawy (kto wie, jakby się to potoczyło, gdyby dalej rządził Metternich) i zastosowali znacznie przebieglejszy manewr. W Wielką Sobotę (dla Kościoła łacińskiego) 22 kwietnia ogłoszono dekretem cesarskim całkowite zniesienie pańszczyzny. Rozplakatowano tysiące obwieszczeń, specjalni wysłannicy odczytywali je przed kościołami, w parafiach unickich i prawosławnych robili to tamtejsi księża. Ponieważ przytłaczającą większość mieszkańców wsi stanowili analfabeci, nie mieli oni zielonego pojęcia o uwarunkowaniach prawnych. Zaborca zlikwidował bowiem pańszczyznę na papierze, bez żadnych niezbędnych przepisów wykonawczych. Było oczywiste, że ten ustawowy absurd miał na celu kolejne pogłębienie przepaści między „polskim panem” a włościanami. Chłopi, zgodnie z owym zarządzeniem, tracili środki na utrzymanie, bowiem wcześniej w wielu miejscach jakieś wynagrodzenie za pracę jednak otrzymywali. Austriacy, kosztem Polaków co prawda, ale strzelili sobie „samobója”. Chłopi rusińscy byli przecież w 99% związani z Kościołem wschodnim. Widząc, co się święci, poszli po pomoc do Cerkwi. Musiała zauważyć to Moskwa. Poszły transporty pomocowe, poszły transporty pieniędzy i złota do Ławry, do pomniejszych cerkwi. Teraz Austriacy musieli bronić się przed narastającym rusofilstwem. Wspomniani działacze Ruskiej Trójcy zredagowali w imieniu Cerkwi grekokatolickiej (unickiej) adres do Rzymu, do papieża. Znalazła się tam prośba, by Ojciec Święty wziął pod szczególną opiekę i ochronę dobra kultury rusińskiej oraz zabytki sztuki ustawicznie niszczone przez Polaków . W wigilię wyjazdu delegacji do Rzymu (i do cesarza po drodze) biskup grekokatolicki Lwowa Hryhorij Jachymowycz przyjął jej członków i zaraz potem odprawił uroczystą mszę, na której z radością ogłosił powstanie Hołownej Rady Ruskiej. Świętojurcy – bo tak ich we Lwowie od miejsca założenia nazwano – w pierwszych słowach manifestu zadeklarowali wierność cesarzowi. Wcale nie dziwnym „zbiegiem okoliczności” już następnego dnia ukazał się pierwszy, zredagowany w Wiedniu numer pisma „Zorza Halicka” (Zoria Hałycka) będącego programowym medium organizacji . No, ale i w samej Radzie funkcjonowała opcja rusofilska. Na razie nie miała przewagi i była niebywale wykpiwana na łamach rzeczonej „Zorzy”. Działacze Rady wystąpili z postulatem podziału Ukrainy (już zaczęto używać tej nazwy) na Zachodnią i Wschodnią. Zachodnia miała znaleźć się pod jurysdykcją polską, Wschodnia pod rusińską (ukraińską). Chyba nawet cesarz widział absurdalność tego pomysłu. Jednak posłuchał doradców i zarządził wybory do Sejmu Galicyjskiego w czerwcu tego roku.
Lwowska
delegacja wywalczyła (a może sami Austriacy to zaproponowali)
wynagradzanie chłopów za pracę „u polskich panów” z kiesy
państwowej. Już od czerwca 1848 roku, a więc od najbliższych
żniw. To bardzo wzmocniło pozycję Świętojurców wśród
Ukraińców. Wkrótce miało przyjść to, co nazywa się powszechnie
biedą galicyjską i głębokie podziały polsko-rusińskie nabrały
kształtu otchłani.
Więcej
×
Stany Galicyjskie – bo i takiej nazwy używano – powołano do życia w 1782 roku. Była to rzecz jasna instytucja zgoła fasadowa, zaś zasiadających tam magnatów, purpuratów (wszystkich wyznań) i szlachciców, płacących co najmniej 75 zł rocznie, na stanowiska posłów i senatorów mianował dwór cesarski. Tak więc wybory w 1848 roku stanowiły novum. Trudno się dziwić Polakom, że zlekceważyli owe wybory, chociaż z perspektywy czasu oceniać to należy nagannie. Natomiast Ukraińcy podeszli do sprawy bardzo poważnie. Mandaty uzyskało 27 ziemian, 32 chłopów (17 Polaków i 14 Ukraińców), 24 przedstawicieli inteligencji, 15 księży i 2 Żydów.
- A nie mówiłem? – zdawał się pytać Franciszek Smolka, który przewodniczył wraz z Leonem Sapiehą utworzonej we Lwowie w kwietniu Centralnej Radzie Narodowej i ostrzegał nawołując do pracy.
Wracając
do Sejmu, który otrzymał od cesarza funkcję doradczą, to posłowie
polscy utworzyli demokratyczne Koło Polskie. Chłopi o dziwo
zasiedli na prawicy i popierali rząd uważany za wybawcę interesów
wsi.
Parlament uchwalił uwłaszczenie na terenie całej monarchii, utrzymane zostały serwituty. Gubernator Franz von Stadion został odwołany, a jego miejsce zajął Polak Michał Zeleski. Wyjednał on dla Polaków pewne ustępstwa: powołanie samorządu w większych miastach, wprowadzenie języka polskiego na Uniwersytecie. Pomysł podziału Galicji i całej Rusi oczywiście upadł. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Niestety plany owe zweryfikować miała późna jesień. Szczęście w nieszczęściu, że jedynie w skali lwowskiej... 6 października od kul zamachowca zginął Theodor von Latour – minister wojny Cesarstwa. Znienawidzony był głównie przez Węgrów. Zaraz potem ogólny rozgardiasz przerodził się w krwawe rozruchy. Cesarz dostał kolejnego ataku złości i nakazał wysłać przeciw demonstrantom słynnego z okrucieństwa gen. Alfreda ks. Windischgraetza. W obronie cywilów stanęli Węgrzy.
