window.scrollY =  

Dzieje Lwowa

LWÓW RUSKI – LWÓW KSIĄŻĘCY

Rzeczypospolitej przeciw wrogom osłona; Puklerz i miecz przeciw pogaństwu – dwa spośród setek zdań, pochodzących z dokumentów królewskich, na określenie miasta, które w dziejach Rzeczypospolitej zajmowało miejsce szczególne i wybitne, bo określenie „ważne” wydaje się wysoce trywialne. I nadal Lwów funkcjonuje nieprzerwanie, z wielką siłą w utworach literackich i opracowaniach dokumentalnych, choć pokolenie naszych dziadów i ojców, świadomie stąpających po jego brukach i trotuarach, odeszło już na Drugą Stronę. Wielu historyków pisało, że wraz z odejściem ostatnich pokoleń urodzonych we Lwowie zanikać będzie istnienie miasta w powszechnej polskiej świadomości, bladł będzie zarys jego postaci w literaturze. Trzeba przeto z wielką radością podkreślić, że wbrew obawom tak nie jest. Pojawiają się za to coraz liczniejsze opracowania, w których zawarte są tezy i twierdzenia wynikające z niewiedzy, świadomej manipulacji tudzież złej woli. Bo choć Lwów jest już inny, to dziejów tego miasta i ziemi zmieniać nie należy, nie trzeba i nie wolno. I na początek fragment wiersza Mariana Hemara, który zachęci może Państwa do zaglądnięcia w zbiory jego pism i poezji.

Gdy już wszystkie skończą się podróże
Lwowska Ziemia na dole pode mną
Lwowskie niebo nade mną, na górze.

Jakże jednak mówić o mieście bez opowieści o krainie, integralnej części Rzeczypospolitej, będącej zarazem przez stulecia wrotami do serca państwa. W końcu rozprawiamy o fragmencie dawnej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i warto go dokładnie umiejscowić na mapie Europy, by zrozumieć przyczyny powstania Lwiego Grodu w tym, a nie innym miejscu. 

Gdy mówimy o ziemiach polskich zaczynając wędrówkę po mapie od prawego dorzecza Odry, zauważamy pewną spójność terenów, o ile nie po Dniepr, to po Dniestr na pewno. Od niziny nadbużańskiej teren zaczyna się wznosić i prowadzi w kierunku stepów czarnomorskich. To zasługa lodowca, który cofając się na północ pozostawił liczne ślady swojej bytności. Po nim przyszło bezkresne morze, które również zapisało się licznymi śladami. Nigdy by przecież nie powstało we Lwowie słynne Muzeum Przyrodnicze Dzieduszyckich, gdyby nie naturalny pomysł ocalania i skatalogowania tak często napotykanych tu skamieniałych szczątków rozmaitych „dinozaurów”, muszli itp. Gród, który przekształcić miano potem w jedno z najpiękniejszych miast Europy, nie powstał w szczytowym punkcie wyżyny podolskiej, lecz na jej rozległym gigantycznym zboczu, na jego garbach, i zapłacił za to między innymi brakiem… dużej rzeki. Coś za coś, chciałoby się powiedzieć, skoro miasto położyło się na granicy działu wód mórz Bałtyckiego i Czarnego. Z czasem tę niebywałą cechę miejsca, decyzją włodarzy miasta, podkreślono w równie niespotykany sposób. Otóż na ówczesnym Przedmieściu Gródeckim wzniesiono neogotycką świątynię poświęcona świętej Elżbiecie, a kalenicę (szczyt stromego dachu przykrywającego monumentalna nawę i transept) poprowadzono po prostym odcinku tej granicy. Pokazało się wówczas, że Lwów prawie cały zwraca się ku Wiśle i do ziem państwa w dorzeczu tej rzeki położonych w sposób naturalny należy. 

Nie ma już dziś śladów licznych potoków (oprócz etymologii nazw stawów, dzielnic, dawnych przedmieść i przysiółków), zachowała się tylko powszechna pamięć o rzece Pełtwi, która z czasem zamieniona została w ukryty pod ziemią ściek miejski. 

Więcej

 Zaopatrzenie w wodę komplikowały wielkie zasoby soli, które stały się także jedną z przyczyn rozwoju i dobrobytu miasta. Bo to nie Kraków i podkrakowska Wieliczka były największymi eksporterami soli w dawnej Polsce, a Lwów właśnie.

Czas zacząć kruszyć kopie z historykami, którzy twierdzą, że Lwów leży na ziemiach przyłączonych do państwa polskiego dopiero w II połowie XIV stulecia. Zacząć więc nal­eży od Rusi i Grodów Czerwieńskich.