Więcej
×
Do Lwowa dotarły totalnie spreparowane wieści, że Węgry wypowiedziały wojnę Austrii, Peszt zdobyty, a całością dowodzi pamiętany i ceniony we Lwowie gen. Józef Bem. Był 13 października. Inna sprawa, że rzeczywiście wojna wisiała na włosku, bo na pomoc Wiedeńczykom ruszył z Pesztu korpus węgierski gen. Mogi. Powoli zaczęło we Lwowie iskrzyć. W którejś z knajpek pobili się gwardziści z austriackimi żandarmami. Ktoś w trakcie awantury wyciągnął pistolet, żandarm został ranny. Sprawca zbiegł przestraszony, lecz Austriacy zarządzili przeszukiwanie okolicznych domów. Wiadomo już było powszechnie, że pijani żandarmi obchodzą domy na Starym Mieście, robią rewizje, niszczą, rabują i gwałcą. Jak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy. Dość, że na Rynku i placu Katedralnym zaczęły gromadzić się tłumy. Podobnie na placu Dominikańskim. Braciszkowie dla stonowania nastrojów ogłosili odprawienie nadzwyczajnego nabożeństwa. Gdy do dowódcy garnizonu dotarły wieści o gromadzących się tłumach, niewiele myśląc wydał rozkaz ostrzelania placu Dominikańskiego. Z Góry Zamkowej i wzgórza św. Jacka wystrzeliły armaty. Padli zabici i ranni. Kilkanaście osób. Postawione w stan pogotowia straże na rogatkach otworzyły ogień do chłopów zwożących towary na poranny targ. Wzięto ich za obce tabory wojskowe. Padli kolejni zabici. W mieście już tak wrzało, że sytuacja była nie do opanowania. Na ulice wyległy setki mężczyzn, zaczęto budować barykady.
Rzucono się do zrywania bruków i do wywlekania beczek ze sklepów i sprzętów z mieszkań. Koło Dominikanów, na Ruskiej i Serbskiej ulicy, na ulicy Sobieskiego i przy ujściu Halickiej do Rynku, na Trybunalskiej, Krakowskiej, Ormiańskiej, a nawet na Teatralnej ulicy stanęły barykady. Z wyjątkiem tej ostatniej, obsadzonej przez akademików, wszystkie były nadzwyczaj liche i do żadnego odporu niezdatne. Uzbrojenie ludu polegało na drągach i kosach sznurkami przymocowanych; tu i ówdzie snuli się tylko owi przywódcy z dubeltówkami w ręku – napisał Fryderyk Papée.
Potem zaatakowano budynek Arsenału Miejskiego i klasztor dominikański. Pierwszym, który widząc niebezpieczeństwo grożące miastu podjął się próby mediacji, był sędziwy weteran wojen napoleońskich i Powstania Listopadowego gen. Roman Wybranowski – ówczesny dowódca Gwardii. Skoro świt udał się do wojennego komendanta miasta gen. Wilhelma von Hammersteina i zapewnił o błyskawicznej likwidacji barykad. W zamian Austriacy pozostać mieli w koszarach i na posterunkach nie wychylając nosa. Wybranowski objeżdżał na koniu ulice, przekonywał, prosił, błagał, obiecywał i groził. Gdy wydawało się, że wszystko się uspokaja, na placu św. Ducha wydarzyło się kolejne nieszczęście. Żandarmi zaczęli katować i kopać dwóch gwardzistów, którzy odmówili oddania broni. Ktoś z okolicznych mieszkańców wystrzelił do Austriaków, ci odpowiedzieli. Część barykad już rozebrano, lecz ponownie je klecono. Najczęstszym okrzykiem słyszanym w mieście było „Do broni!”. Wybranowski udał się ponownie do Hammersteina, a wróciwszy stamtąd w towarzystwie gen. Bordolo, wzywał stojących na barykadach do ustąpienia. Daremnie – zarzucano mu nawet zdradę. Ponownie odezwały się działa. Kule roztrzaskiwały barykady, ogniste języki pojawiały się na dachach. Na wieży ratuszowej wywieszono białą chorągiew, a kilku radnych z Michałem Gnoińskim na czele, nie zważając na ostrzał udało się na Wysoki Zamek do Hammersteina, aby go prosić o oszczędzenie miasta. Generał zezwolił na krótką przerwę do godziny 11-tej na próbę, lecz znowu zaczęto strzelać do wojska. Wówczas odezwały się ciężkie działa z Zamku, Góry Kaleczej i innych miejsc. Uniwersytet, biblioteka, ratusz i dziesiątki domów stanęły w ogniu. Kolejna delegacja ubłagała Hammersteina o zaprzestanie ostrzału. Zgodził się, ale postawił twarde warunki. Wydanie sprawców, wydalenie obcych z miasta, rozwiązanie Gwardii, zdanie broni, opłaty kontrybucyjne od mieszkańców. Ogłoszono stan wyjątkowy. Wśród zabitych wówczas cywilów były kobiety i dzieci. Austriacy zakazali podawania w prasie strat w ludziach. Nekrologi również ograniczano. Oficjalnie zginęło 55 mieszkańców miasta, a 75 zostało rannych. Żołnierzy zginęło trzech. Straty materialne były również porażające. Zniknął wspaniały ratusz – na jego miejscu stanąć miał ten, który znamy dziś. Spłonęła biblioteka uniwersytecka, a w niej ponad 40 tysięcy woluminów bezcennych ksiąg. Spłonął teatr, zawaliło się wiele kamienic. Komendant Hammerstein stał się przedmiotem powszechnej nienawiści i by nie podgrzewać atmosfery wkrótce odwołano go do Wiednia. Wydarzenia te funkcjonowały w podręcznikach szkolnych (do 1939 roku) jako Lwowskie Zaduszki .
W grudniu Wiedeń zaczął mieć poważny kłopot z Powstaniem Kossutha. Zmuszono do abdykacji Franciszka I, który już zupełnie nie radził sobie z chorobą. Na tron wstąpił osiemnastoletni Franciszek II Józef, rozpoczynając 68-letnie panowanie. Ale Lwów zapłacić miał kolejną wysoką cenę… za Budapeszt. Austriacy bowiem, nie mogąc sobie poradzić z Węgrami, wezwali na pomoc Moskali. Miasto znajdowało się na trasie przemarszu wojsk rosyjskich i tu osławiony kat Warszawy, Paskiewicz, wyznaczył długi postój. Brudni, cuchnący żołnierze przywlekli ze sobą szereg chorób, z najbardziej przerażającą na czele. Lwów ponownie nawiedziła epidemia cholery. Zmarło wówczas ponad 3 tysiące mieszkańców.
Rozpoczęto wznoszenie Cytadeli. Cesarz podjął decyzję o zbudowaniu twierdzy mającej być punktem oparcia dla władz na wypadek buntu ludności.
Wielkim despektem dla Ukraińców była decyzja o rozwiązaniu Hołownej Rady Ruskiej. Zaprzestano finansowania pism rusińskich, a nawet podjęto próbę zastąpienia cyrylicy pismem łacińskim. Skutki nie dały na siebie długo czekać – wzrosły tendencje rusofilskie, jako że ostoją tradycji była już tylko Cerkiew. Wycofując się po kilku latach z tego pomysłu Austriacy nie odzyskali już nigdy zaufania Rusinów w poprzedniej skali.
Początek lat sześćdziesiątych przyniósł odrodzenie się tendencji niepodległościowych. We Lwowie, podobnie do innych ziem, działały stronnictwa Czerwonych i Białych. W Lwim Grodzie przewagę mieli Biali. Sędziwy Aleksander hr. Fredro, zaangażowany w projekt kolei żelaznej na trasie Wiedeń-Lwów, energicznie sprzeciwiał się pomysłowi walki. Cesarz nakazał swym urzędnikom obojętność wobec sprawy powstańczej, ponieważ powstanie było jak wiadomo odpowiedzią na brankę do carskiego wojska i wymierzone zostało przeciw Rosji. Ale gdy ukazał się Manifest Rządu Narodowego, w którym zapowiadano walkę ze wszystkimi zaborcami, Wiedeń podjął stanowcze kroki „obronne”. Galicję i Lwów powstańcza gorączka ominęła. Lwów rozwijał się i bawił.
Więcej
×
Czołową rolę w życiu polskich środowisk inteligenckich odgrywało wtedy pismo „Dziennik Literacki”. Po zamknięciu „Żurnala Mód Paryskich” (po Lwowskich Zaduszkach) wytworzyła się na kilka lat próżnia, którą to pismo wypełniło. Publikowano tam utwory Adama Asnyka, Jana Kasprowicza, Marii Konopnickiej, Kornela Ujejskiego, Wincentego Pola, Władysława Łozińskiego, Władysława Bełzy, Władysława Smereczyńskiego, czyli Orkana.
W tym czasie w Wiedniu zachodziły poważne zmiany. Austria zamieniła się w Austro-Węgry. Lwów otrzymał nowy statut i uroczyste zapewnienie cesarza o uczynieniu z miasta perły monarchii. Statut przywracał swobodny rozwój kultury narodowej. Rada Miejska miała być powoływana w drodze wyborów. Wraz z reaktywowaniem działalności samorządowej zezwalano bez ograniczeń na formowanie organizacji gospodarczych, kulturalnych i politycznych. Zezwalano na organizację imprez patriotycznych oraz upamiętnianie ważnych wydarzeń.
Więcej
×
Na Cmentarzu Łyczakowskim bez przeszkód ulokowano wielką kwaterę Żelaznej Kompanii, jak nazwano spoczywających tam weteranów Powstania Listopadowego. Wkrótce podobnie postąpiono wobec chroniących się we Lwowie rozbitków z Powstania Styczniowego. Polacy zaczęli wchodzić do sfer rządowych, chociaż między Bogiem a prawdą były to funkcje zgoła fasadowe. Pierwszą ważką rocznicą po klęsce Powstania była trzechsetna podpisania aktu Unii Lubelskiej z 1569 roku. 11 sierpnia 1869 roku w manifestacyjnie uroczystym nastroju na wzgórzu nieopodal ruin Zamku Wysokiego poświęcono kamień węgielny pod Kopiec Unii Lubelskiej. Zwieziono w specjalnych urnach ziemię z grobów Mickiewicza, Słowackiego i jego matki w Krzemieńcu, Kniaziewicza, miejsc triumfów bitewnych, Wiednia, Chocimia, Grunwaldu, kamyk z celi Konrada w Wilnie, pył z Rynku krakowskiego, Racławic i Maciejowic. Ze wszystkich zakątków Rzeczypospolitej. Rzuciło się społeczeństwo Lwowa do usypywania tegoż kopca. Podobno sam Smolka woził taczkami ziemię na górę. Wiąże się z tym pewna anegdota. Otóż kiedyś z wyższego miejsca (Zamku) schodził spacerując z panną pewien niskiej rangi oficer austriacki. Zauważył Smolkę z trudem pchającego taczkę pod górę i zaczepialskim tonem się odezwał:
- A pan, staruszku, nie masz czego więcej robić? A może tak ciężko na chleb pracujesz? Dam ja tobie lepszą robotę. Wyczyść mi sztylpy, bom je pobrudził w glinie tutejszej i więcej zarobisz.
- A wiesz, wachmistrzu, dzięki ci za propozycję – odparł Smolka – ale ja tylko w wolnych chwilach od przewodniczenia parlamentowi we Wiedniu tak sobie dla kondycji pracuję. A tobie za troskę gotów jestem z trybuny sejmowej podziękować, jeśli się mi przedstawisz.
Czas, który miał teraz nadejść, nazwać można fin de siecle’m Lwowa. Przybyli z Dessau Niemcy wznieśli na wskroś nowoczesną gazownię miejską. Dzięki niej Lwów otrzymał oświetlenie gazowe. Niejaki Faust założył fabrykę zapałek, a Pietsch fabrykę maszyn.
Odbudowano Teatr Skarbkowski (Stanisław hr. Skarbek ufundował gmach stojący do dziś). Debiutować tu i długo występować miała Helena Modrzejewska. Ośrodkiem życia umysłowego po wspomnianym wcześniej „odniemczeniu” stał się Uniwersytet przeniesiony do potrynitarskich budynków przy kościele św. Mikołaja. Dopiero po 1920 roku otrzymał dzisiejszą siedzibę po Sejmie Krajowym. O poziomie nauczania świadczy lista luminarzy, którzy stąd wyszli.
Więcej
×
Oswald Balzer – późniejszy rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza, człowiek, który doprowadził do ustanowienia do dziś obowiązującej granicy w Tatrach pomiędzy Galicją a Węgrami. To jego głos przeważył w debacie dla nadania nazwy Polsce po odzyskaniu niepodległości – Rzeczpospolita Polska.
Ignacy Łukasiewicz – 31 lipca 1853 roku, podczas nocnej operacji w Szpitalu Powszechnym w budynkach konwentu popijarskiego na Łyczakowie po raz pierwszy zastosowano w praktyce oświetlenie naftowe.
Władysław Abraham – późniejszy rektor UJK, ojciec generała (Romana) był praktycznie twórcą litery konkordatu z Watykanem w 1931 roku i autorem fundamentalnych opracowań historycznych w zakresie historii Kościoła.
Eugeniusz Romer – twórca nowożytnej kartografii, założyciel firmy Atlas, od której nazwy wzięło się obowiązujące powszechnie określenie.
Założona w roku 1844 i zreorganizowana w 1877 Politechnika Lwowska uzupełniała kadry niezbędne dla rozwoju gospodarki i przemysłu.
Więcej
×
Trzeba przypomnieć znakomitych architektów – Juliana i Alfreda Zachariewiczów, Teodora Talowskiego, Leonarda Marconiego, twórców wielu reprezentacyjnych gmachów Lwowa. Talowski zapisał się na zawsze w panoramie Lwowa świątynią św. Elżbiety. Marconi „wykończeniem” wielu gmachów z hotelem „George” na czele. Pomnik Fredry, który stoi dziś na wrocławskim Rynku, to jego dzieło. Dodać jeszcze można Henryka Mościckiego – prezydenta, a także chemika światowej sławy.