Więcej

Jeśli chodzi o okres przed powstaniem Lwowa, to na początku nie mogliśmy się pochwalić wielkimi sukcesami, bo władcy polscy zbyt byli zajęci obroną granic zachodnich, by na wschód kierować znaczniejsze siły. I tak Bolesław Chrobry, a po nim Bolesław Śmiały i inni książęta zasiadający na stolcu polskim, odzyskiwali Grody Czerwieńskie tylko na krótko. Choć dwaj pierwsi zapisali się mocno w dziejach przyszłej Ukrainy, szczególnie ten drugi – nadając prawa miejskie Kijowowi, to późniejsze rozbicie dzielnicowe osłabiło Koronę w nadmiarze. Ziemia zwana potem lwowską stała się na niemal dwa stulecia terenem granicznym skrapianym krwią walczących ze sobą sąsiadów raz mocniej, raz słabiej. Ale i Ruś dotknął bliźniaczy proces rozbicia dzielnicowego, tyle że pół wieku wcześniej.

Więcej

W 1138 roku Bolesław Krzywousty, niepomny doświadczeń wschodniego sąsiada, podzielił kraj pomiędzy synów, myśląc naiwnie, tak jak Jarosław Mądry, że instytucja dzielnicy senioralnej uchroni kraj przed rozpadem. Tymczasem, gdy Krzywousty zajęty był wojną z Niemcami, najechał na Polskę Wołodymyrko, książę dźwinogrodzki. Wpadł na pomysł utworzenia stolicy swego państewka i na siedzibę wybrał Halicz. Jednym słowem odebrał Polsce trochę terenów. Stąd wyszła kolejna ekspedycja „uwieńczona” złupieniem Wiślicy. Księstwo Halickie, a właściwie jego przetransponowana nieco nazwa odegra bardzo ważną rolę w dziejach Rzeczypospolitej i nie tylko. To oczywiście Galicja. Lodomeria zaś to łacińska wersja Włodzimierszczyzny. Związki Rusi i Polski były jednak nie do przekreślenia. Większość synów Bolesława Krzywoustego zrodziło się ze związku z księżniczką kijowską Zbysławą. Gdy w Krakowie zasiadł Władysław II Wygnaniec (syn Zbysławy), pomyślał o usunięciu braci z pozostałych dzielnic. Wezwał na pomoc Rusinów, którzy w bitwie nad Pilicą wycięli sporo jego przeciwników, a potem zagarnęli kolejny kawałek Polski. Władysław ożenił swego syna Bolesława z córką księcia Wsiewołoda Olgierdowicza – Zwinisławą. Można by zatem rzec, że ciągłe związki rodzinne prowadzić powinny do zgody, lecz i tu się wyraźnie okazywało, że z rodziną bywa różnie...

Na dalszy rozwój wypadków najmocniejszy wpływ miało rozbicie (nie tylko dzielnicowe) po obu stronach. Ponieważ zajmujemy się Kresami, interesuje nas głównie rozbicie ziem, z których wyłonić się miała potem Ukraina. Powstały skutkiem tego dwie dzielnice – na północnym wschodzie i na południowym zachodzie – rywalizujące potem ze sobą księstwa Suzdalskie i Halickie. I tu, i tam Słowian było stosunkowo mało. Co ciekawe każde z nich rościło sobie wyłączne prawo do miana Ruś. Księstwo północne to po najeździe mongolskim wspomniane Suzdalskie, potem Rostowsko-Włodzimierskie, Twerskie i na końcu Moskiewskie. To ostatnie, po potężnym wzmocnieniu przez osiadłe tu szczepy mongolskie, prawem kaduka przejęło (ściślej mówiąc ukradło) tytuł od Kijowa i poczęło się zwać Wielkim Księstwem Moskiewskim. Dla przypomnienia: w „Kronikach” Galla Anonima czytamy, że Kijów stanowił caput regni , czyli w tłumaczeniu dosłownym – stolicę królestwa, do końca XII stulecia. Coraz nam bliżej do chwili założenia grodu nazwanego Lwowem.