Powstawały liczne stowarzyszenia naukowe i paranaukowe, m.in. Polskie Towarzystwo Przyrodnicze im. Kopernika, Towarzystwo Historyczne, Towarzystwo Filozoficzne, Towarzystwo Literackie im. A. Mickiewicza, Towarzystwo Lekarskie. Na czoło tych organizacji wysunęło się Towarzystwo Dla Popierania Nauki Polskiej – późniejsze Polskie Towarzystwo Naukowe. Nikt, kto chce mówić o Galicji, nie może się obejść bez prac Kazimierza Chłędowskiego. Zjawił się we Lwowie Seweryn Goszczyński, poeta i dramaturg, wielki antagonista Fredry.
Więcej
×
Z inicjatywy Marii Konopnickiej został założony przez J.I. Kraszewskiego Uniwersytet Ludowy im. A. Mickiewicza, który na długo związał się ze Lwowem. Obok wspomnianych wyżej instytucji ważną rolę odgrywały biblioteki zapewniające szerokim masom dostęp do książki. O Ossolineum wspomniałem, na kolejnym miejscu trzeba postawić Bibliotekę Uniwersytecką uzupełnianą darami po tragedii 1848 roku. W końcu XIX stulecia gromadziła ponad 200 tysięcy woluminów. No i jeszcze Biblioteka Baworowskich, połączona później z Zakładem Narodowym Ossolińskich. Ukraińskie Towarzystwo im. Tarasa Szewczenki również utworzyło swoją bibliotekę, która znalazła siedzibę w tzw. Domu Narodnym. Kulturotwórczą sferę miasta uzupełniały muzea. Powstało Muzeum ks. Lubomirskich, Muzeum Narodowe im. Jana III i Historyczne oraz Muzeum Etnograficzno-Przyrodnicze im. Dzieduszyckich, założone w 1880 roku przez Włodzimierza hr. Dzieduszyckiego, zapalonego etnografa oraz miłośnika fauny i flory.
Powstało także Muzeum Ukraińskie przy Towarzystwie Szewczenki oraz finansowane przez Moskwę Muzeum Stauropigii. Muzeum Przemysłowe ulokowane nieopodal Teatru Skarbkowskiego rozrosło się z czasem w jedną z największych tego typu placówek w Europie.
Lwów był miejscem, gdzie kwitły sztuki piękne.
Więcej
×
25 lat pomieszkiwał tu Franz Xaver Mozart, syn Konstancji i Wolfganga, zwany Amadeuszem Młodszym i założył Towarzystwo Muzyczne św. Cecylii. Przyćmiło go swą działalnością Galicyjskie Towarzystwo Muzyczne przekształcone w 1880 roku w Konserwatorium. W orkiestrze teatru lwowskiego pierwsze kroki stawiał skrzypek Karol Lipiński, którego grę porównywano do samego Paganiniego. W operze brylowali śpiewacy: Janina Korolewicz-Waydowa, Salomea Kruszelnicka i Józef Mann. Nie zapomnijmy o kompozytorach. Ze Lwowa wyszli Jan Gall – dyrygent i kompozytor pieśni oraz widowisk muzycznych, przyjaciel Franciszka Liszta, czy Stanisław Niewiadomski – kompozytor kantat, uczeń Mikulego i współzałożyciel chóru „Lutnia”. W 1910 roku, w 100-lecie urodzin Chopina, zorganizował we Lwowie obchody roku chopinowskiego. W ramach tych uroczystości odbył się także we Lwowie I Zjazd Muzyków Polskich i tu pojawił się pomysł organizacji w przyszłości Konkursów Chopinowskich. Realizacja przesunęła się nieco w czasie z powodu wojny.
Na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o malarstwo, stoi bezsprzecznie Artur Grottger, czołowy przedstawiciel odchodzącego romantyzmu. Utrwalił się w pamięci swymi cyklami: „Lithuania”, „Wojna”, „Polonia” ze scenami pokazującymi tragedię Powstania Styczniowego. Oprócz niego tworzyli tu malarze: Henryk Rodakowski, Stanisław Batowski-Kaczor, Kazimierz Sichulski, Teodor Axentowicz, Juliusz Kossak, Jan Styka, oraz rzeźbiarze: Antoni Popiel, Tadeusz Barącz, Leonard Marconi, Julian Markowski. Już przed 1866 rokiem powstało tu, drugie po krakowskim, Towarzystwo Sztuk Pięknych. W 1891 roku założono we Lwowie Klub Miłośników Sztuki Fotograficznej. W 1895 roku ukazało się pierwsze na ziemiach polskich czasopismo fotograficzne „Przegląd Fotograficzny”. W 1903 roku klub przeistoczył się w Lwowskie Towarzystwo Fotograficzne, które z dziesięcioletnią przerwą, między 1914 a 1924 rokiem, działało aż do wybuchu II wojny światowej.
W 1871 roku udoskonalono podział administracyjny, zlikwidowano podwójne nazewnictwo, nadano nazwy dzielnicom: Żółkiewskie, Krakowskie, Halickie, Łyczaków i Śródmieście. Dziesięć lat później ludność Lwowa przekroczyła grubo 100 tys. mieszkańców. Mniejszości narodowe przedstawiały się ogólnie tak: Rusinów (Ukraińców) było około 10,8%, Żydów – 17,1%, Ormian – 4%, Niemców i innych narodowości – 3%. Polacy stanowili resztę, choć proporcje narodowościowe, w związku z rozwojem przemysłu i migracją ze wsi do miast, ulegały fluktuacjom. Unowocześniono komunikację miejską. Pierwszy tramwaj konny ruszył w 1858 roku, a w czasie Wystawy Krajowej uruchomiono tramwaj elektryczny.
W imponującym tempie rosła ilość szkół.
Więcej
×
Na przełomie stuleci we Lwowie działały 43 szkoły publiczne – podstawowe nazywane ludowymi. Jeśli chodzi o szkolnictwo średnie to istniało piętnaście placówek publicznych oraz prywatnych. Były jeszcze „półwyższe” – seminaria i szkoły nauczycielskie. Wyższą Szkołę Rolniczą w Dublanach przekształcono w Akademię Rolniczą. W 1881 roku utworzono Akademię Weterynaryjną, zaraz potem Handlową i Wyższą Szkołę Przemysłową.
Ale Lwów lubił się także bawić. Lwowskie bale tego czasu przeszły do historii. Najgłośniejsze odbywały się w Pałacu Namiestnikowskim oraz w siedzibach arystokratów. To we Lwowie powstała nazwa „sylwester”. W 1880 roku wydano dwa uroczyste bale z okazji wizyty cesarza Franciszka Józefa i arcyksięcia Rudolfa. Ale przecież nie tylko arystokraci bawili się w ten sposób. Były bale prasy, bale szlacheckie, bale ku czci i z okazji, bale kostiumowe.
W 1894 roku przypadała setna rocznica wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej. Pomysł zorganizowania Powszechnej Wystawy Krajowej zrodził się w głowach światłych lwowian stosunkowo niedługo przed realizacją.