Tymczasem jesteśmy nadal w XII stuleciu. Na tronie halickim zasiadł Jarosław Ośmiomysł, syn Wołodymyrka, bardzo zręczny polityk i strateg. To on pierwszy doszedł do wniosku, że z Polakami wadzić się nie należy, dobrze mieć spokój i zająć się napastnikami ze wschodu. Gdy zawarł przymierze z Polską oraz wysłał zapewnienie do cesarza Fryderyka I Barbarossy o popieraniu interesów cesarstwa, z cesarską pomocą zlikwidował zagrożenie połowieckie. Ośmiomysł podniósł wysoko prestiż międzynarodowy swego księstwa – utrzymywał dobre stosunki również z Bizancjum. Na Rusi cieszył się wielkim autorytetem, ceniono powszechnie zalety jego intelektu, co znalazło bardzo plastyczne odzwierciedlenie w przydomku: Ośmiomysł – człowiek mogący myśleć za ośmiu. Po 1187 roku Ruś Halicka znalazła się w trudnym, pełnym zamętu okresie. Mnożyły się przejawy egoizmu bojarstwa, coraz silniejszego i bezpiecznie się czującego w swoich warownych grodach. Władzę książęcą osłabiała ponadto walka w łonie rodziny pomiędzy synami Ośmiomysła, Olegiem i Włodzimierzem II. Natychmiast skorzystali z tego Węgrzy. Król Bela III umyślił sobie osadzenie tu jako regenta swego kilkunastoletniego syna Andrzeja. Krótko jednak to trwało, chłopiec ledwie z życiem uszedł z Halicza, gdy Węgrzy pierzchali przed wojskami Romana Mścisławowicza wspomaganego przez Polaków, których poprosił o pomoc powołując się na pamięć dziadka – Bolesława Krzywoustego. Bojarzy bardzo się obawiali Romana, jego twardej ręki i… zaproponowali tron halicki Leszkowi Białemu. Ale nasz książę odmówił. Panowanie Romana to powstanie nowego tworu na tych ziemiach. Zjednoczone pod berłem nowego władcy ziemie poczęto nazywać Rusią Halicko-Włodzimierską. Nie było to niestety dla nas korzystne, bo Roman wtrącił się wkrótce dyplomatycznie i militarnie w sprawy polskie. Tak oto zamiast unii personalnej i terytorialnej mieliśmy Rusinów, którzy pod wodzą swego księcia najechali na rozbitą dzielnicowo Polskę, spustoszyli co niemiara i przekroczyli Wisłę pod Zawichostem. Romanowi, który przedtem zdobył Kijów i ogłosił się władcą wszystkich ziem ruskich, zamarzyło się imperium. Wspomniany Zawichost to ważne dla ruskiego księcia miejsce. Doszło tu w 1205 roku do krwawej bitwy, którą opisał w swoich „Kronikach” Jan Długosz.

Więcej

Śmierć księcia Romana wyznacza koniec księstwa Halicko-Włodzimierskiego i jednocześnie zamyka możliwości osiągnięcia dominacji ruskich książąt na ziemiach przyszłego wschodniego imperium. Za to w Polsce bitwa pod Zawichostem przez długie dziesięciolecia opiewana była, zresztą słusznie, jako wielkie zwycięstwo i triumf wynikły ze zgodnego działania Polaków. W Haliczu tymczasem rozgorzała następna wojna domowa. Kolejny tutejszy władca zakończył życie nie w sposób naturalny, zaś następcy bądź kandydaci na następców szli jego drogą. Synowie Romana sami rozpoczęli krwawą łaźnię, walcząc głównie między sobą. Żadne ze stronnictw nie mogło liczyć na pomoc ze strony Bizancjum, bowiem Konstantynopol zdobyli właśnie krzyżowcy i utworzyli efemerydę zwaną Cesarstwem Łacińskim. W ten sposób na halickim tronie zasiadł Roman II Igorowicz, syn Igora Światosławowicza. Stanowczo nie podobał się bojarom. Wdowa po poprzednim księciu Romanie zjawiła się w Krakowie i ponownie złożyła Leszkowi Białemu propozycję objęcia władzy w Haliczu. Leszek powtórnie odmówił. Ociągał się też z odpowiedzią na prośbę o militarną pomoc. Tymczasem bojarzy uzyskali pomoc Węgrów. Roman II Igorowicz uszedł zgrzytając zębami. Węgrzy wzięli do niewoli pozostałych braci Igorowiczów, sutą opłatę-kontrybucję za pomoc i odeszli. Nie zabrali jednak bojarom zbyt dużo, skoro ci wysłali za odchodzącymi Madziarami swych posłańców, którzy wykupili Światosława i Włodzimierza i poprosili ich o powrót do Halicza. Młodzi książęta z chęcią wrócili do miasta i gdy stanęli u podnóża zamku zobaczyli szubienice dla siebie i swojej służby, pojmanej wcześniej. Przy uciesze gawiedzi zawiśli na szubienicach. Tymczasem bojar Wołodisław (w latopisach rusińskich zwany Samozwańcem) ogłosił się prawem kaduka księciem. Teraz zawrzało z kolei między bojarami. Zaczęli się buntować nawzajem przeciw sobie. W tym czasie Romanowi II Igorowiczowi udało się uzyskać pomoc w Kijowie i zbrojnie wkroczył do Halicza. Samozwańca osobiście zatłukł, ale bojarskim sposobem wezwał pięciuset z nich na pojednawczą ucztę, deklarując wybaczenie i współpracę. Na słowach się jednak skończyło. Zamek otoczony został przez żołnierzy. Nikt z zaproszonych nie wyszedł stamtąd żywy. Pozostali bojarzy ponownie uzyskali skuteczną pomoc Węgrów i tym razem zaskoczonego Romana ujęto. Jeszcze nie zdążono rozebrać szubienic, a już sznury naprężyły się pod ciężarem księcia i jego najbliższych. Leszek zapukał do króla Węgier Andrzeja II proponując… rozbiór Rusi. Andrzej II pozbył się właśnie ze swych ziem Krzyżaków i ręce swych wojów miał wolne. W ten oto sposób Ruś Halicka przyłączona została na zasadzie autonomicznego tworu do Węgier, a Włodzimierszczyzna znalazła się pod protektoratem polskim. Andrzej II poczuł się bardzo pewnie sądząc, że zrealizował wreszcie niegdysiejszy zamysł ojca. Zaoferował bojarom względne bezpieczeństwo, niewtrącanie się w wewnętrzne rozgrywki, jednym słowem stabilizację. Nie wziął jednak pod uwagę niepodległościowych ambicji Rusinów. Gdy na tronie halickim umieścił swego syna Kolomana, zaręczonego z córką Leszka Białego Salomeą, bojarom (i nie tylko im) to się bardzo nie spodobało. Wzniecili kolejny bunt, by obalić obcego księcia. Królewicz Koloman w 1216, w więc rok po intronizacji, musiał uchodzić, a gdy przywrócono mu władzę na polskich i węgierskich mieczach w 1219 roku – wytrzymał raptem niecałe dwa lata.

W tym miejscu po raz pierwszy, lecz nie ostatni, pojawia się osoba Daniela (Danyła) I Romanowicza, znanego bliżej pod przydomkiem Halicki. To on dowodził wojskami w czasie pierwszego bojarskiego buntu przeciw Węgrom. Wykazał się przy tym wieloma talentami wodzowskimi i militarnymi. Odegra wielką rolę w najbliższej przyszłości Rusi, teraz jednak bojarzy woleli na swym tronie Mścisława Udałego. Swój przydomek zawdzięczał energii i pomysłowości, jaką wykazywał na polach bitew. Jego brawura stała się później główną przyczyną klęski wojsk ruskich w krwawej bitwie nad Kałką. Lipcowa klęska Rusinów w roku 1223 przyczyniła się do ich zależności od Mongołów. W bitwie zginęło dziesięciu spośród osiemnastu książąt i ponad 20 tysięcy żołnierzy. Mścisławowi Halickiemu i jego zięciowi Danielowi Romanowiczowi udało się uciec. Pięć lat później Mścisław zmarł w wieku 48 lat. Nie wiadomo, czy w sposób naturalny.

Tymczasem Konrad Mazowiecki, znany przede wszystkim z faktu sprowadzenia na Polskę gigantycznego krzyżackiego nieszczęścia, zamarzył zasiąść na stolcu senioralnym w Krakowie. Rozpoczął więc walkę z Władysławem Laskonogim i wkrótce Henrykiem Brodatym. Jedyne, co można o tym księciu powiedzieć pozytywnego, to lokacja Płocka. Poza tym był to warchoł, awanturnik i ambicjonalny szaleniec, niedorosły do potrzeb swej epoki. W walce o tron sprzymierzył się właśnie z Danielem Halickim. Ruski książę popierając Konrada zapędził się aż pod Kalisz, łupiąc i wywożąc co niemiara z polskich ziem. Nie dość, że podzielone na wrogie dzielnice, to jeszcze dodatkowo osłabione przez wojnę domową państwo, nie miało żadnych szans w starciu z nawałnicą tatarsko-mongolską. Wiemy wszyscy, że skończyła się ona na polach pod Legnicą w 1241 roku, skąd Henryk Pobożny wrócił z głową pod pachą. Polsce jednak, dzięki pomocy cesarstwa, udało się uniknąć mongolskiego jarzma. Inaczej stało się na Rusi. Daniel Halicki został zhołdowany przez chana. W czasie nawały mongolskiej przebywał w Wyszogrodzie nad Wisłą i nie miał już gdzie wrócić. Z Halicza nic nie zostało (nigdy już nie powrócił do poprzedniego znaczenia), Kijów też Mongołowie spalili. Wybrał więc na stolicę tymczasową Chełm. Ale przybyli posłowie mongolscy i wezwali go do Saraj Batu, gdzie dokonano aktu hołdowniczego. Otrzymał wówczas jarłyk – dokument potwierdzający podległość. W nim też określono wysokość haraczu corocznie wypłacanego Mongołom.

Wszystkim odwiedzającym Lwów rzuca się w oczy postać spiżowego rycerza na koniu stojącego na Placu Halickim (Strzeleckim). Brązowe litery na cokole informują „Król Danyło Halicki 1201- 1264”. Podkreślmy raz jeszcze – Daniel był prawnukiem Bolesława Krzywoustego, który z kolei był prawnukiem Włodzimierza Wielkiego (Chrzciciela Rusi), a związki rodzinne pomiędzy książętami z obu stron polsko-ruskiej granicy były już od początku XI wieku rzeczą powszednią. Tak więc w tym okresie stosunki polsko-ruskie miały charakter rodzinny, co w znacznym stopniu łagodziło napięcia powstające na tle politycznym.