Więcej
×
Prawie wszyscy wiedzą, że pozostałością Wystawy Paryskiej jest Wieża Eiffla, londyńskiej – Crystal Palace, brukselskiej – model atomu. A kto w Polsce kojarzy „Panoramę Racławicką” Styki i Kossaka z lwowską wystawą? Przedsięwzięcie to, do czasu Targów Wschodnich (również we Lwowie) i Poznańskich, było największą tego typu imprezą w środkowej Europie. Wystawę ulokowano na specjalnie do tego celu przygotowanym terenie – w jednym z najpiękniejszych wówczas parków Europy, Parku Stryjskim. Obok „Panoramy Racławickiej” postawiono pawilon Jana Matejki. Znalazły się tu najwspanialsze dzieła naszego mistrza narodowego: „Poczet królów polskich”, „Uchwalenie Konstytucji 3 Maja”, „Hołd Pruski”, „Batory pod Pskowem”. Do dziś we Lwowie pozostały: „Portret dzieci Matejki”, „Śluby Jana Kazimierza” czy „Zamoyski pod Byczyną”. Swe wydawnictwa i sztukę ludową prezentowali także Rusini (Ukraińcy) oraz Huculi.
Jeśli chodzi o obiekty użyteczności publicznej, które wzniesiono wtedy w mieście, to na pierwszym miejscu trzeba wymienić gmach Sejmu Galicyjskiego (dzisiejszy Uniwersytet), Galicyjską Kasę Oszczędności przy Jagiellońskiej 1, Sąd Krajowy przy Batorego wg projektu Franciszka Skowrona, fenomenalny Pasaż Mikolascha i Bank Hipoteczny.
We Lwowie powstały pierwsze organizacje sportowe.
Więcej
×
Już w 1867 roku powstał tu Związek Polskich Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”. Za jego twórcę uważa się Antoniego Durskiego. Na 25-lecie jego istnienia zorganizowano zjazd delegatów ze wszystkim ziem Rzeczypospolitej, który dziś nazywamy nieoficjalnie zjazdem wszystkich organizacji sokolich. To właśnie we Lwowie – na błoniach w pobliżu Parku Stryjskiego – odbył się pierwszy mecz piłki nożnej, który trwał raptem… 6 minut. Spotkanie miało miejsce w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, a więc 15 lipca 1894 roku. Wzięły w nim udział sokole „drużyny piłkarskie” ze Lwowa i Krakowa. Zaraz potem powstały pierwsze drużyny nowej dyscypliny sportu, która zawładnąć miała umysłami milionów ludzi na całym świecie. Powstały kluby piłkarskie Czarni Lwów (1903) i Pogoń (1907), które odegrać miały wielką rolę w rozwoju tej dyscypliny w Polsce. Nie sposób nie wspomnieć o późniejszym RKS Lwów, w którym grał Kazimierz Górski. We Lwowie powstał również Polski Związek Narciarski, a zaraz potem (w 1906 roku) Akademicki Związek Sportowy Młodzieży Polskiej, przekształcony potem w AZS.
W 1909 roku przeniknęły do Polski pierwsze wiadomości o tworzeniu przez Roberta Baden-Powella ruchu skautowego w Anglii. Skoro kończył się czas pozytywizmu przenikniętego „marazmem niepodległościowym”, młodzi ludzie zaczęli wypatrywać organizacji, które w jakikolwiek sposób mogły kojarzyć się z działaniami niepodległościowymi.
Więcej
×
Rok później podręcznik skautingu przetłumaczył i wydał we Lwowie w formie broszury Andrzej Małkowski. Już za parę miesięcy działały we Lwowie cztery drużyny skautowe: imienia Tadeusza Kościuszki, Jana Karola Chodkiewicza, Emilii Plater i (prawdopodobnie) Stefana Czarnieckiego. Jeśli szukamy etymologii nazwy „harcerstwo”, to rok później ukazała się we Lwowie książeczka Mieczysława Schreibera „Harce młodzieży polskiej”. Związek Harcerstwa Polskiego powołano do życia w 1916 roku.
Lwów – wielki ośrodek miejski, nawet w skali cesarstwa, przyjmował coraz więcej gości. Zapewnienie im gościny stało się pilną potrzebą. Błyskawicznie przeto rosły hotele.
Więcej
×
Na przełomie stuleci było ich kilkanaście. Jako pierwszy powstał hotel „Rossija”. Nazwa nieprzyjazna uchu Polaka, więc następny właściciel po przebudowie nazwał hotel „George” od swego imienia. Pozostałe hotele to m.in. „Europejski”, „Langa”, „Angielski”, „Warszawski”, „Grand” na Legionów, „Krakowski” niedaleko klasztoru bernardynów. Wznoszono wspaniałe (i mniej wspaniałe) pomniki. Na wspomnianą Wystawę Powszechną odsłonięto pomnik Kilińskiego. Park Łyczakowski ozdobiono pomnikiem kolejnego bohatera Insurekcji – Bartosza Głowackiego. Z inicjatywy pisarza, społecznika i dziennikarza Adama hr. Krechowieckego wzniesiono najpiękniejszy pomnik wieszcza – kolumnę Mickiewicza. Plac Mariacki, na którym stanął, wziął swą nazwę od rzeźby przedstawiającej N.M. Pannę, którą na bijącym źródełku ustawić nakazała Stanisławowa Badeniowa. Na placu Akademickim w spiżowym fotelu zasiadł z kolei Fredro. Nieopodal stanęło popiersie Kornela Ujejskiego. Wały Hetmańskie ozdobił konny pomnik Jana III Sobieskiego. Odnowiony został najstarszy pomnik Lwowa przedstawiający hetmana Stanisława Jabłonowskiego.
Czas pozornego „uśpienia” Lwowa był czasem kształtowania się stronnictw politycznych, które odegrać miały znaczącą rolę w walce o niepodległość, a potem w zarządzaniu odzyskaną – choć nigdy już w całości – Rzecząpospolitą . Ze szlachtą polską polski lud – takie było motto konserwatywnego ruchu ludowego, którego podwaliny starał się tworzyć jezuita Stanisław Stojałowski. Inteligencja lwowska z Bolesławem Wysłouchem na czele powołała do życia Polskie Towarzystwo Demokratyczne. Pojawili się we Lwowie socjaliści. Zupełną efemerydą była Galicyjska Partia Robotnicza. Gdzieś tam majaczy nazwisko Ludwika Waryńskiego układającego statut. Skończyło się aresztowaniami, symbolicznymi wyrokami i likwidacją ugrupowania. Zupełnie inny ciężar gatunkowy miała Liga Polska przekształcona przez Romana Dmowskiego w Ligę Narodową. O rodzącym się ruchu ukraińskim już wspomniano, ale czas, by powiedzieć o Rusko-Ukraińskiej Partii Radykalnej założonej we Lwowie przez Iwana Frankę, Cyryla Tryłowskiego i Wiktora Budzynowskiego. Świętojurcy byli teraz po cichu popierani przez Austriaków, którzy nie ograniczali Ukraińcom swobody prasy i organizacji zgromadzeń. „Hałyczanin” – dziennik, którego redakcja była częściowo finansowana przez Moskwę, zamieścił w 1900 roku cykl artykułów o jednoznacznej wymowie. Groźniejsza od tej choroby (akurat we Lwowie notowano epidemię tyfusu – przyp. aut.) jest gorączka, co się objawia stawianiem twierdz polskich w postaci kościołów i kaplic obcej wiary tam, gdzie ich wcale nikt nie potrzebuje.