Co robił książę Daniel do czerwca 1253 roku, czyli do czasu koronacji? Przebywał u wrogów, jak tego chcą współcześni historycy ze wschodu? Wydarzenia drugiej połowy 1253 roku, zakończone koronacją Daniela, były uwieńczeniem wieloletnich kontaktów dyplomatycznych. Ich nawiązanie było skutkiem pojawienia się na horyzoncie europejskiej polityki nowej potęgi – Mongołów, którzy pod wodzą Batu-chana spustoszyli w latach 1237-1242 większość udzielnych księstw ruskich, łącznie z Kijowem, Haliczem i Włodzimierzem Wołyńskim (oparły im się tylko Chełm, Krzemieniec i Daniłów), oraz miasta w Małopolsce Zachodniej. Wprawdzie w 1242 r. najeźdźcy opuścili splądrowane kraje, ale Batu-chan osiadł ze swoją ordą nad dolną Wołgą, zakładając własne autonomiczne państwo, nazwane przez historyków Złotą Ordą. Za jej wasala musiał uznać się także Daniel, w tej sytuacji szukał więc sojuszników do walki z Mongołami.  

Więcej

Dla obrony terytoriów zagrożonych przez najazdy hord skośnookich jeźdźców Daniel Halicki zintensyfikował wzmacnianie i lokowanie nowych grodów. Nie miast, co trzeba podkreślić, tylko warowni obronnych z podgrodziami wobec nich służebnymi, w przypadku wojny skazywanymi na zagładę. W ten sposób zjawił się na mapach Lwów, nazwany jak się wydaje na cześć syna Daniela – Lwa. Pozornie złe, a jak się okazało wkrótce genialnie korzystne położenie grodu spowodowało szybki jego rozwój. Doszła do tego niezwykła siła miejsca. Na dodatek Rusini gnieceni jarzmem tatarsko-mongolskim przesuwali swe osiedlanie coraz bardziej na zachód, co automatycznie zwiększało błyskawicznie stopień zasiedlenia nadbużańskich domen. Sprzyjał temu Daniel widząc w coraz ściślejszej współpracy z Polską rozwój Rusi. Niestety chan Burundaj zorientował się szybko, że duża ilość grodów stanowi dla Ordy śmiertelne niebezpieczeństwo. Przecież w dalszej perspektywie tworzyć one będą ostoje dla obrońców tych ziem. Przeprowadził więc błyskawiczną akcję pacyfikacyjną, część grodów sam zniósł, a większość nakazał spalić. Ponadto rozkazał Danielowi włączyć się do planowanego najazdu na Polskę. I tu poniósł porażkę. Doszło do tajnego spotkania Daniela z Bolesławem Wstydliwym w Tarnawie, niedaleko Bochni. Zawiązano tu wstępny sojusz dla ochrony ziem ruskich i polskich . Burundaj jednak przez swych szpiegów dowiedział się o tym. Daniel wraz ze Lwem uszedł na Węgry, niewątpliwie ratując życie. Powrócił natychmiast, gdy Burundaj cofnął wojska. Wszystko szło ku ścisłym związkom polsko-rusińskim i gdy wydawało się, że błędy z czasów Leszka Białego da się naprawić, Daniel zmarł. Pochowano go w Chełmie. Nie dowiemy się nigdy, co Daniel przekazał synowi w ostatniej rozmowie na łożu śmierci. Wydawać się mogło, że nastąpi naturalna kontynuacja współpracy. Srogo się jednak w tych rachubach wszyscy zawiedli. Lew Halicki ogarnięty był wręcz chorobliwą ambicją. Niezbyt to logicznie zabrzmi, ale Lew chciał wyrwać Ruś z mongolskiej zależności, podejmując walkę z Polakami. A więc na dwa fronty. Wymyślił sobie bowiem, że po bezpotomnej śmierci Bolesława sam zasiądzie na stolcu krakowskim. Panowie polscy tę ewentualność rzecz jasna odrzucili, a na tron zaprosili Leszka Czarnego, księcia sieradzkiego i bliskiego współpracownika nieżyjącego już Bolesława. Straszliwie się rozeźlił Lew na tę sytuację i postanowił konkurenta osłabić i zgładzić. Zebrał wojsko własne, uzyskał pomoc od chana Nogaja, któremu w przypadku sukcesu obiecał zhołdowanie Krakowa i Śląska, i ruszył w głąb Polski. Już w lutym zdobył Lublin i miasto z przyległościami oddał do dyspozycji Tatarów. Potem przekroczył Wisłę i obległ Sandomierz. Polakom pomogła sroga zima. Tatarzy odstąpili od miasta i ruszyli dalej, ale 23 lutego 1280 roku drogę pod Goźlicami zastąpili im dowodzący wojskami księcia wojewoda krakowski Piotr Bogoria i wojewoda sandomierski Janusz Starża.