Zbliżał się powoli czas wymodlonej przez wieszcza w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” wielkiej wojny narodów. Ożywały nadzieje na wolną Polskę. W czerwcu 1908 roku Kazimierz Sosnkowski powołał do życia Związek Walki Czynnej. Pod wpływem Józefa Piłsudskiego i jego propozycji prowadzenia szkoły bojowej, objął kierownictwo tutejszej Frakcji Rewolucyjnej PPS. Członkami byli robotnicy oraz studenci Politechniki. Organizacja miała objąć znacznie szersze kręgi, nie tylko bojówki PPS i zamierające organizacje: „Nieprzejednani” Lubicz-Sadowskiego i „Odrodzenie” Władysława Sikorskiego oraz lwowskie środowiska „Promienia” i Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej, którym przewodził Marian Kukiel. Pod koniec czerwca w mieszkaniu Sosnkowskiego przy ul. Lenartowicza 12 zebrało się kilkunastu konspiratorów, m.in. Zygmunt Bohuszewicz, Mieczysław Dąbkowski, Kazimierz Fabrycy, Jan Gorzechowski, Marian Kukiel, Jan Międziobrodzki, Kazimierz Możdżeń, Leon Nowakowski, Jerzy Ołdakowski, Władysław Rożen, Mieczysław Trojanowski i oczywiście Kazimierz Sosnkowski. Utworzona organizacja stawała się przede wszystkim tajną szkołą wojskową. Jesienią 1908 r. ukazał się regulamin Związku Walki Czynnej autorstwa Sosnkowskiego, wzorowany na regulaminie Organizacji Bojowej PPS. W lipcu 1909 r. odbyło się we Lwowie, z udziałem J. Piłsudskiego, zebranie nowej najwyższej władzy Związku – Rady Głównej ZWC. W 1911 r. doszło we Lwowie do porozumienia ZWC z tajną Armią Polską – organizacją założoną we Lwowie przez młodzieżowe środowisko niepodległościowo-narodowe „Zarzewia” (które oderwało się od endeckiego „Zetu”, gdy ten przeszedł na pozycje prorosyjskie) i Narodowego Związku Robotniczego, reprezentowane przez Henryka Bagińskiego, Mieczysława Neugebauera-Norwida i Mariana Januszajtisa. Organizacje liczyły ponad 5 tysięcy członków, z czego ok. 30% stanowili lwowianie. Trzeba też powiedzieć, że Lwów stał się kolebką i ostoją ruchu narodowego.
Coraz mocniej dawali też o sobie znać ukraińscy działacze narodowi. Pojawiły się żądania utworzenia własnego uniwersytetu, zwiększenia liczby mandatów w Sejmie itp. W tej atmosferze coraz częściej dochodziło we Lwowie do przepychanek, starć i zamachów. Nasiliły się wzajemne ataki na łamach prasy. Ze strony ukraińskiej przodowały „Diło”, „Swoboda”, „Hajdamaky”. Ze strony polskiej nie pozostawała im dłużna „Gazeta Narodowa”. Atmosferę podgrzewali uniccy księża, których niedwuznacznie do ataku zagrzewał Andrzej Roman Szeptycki – nowy unicki metropolita lwowski. To właśnie skutkiem jego namów większość parochów wstąpiła do wyżej wymienionych partii. Centralnym miejscem ekscesów stał się Uniwersytet.
Więcej
×
Jeden z ukraińskich studentów w czasie sesji egzaminacyjnej w maju 1901 roku spoliczkował prof. Ludwika Rydygiera. Przez „nieznanych sprawców” został pobity prof. filozofii Kazimierz Twardowski. W listopadzie 1907 roku grupa pijanych studentów ukraińskich wdarła się do rektoratu. Zdemolowano gabinety, potłuczono popiersia wielkich ludzi nauki, pozrzucano i zniszczono portrety, a część dokumentów podpalono. 1 lipca 1910 roku do głównego gmachu uczelni wdarła się grupa rozjuszonych, uzbrojonych Ukraińców. Strzelano do portretów, wybijano okna, a potem na szczycie głównego ryzalitu fasady wywieszono żółto-niebieską flagę. Jeden z pijanych bandytów groził staremu portierowi, pokazując, co ze staruszkiem zrobi. Włożył sobie lufę nagana w usta i… nacisnął spust. Nazywał się Adam Koćko. Dziś jest patronem jednej z organizacji studenckich we Lwowie. Ma też ulicę swego imienia. W auli główniej ustawiono jego popiersie – jako ofiary polskiej napaści. Wypadek ten otrzeźwił napastników, którzy opuścili gmach.
Austriacy bardzo uważnie przyglądali się poczynaniom Ukraińców i równie uważnie wsłuchiwali się w ich głosy. Wkrótce Wiedeń przysłał zezwolenie na utworzenie uczelni ukraińskiej. Obiecał nawet fundusze… o których wkrótce zapomniał. Wiedzeni entuzjazmem Ukraińcy wymyślili sobie, że ulokują swą uczelnię w klasztorze pojezuickim i tu spotkało ich bolesne rozczarowanie. Władze polskie zaakceptowały ten pomysł, lecz Wiedeń stanowczo odmówił. 12 kwietnia 1908 roku delegacja studentów ukraińskich miała wyznaczone spotkanie w gabinecie gubernatora – Alfreda hr. Potockiego. Przyszedł tylko jeden – Mirosław Siczyńskyj. Gdy gospodarz wstał, by gościa przywitać, ów wyjął pistolet i oddał kilka strzałów zabijając gubernatora na miejscu. Cesarz ułaskawił mordercę, który miast orzeczonej kary śmierci dostał 20 lat więzienia, lecz już po trzech latach zbiegł i wyemigrował do Kanady. Co ciekawe, ułaskawiono go na wniosek prof. Michała Bobrzyńskiego, następcy Potockiego na fotelu gubernatorskim. Podkreślić trzeba, że nieumiejącego sobie poradzić ze skomplikowaną sytuacją Bobrzyńskiego wkrótce zastąpił Witold Korytowski. Ci, którzy potępiali profesora historii za zbytnią ugodowość wobec Rusinów (łącznie z purpuratami Kościoła), dostali teraz „ugodowca całą gębą”. Tak naprawdę prof. Korytowski najbardziej był spolegliwy wobec Wiednia. Zaproponował szereg wtórnych wobec poprzednika reform. Prace nad nimi postępowały bardzo powoli, głównie z obawy przed wzrostem w parlamencie liczby chłopów, jak również wskutek obaw przed rosnącą rolą ukraińskiego ruchu narodowego. Korytowski wprowadził w 1914 roku reformę ordynacji wyborczej według prawie niezmienionego projektu Bobrzyńskiego i przyjęto ją bez protestu biskupów.