Więcej

Polacy gonili przeciwników aż do Lwiego Grodu, który Lew już uprzednio ustanowił stolicą Rusi. Polska pod rządami Leszka Czarnego skłaniała się ku sanacji organizmu państwowego, co nie mogło cieszyć sąsiadów. Nastąpiła powtórka z knowań z czasów Bolesława Śmiałego i ponownie ich motorem był biskup krakowski, tym razem Paweł z Przemankowa. Leszek nakazał „tylko” stłuc biskupa i uwięził go w lochach zamku w Sieradzu. Purpurat by zmiękł, gdyby nie opowiedziała się za nim wdowa po Bolesławie Wstydliwym – święta Kinga. Książę zwolnił z lochów biskupa, lecz przeciwnicy Leszka już chcieli na Wawelu osadzać Konrada z Czerska. Uratowali pozycję księcia mieszczanie krakowscy, którzy jak jeden mąż za nim stanęli i bronili zamku samorzutnie się organizując. Leszek był politykiem mądrym i przebiegłym. Chcąc wytrącić przeciwnikom argumenty moralne postanowił rozniecić kult relikwii świętego Stanisława biskupa. Gdy zmarł i do głosu doszli dotychczasowi jego przeciwnicy, na tronie polskim zasiadł okupant – Wacław II Czeski, reprezentant interesów cesarstwa. Sytuacja wewnętrzna w Polsce miała przemożny wpływ na sprawy dziejące się na Rusi. Rok po śmierci Leszka Lew Halicki ponownie stanął pod Krakowem i próbował zdobywać zwolenników precjozami zrabowanymi po drodze. Nic nie wskórał, więc skierował wojska na Zakarpacie. Tu czekali na niego Węgrzy, którzy spodziewali się najścia. Przegonili Rusina dość szybko. W tym momencie, w zmienionej sytuacji Lew postanowił zmienić charakter swej polityki. Gdy na tronie krakowskim zasiadł Wacław, zaproponował pomoc Władysławowi Łokietkowi. Mylił się zapewne w swych rachubach myśląc, że osłabia Polskę popierając tego raptusa i okrutnika mizernego wzrostu. Pomoc Lwa spadła Władysławowi dosłownie prosto z nieba. Przyszły król był jednak dobrym dyplomatą. Za pomoc obiecywał Lwu Lubelszczyznę i wszystko, co on by chciał, może oprócz Krakowa. Uzyskał w ten sposób schronienie pod skrzydłami Rusinów i stąd przeprowadzał kąśliwe ataki na wojska Wacława. Czech nie chciał zadrażniać sytuacji, bojąc się odwetu tatarskiego i tak to trwało do śmierci Lwa w 1301 roku. Teraz na tronie halickim zasiadł Jurij, czyli Jerzy I. Jego żoną była Eufemia – księżna kujawska, młodsza siostra Władysława Łokietka. Długo jednak nie rządził. Najpierw, 18 marca 1308 roku, znaleziono w łożnicy martwą Eufemię, a miesiąc później Jerzego. Czy dokonali tego bojarzy....? Po śmierci Jerzego i Eufemii Łokietek pomógł zasiąść na tronie ich dzieciom, Lwu i Andrzejowi. Lew i Andrzej Jurewicze Haliccy, co rzadko się zdarza, współpracowali ze sobą zgodnie, bez jakichkolwiek konfliktów. Nie do końca wiemy, przeciw komu przedsięwzięli wyprawę w 1323 roku. Czy przeciw Tatarom, czy przeciw Litwinom. W każdym razie gdzieś na północnych krańcach Rusi wydali przeciwnikom bitwę. Nie wyszli z niej żywi. Jest i druga wersja. Kilku historyków z lwowskim Oswaldem Balzerem na czele sugeruje, że do bitwy tak naprawdę nie doszło, bo w przeddzień odnaleziono braci martwych w namiocie. Ruś zhołdowana była chanom i to im właśnie polityka książąt podobać się nie mogła. Lew i Andrzej wyraźnie ciążyli ku zachodowi, co w rychłej perspektywie mogło skutkować zrzuceniem wschodniego jarzma. Skośnoocy wojownicy poczuli się zagrożeni i prawdopodobnie przekupili bojarów, którzy zajęli się resztą. Lew i Andrzej byli ostatnimi władcami Rusi z krwi Romanowiczów.

Władysław Łokietek, który wspierał braci i siostrzeńców zarazem, przerażony tą sytuacją, wysłał do papieża memoriał, którym chciał uzyskać akceptację dla ewentualnych działań zbrojnych przeciw bojarom. Bojarzy musieli się chyba przestraszyć mocy ofensywy dyplomatycznej Łokietka, skoro bez większych sprzeciwów zgodzili się na polsko-węgierską propozycję powołania na tron Bolesława – Piasta. Był on synem Trojdena mazowieckiego (z Czerska) i Marii Halickiej, córki Jurija (Jerzego Lwowicza). Jerzy II (bo takie przybrał imię po przyjęciu prawosławia) swoje rządy oparł na dobrych stosunkach z byłą ojczyzną. Stolicę swojego księstwa ustanowił we Lwowie. Tymczasem ponownie wzrastała popierana przez Ordę bojarska opozycja. Jerzemu zarzucano faworyzowanie cudzoziemców (czytaj Polaków) oraz nieprzeciwstawianie się próbom latynizacji ze strony katolickiego kleru. Przyszedł rok 1338. Jerzy II udał się na zjazd w Wyszehradzie. To tu sporządzono porozumienie, na mocy którego, w razie bezpotomnej śmierci księcia halickiego, władzę nad jego domenami przejąć miał władca (król) polski. Rozgłoszenie opowiedzenia się za polską sukcesją było śmiertelnym błędem Jerzego. Orszak jego żony, księżnej Eufemii, został napadnięty przez „nieznanych sprawców” w okolicach znanego nam już Zawichostu, a ona sama utopiła się w Wiśle. Jerzy II Trojdenowicz zadrżał o swe życie. Wysłał umyślnych do Krakowa z prośbą do króla Kazimierza o pomoc. To przeważyło bojarską decyzję, nie mieli na co czekać. Ostatni Piast przedsięwziął wyprawę ratunkową, lecz nie zdążył. 7 kwietnia 1340 roku Jerzy padł otruty. We Lwowie doszło do „spontanicznych” wystąpień prawosławnej ludności. „Gniew ludu” dosięgnął w grodach rusińskich głównie Polaków, Ormian i Żydów. Bojarzy aresztowali i wymordowali najbliższych współpracowników księcia.

Wszyscy zajmujący się dziejami Lwowa zgodnie twierdzą, że pierwsze informacje o istnieniu grodu pochodzą z 1256 roku, z jednej z kronik halickich. Znaleźli tam relację, jakoby z późniejszej góry zamkowej widziano pożar Chełma: Taki był płomień, że na wsze strony widziano pożar, jakoż i od Lwowa patrzący ku błoniom chełmskim widzieli łunę od płomienia straszliwego ognia. W dalszych zdaniach relacji znajdujemy informację o istnieniu tu grodu obsadzonego przez zbrojnych, a więc funkcjonującego już od pewnego czasu. Dzięki temu wiarygodny staje się dokument dominikański, w którym czytamy, że św. Jacek Odrowąż w miejscu, gdzie „powstała stolica Rusi zwana Lwowem”, pod Górą Zamkową pozostawił kilku swych towarzyszy i polecił im wznieść kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Sam miał się udać dalej do Halicza, gdzie lokował konwent. W ten sposób domniemywać możemy, że Lwów nie posiadał jeszcze zapewne większego znaczenia, skoro św. Jacek zgromadzenie lokował w Haliczu. Dziać się to miało ciut wcześniej od wspomnianego pożaru – bo w 1233 roku. Kościółek ów musiał być drewniany, skoro go razem z grodem Tatarzy nakazali „rozrzucić” i spalić. Bo wkrótce po wzniesieniu, czyli w 1241 roku, mamy do czynienia z całkowitą niemal likwidacją grodu wraz z podgrodziem i jego mozolną odbudową.

Więcej

Odbudowę grodu po tatarskiej katastrofie rozpoczęto błyskawicznie. Zasługa w tym główna… kobiety – żony Daniela Halickiego Konstancji. Była ona córką bardzo mądrego władcy Węgier – Beli IV nieustającego w wysiłkach, by swój kraj chronić przed kolejnym najazdem mongolskim. Największą troskę Konstancji stanowiło wprowadzenie Rusi Halickiej w orbitę wpływów zachodnich. Gdy po 1241 roku Daniel musiał podporządkować swoje państwo Tatarom, nadal wspierała katolickie duchowieństwo i dokonywała licznych fundacji na rzecz kościołów i klasztorów. Ale podkreślić trzeba, że Daniel, nawet gdy zerwał unię z Kościołem rzymskokatolickim, tolerował i po cichu finansował sprowadzanie zgromadzeń katolickich. Dominikanie są najlepszym tego przykładem. W 1264 roku Daniel zmarł. Księstwo podzielili między siebie jego synowie, Szwarn i Lew, któremu z woli ojca przypadł w udziale Lwów – miasto jego imienia. Konstancja zmarła w 1288 roku w opinii świętości i prawdopodobnie została pochowana w fundowanym przez siebie kościółku Dominikanów, pod mensą ołtarzową.