W 1912 roku powstało we Lwowie Ukraińskie Towarzystwo Strzeleckie, na którego zajęciach pojawiał się jako wykładowca Józef Piłsudski. Wkrótce powstała też organizacja bliźniacza – Ukraińscy Strzelcy Siczowi (USS). Obie organizacje połączyły się w Towarzystwo Ukraińskich Strzelców Siczowych.
Zamach w Sarajewie był pretekstem do wojny miedzy mocarstwami. Presja Niemiec spowodowała, że Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Rosji. Na początku większość lwowian przyjęła wieść o wybuchu wojny entuzjastycznie. W końcu każde wypowiedzenie wojny Rosji i jej sojusznikom działało na Polaków pozytywnie. Rada Miejska wyasygnowała na rzecz Legionów 1,5 mln koron (!), a Żydzi ogłosili zbiórkę kosztowności. 1 sierpnia 1914 roku wyruszyły na front oddziały garnizonu lwowskiego, do których tłumnie wstąpiły setki młodych Polaków.
Sytuacja miała niestety ulec diametralnej zmianie. Rosjanie zepchnęli wojska Austro-Węgier pod Złoczów, a więc praktycznie pod Lwów. Doszło tu do krwawych starć zakończonych carskimi triumfami. Tymczasem w mieście niczego takiego się nie spodziewano. I nagle zimny prysznic: nadeszli ranni, a za nimi Rosjanie. Totalna panika. Na Dworcu Głównym ludzie dosłownie walczyli o miejsca w odchodzących pociągach. Pierwszym gubernatorem mianowany został generał lejtnant von Rhode, który jednak zmarł po kilku dniach z powodu odniesionych na froncie ran. Nowym gubernatorem został pułkownik Szeremietiew, który zajmował to stanowisko do końca września. Zastąpił go generał gubernator hrabia Georgij Bobryński, którego władza obejmowała cztery gubernie: lwowską, tarnopolską, przemyską i czerniowiecką. W ostatnich dniach okupacji, po wyjeździe hrabiego Bobryńskiego, do Lwowa powrócił Szeremietiew. Prezydent miasta Tadeusz Rutowski zorganizował pomoc dla biednych i potrzebujących wsparcia.
Więcej
×
Przy postaci prezydenta warto zatrzymać się na dłużej. Interesując się sztuką i historią, angażował się w życie kulturalne miasta, zakładał towarzystwa literacko-artystyczne, urządzał wystawy. W 1897 r. założył Miejską Galerię Obrazów, zorganizował zakupy dla niej dzieł sztuki, w tym obrazów wielkich mistrzów zagranicznych i krajowych z różnych epok. Założył Muzeum Narodowe im. Króla Jana III, zakupując w tym celu w 1908 r. tzw. Kamienicę Królewską przy Rynku. Najbardziej jednak znanym powodem do chwały Rutowskiego była jego godna postawa w czasie okupacji Lwowa przez Rosjan w 1915 r. Po rozsypce władz galicyjskich uznano go – jedynego z elity, który w mieście świadomie pozostał – za prezydenta miasta. Wykazał wtedy wielką energię i takt w różnych formach ochrony i wspierania bytu i zdrowia ludności.
Gdy Rosjanie wycofywali się ze Lwowa, zabrali zakładników, w tym prezydenta Rutowskiego. W Rosji spędził dwa lata, wykazując tam ogromną aktywność patriotyczną na rzecz polskich Legionów. Powrócił entuzjastycznie witany. W czasie jego nieobecności przemianowano ul. Teatralną, gdzie mieszkał, na Rutowskiego. Niestety po roku dalszego zarządzania miastem, u progu niepodległości Tadeusz Rutowski zmarł w marcu 1918 r.
Rosjanie rozplakatowali na murach obwieszczenie o likwidacji Galicji i istnieniu jednej niepodzielnej aż po Karpaty Rosji. Tak więc po raz pierwszy w dziejach Moskwa zgłosiła (oficjalnie) pretensje do tych ziem. Już 22 czerwca 1915 roku we Lwowie ponownie stanęli Austriacy. Otwarto szkoły powszechne i średnie zamknięte z moskiewskiej woli. Lwów jakby odetchnął. Ale tylko pozornie i na moment. Bo choć do austriackich porządków Lwów się przyzwyczaił, tym razem wyglądać to miało inaczej. Chociaż na pozór nic się nie zmieniało, jednak uaktywniła się bardzo reaktywowana właśnie Hołowna Ruska Rada i inne ugrupowania ukraińskie. Rewolucja bolszewicka wywołała chaos, z którego skorzystali ukraińscy narodowcy. W styczniu 1918 roku zadeklarowano powstanie Ukraińskiej Republiki Ludowej, z którą Berlin i Wiedeń, z pominięciem Polaków, podjęły negocjacje. Ukraińscy liderzy liczyli na to, że wygłodzone wojną państwa zgodzą się na wiele, aby tylko otrzymać dostawy ukraińskiego zboża. 9 lutego 1918 roku doszło do paktu chlebowego. Wilhelm II i Karol, dysponując ziemiami Rzeczypospolitej, przyłączyli Chełmszczyznę do tzw. wolnej Ukrainy. Dopiero wówczas politycy polscy zauważyli, że przestali się liczyć w rachubach państw centralnych. Układ brzeski z Rosją Sowiecką przypieczętować miał kolejny rozbiór Rzeczypospolitej, zanim odzyskała niepodległość. Poza tym teraz, gdy Rosja szła w rozumieniu wielu ku samozagładzie – poparcie Tarnowskich, Badenich i Gołuchowskich nie było już Habsburgom tak bardzo potrzebne. W umeblowanej z wolna przez Berlin Europie Wschodniej nie było miejsca dla nowej Polski. Tak oto wiosną 1918 roku powstało dziwaczne, nieformalne królestwo Wasyla Wyszywanego, który przyjął defiladę zakochanych w nim żołnierzy. Doszło nawet do symbolicznej intronizacji – przed frontem „nowej kozaczyzny”. Wasyl został uroczyście ubrany w burkę – tradycyjny kozacki płaszcz – i „ukoronowany” kozacką papachą. To wszystko w katedrze-cerkwi św. Jura we Lwowie. Ale cesarz Karol postanowił zakończyć tę zabawę we własne państwo. W maju 1918 roku ukraiński korpus dostał rozkaz zajęcia nowych pozycji na północy, a sam Wilhelm pozostał z niewielkim oddziałem tysiąca ludzi. W czerwcu 1918 roku został wezwany do Wiednia i wysłany ze swoim oddziałkiem na Bukowinę, do Czerniowiec. I ostatni raz wpłynął na wielką politykę – pomógł Ukraińcom w delikatnej grze. Przekonał cesarza, by przekazał Ukraińcom, a nie Polakom, władzę nad Lwowem. To między innymi dzięki Wilhelmowi doszło w ostatnich dniach października 1918 roku do usunięcia z okolic Lwowa austriackich oddziałów z polskimi żołnierzami i sprowadzenia na ich miejsce jednostek zdominowanych przez żołnierzy ukraińskich. Przeciwdziałaniu zagrożeniu utrudniało duże rozbicie polityczne oraz istnienie kilku różnych konkurujących ze sobą grup wojskowych. Dominujące wpływy we Lwowie miała wówczas Narodowa Demokracja (ND). Poważnie zmniejszyło się znaczenie konserwatystów, słabsze były też inne partie, tzn. Polskie Stronnictwo Demokratyczne (PSD), Polska Partia Socjalno-Demokratyczna (PPSD) i Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL). Obok tych struktur politycznych istniały różne organizacje wojskowe: dwie grupy legionistów – Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Legionistom i Koło Byłych Członków Polskiego Korpusu Posiłkowego (PKP), a w konspiracji działała bardzo prężna Polska Organizacja Wojskowa (POW) i współpracująca z nią, również konspiracyjna organizacja „Wolność” w armii austriackiej. Obydwoma dowodził por. Ludwik de Lavaux. Wkrótce dołączyła do nich dziewczęca grupa konspiratorek – studentek Uniwersytetu i Politechniki skupionych wokół Heleny Bujwid-Trzebnickiej. Zapisać miały piękną kartę na stronicach Obrony Lwowa. Poza tym były jeszcze nieliczne Polskie Kadry Wojskowe (PKW) związane z Narodową Demokracją. Dowodził nimi kpt. Czesław Mączyński. W październiku 1918 r. Rada Regencyjna w manifeście do narodu polskiego proklamowała niepodległe państwo polskie. W drugiej połowie października, na mocy dekretów Rady Regencyjnej i rozkazu jej Komisji Wojskowej, płk Władysław Sikorski zaczął organizować we Lwowie oddziały Wojska Polskiego z byłych oficerów i szeregowych Polskiego Korpusu Posiłkowego. We Lwowie i w Krakowie powołano Komendy Okręgowe. 15 października posłowie polscy do Rady Państwa w Wiedniu oświadczyli, że odtąd uważają się za przedstawicieli niepodległego państwa polskiego. Zarząd miasta Lwowa odpowiadając na orędzie Rady Regencyjnej wystosował do niej 11 października pismo dziękczynne, w którym zapewniał, że ogół obywateli miasta weźmie udział w budowie niezawisłej Ojczyzny.
W pierwszych dniach października 1918 r. parlamentarna reprezentacja ukraińska postanowiła zwołać do Lwowa mężów zaufania ze wszystkich ukraińskich ziem Austro-Węgier: Wschodniej Galicji, Bukowiny, Rusi Zakarpackiej. 19 października na zjeździe we Lwowie ukonstytuowała się Ukraińska Rada Narodowa. Przyjęła ona rezolucję o utworzeniu państwa ukraińskiego, w którego skład miała wejść Wschodnia Galicja po San; poza tym odrzucono „roszczenia” Rady Regencyjnej do ziem, jak powiedziano, ukraińskich.
W Polskim Korpusie Posiłkowym podporządkowano się decyzjom Rady Regencyjnej, jednakże w POW proklamowano tworzenie oddziałów wojska podziemnego. A Polskie Kadry Wojskowe nie chciały się podporządkować nikomu. Kolejny zatarg powstał, gdy płk Władysław Sikorski, lekceważąc doniesienia o możliwym zamachu, wysłał grupę doświadczonych legionistów do Warszawy. Sikorski nie widział potrzeby dozbrajania oddziałów poprzez rekwizycję broni okupantów, jak czyniono to dosłownie wszędzie, we wszystkich zaborach. Książę Lubomirski (szef Rady Regencyjnej) zaproponował odwołanie pułkownika ze wszystkich pełnionych we Lwowie funkcji i w tym celu wysłał tam Bolesława Pierackiego. Ale wcześniej – 27 października – z inicjatywy kpt. Mieczysława Boruty-Spiechowicza zorganizowano spotkanie szefów wszystkich organizacji. W wielce burzliwych obradach zdecydowano o organizacji rotacyjnego Batalionu Kadrowego, który miał wspomagać cywilnych urzędników w przejmowaniu władzy w mieście. Siedzibą stuosobowego batalionu stała się szkoła im. Henryka Sienkiewicza na Lewandówce. Próba ustaleń co do uzbrojenia tegoż skończyła się awanturą i rozejściem. W ten sposób całe uzbrojenie zamknęło się w dziesięciu karabinach i kilku rewolwerach. Wspominany wcześniej płk Sikorski wyjeżdżając obowiązki swoje przekazał komendantowi placu we Lwowie, kpt. Antoniemu Kamińskiemu. W ostatnich dniach października przebywał we Lwowie delegat Rady Regencyjnej prof. Stanisław Głąbiński. Również on, powołując się na słowa namiestnika austriackiego, gen. Karola Huyna, zapewniał, że nie ma żadnych obaw, by władzę w mieście przejęli Ukraińcy.
Nie sposób pominąć faktu, że 28 października została utworzona w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna (PKL). Komisja ta miała przyjechać do Lwowa i przejąć władzę nad całą Galicją, instalując się w jej ówczesnej stolicy. Wiadomość o tym przyśpieszyła wystąpienie Ukraińców.

Lwów - (ukr. Львів, Lwiw)
miasto na Ukrainie, ośrodek administracyjny obwodu lwowskiego.
Lwów jest położony na pograniczu wschodniego Roztocza (Roztocze Lwowskie) i Wyżyny Podolskiej, nad rzeką Pełtwią. Jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, węzłem lotniczym, kolejowym i drogowym. W 2015 liczył 729,4 tys. mieszkańców, jest siódmym co do liczby ludności miastem Ukrainy.
Założony ok. 1250 przez króla Daniela I Halickiego, który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.
Lwów jest położony na pograniczu wschodniego Roztocza (Roztocze Lwowskie) i Wyżyny Podolskiej, nad rzeką Pełtwią. Jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, węzłem lotniczym, kolejowym i drogowym. W 2015 liczył 729,4 tys. mieszkańców, jest siódmym co do liczby ludności miastem Ukrainy.
Założony ok. 1250 przez króla Daniela I Halickiego, który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.