Czas po śmierci Daniela to kolejne bardzo złe, tragiczne lata dla Lwowa. Następny najazd mongolski zniszczył gród, fortyfikacje pod groźbą wymordowania mieszkańców musiano po raz kolejny znieść. I choć Rusini nie podporządkowali się tym zaleceniom, bo błyskawicznie odbudowali zniszczenia wraz z obwarowaniami, w 1289 roku przyszedł najazd kolejny, którego lapidarnym podsumowaniem są słowa z latopisu: I stali (Tatarzy – przyp. aut.) na lwowskiej ziemi przez dwie niedziele i uczynili pustą ziemię całą. Ale żywotność miejsca jest niebywała. Kolejni następcy Lwa – Lew II i Andrzej – na tutejszym zamku urządzili swą główną siedzibę. I wtedy, ok. 1316 roku pojawiła się pierwsza pieczęć miejska i wówczas po raz pierwszy mówi się o Lwowie jako o ośrodku handlowym. Trzeba ponownie podkreślić, że nie możemy mówić w pełnym tego słowa znaczeniu o mieście, ze wszystkimi jego prawnymi i szykanami, lecz zaczątek notujemy.

LWÓW KRÓLEWSKI

W poprzednim rozdziale rozstaliśmy się z Lwim Grodem w trakcie spóźnionej nieco wyprawy ratowniczej dla kuzynowca podjętej przez ostatniego Piasta na polskim tronie. Samo spóźnienie wynikło z zaangażowania się w całą sprawę cesarza Niemiec, który zadeklarował pomoc finansową i dwa hufce ciężkozbrojnej jazdy. Wypadało w Krakowie na owych rycerzy zaczekać, stąd pod murami Lwowa Kazimierz Wieki stanął, gdy z punktu widzenia Jerzego (Jurija) było już „po herbacie”. Nie bez kozery będzie podkreślić, że zmarły co dopiero książę bardzo popierał mieszczański żywioł niemiecki w kwestiach osiedleńczych, a wieść o lwowskich niepokojach dotarła aż do Regensburga (Ratyzbony).

Bojarzy odmówili wpuszczenia do grodu króla Kazimierza, a ten zarządził szturm. Stanowczy i skuteczny. Kilka bojarskich głów oczywiście spadło. Obroną grodu dowodził niejaki Dymitr (w kronikach występuje często jako Detko), wrogi Polakom. Gdy jednak okazało się, że dalsza obrona jest bezcelowa, bardzo szybko zmienił poglądy. Ukorzył się przed królem i przyobiecał wierność. Gdy król zdecydował o powrocie do Krakowa, Detko znów stał się wykonawcą woli grupki ocalałych bojarów i począł montować antypolską koalicję. Mamy tu do czynienia z próbą tworzenia sojuszu rusińsko-tatarskiego.

Już półtora miesiąca później – w czerwcu 1340 roku – napotykamy ślad kolejnej zbrojnej wyprawy królewskiej, która powtórnie miała unormować sytuację. Tym razem król nie zatrzymał się jednak we Lwowie, czego konsekwencją było wznoszenie granicznych twierdz, ot choćby w Trembowli. Rusiński przywódca, jakim tytułował się gdzieniegdzie Dymitr (Detko), zbiegł pod opieką Tatarów dalej na wschód, gdzie opracował dość dokładny plan agresji na Koronę. Wkrótce nie oparły się tej niszczycielskiej inwazji żadne grody, aż po Kraków. Chan Uzbek – ówczesny przywódca mongolski – roił mocarstwowe plany, marząc o powtórce z czasów Tamerlana. Niepokoiło to bardzo Rzym, czego skutkiem było ogłoszenie krucjaty przeciw poganom, a bulla Benedykta II nawoływała wszystkich chrześcijan do zjednoczenia sił w obronie wiary. Tak się jednocześnie szczęśliwie złożyło, że Dymitr srodze zawiódł się w swych rachubach obliczonych na powołanie do życia „państwowopodobnego” tworu pod swym przywództwem. Tatarzy powiedzieli stanowcze nie. W tej sytuacji, biorąc wszystkie za i przeciw, postanowił skierować swe kroki na zachód. Odstąpił zatem od chana i skruszony przybył do Krakowa. Rachuby okazały się korzystne i słuszne, bo Uzbek nie zdzierżył pola w jednej z decydujących bitew, gdzie zresztą sam poległ. Kazimierz Wielki tym razem posłuchał doradców i zhołdował Dymitra na krakowskim rynku. Jest to o tyle ważne, że w konsekwencji hołdu jakiekolwiek odstępstwo od króla równałoby się zdradzie stanu i musiałoby być karane gardłem. W swej niezmierzonej dobroci Kazimierz darował Dymitrowi namiestnictwo lwowskie.

Niestety książę litewski Lubart umyślił sobie, że Wołyń i to, co nazywamy Małopolską Wschodnią, to domeny podległe Wilnu. O mediacjach cesarskich ani papieskich nie było co myśleć, bowiem Litwini, Żmudzini i inne tamtejsze nacje były pogańskie. O próbach chrystianizacji z czasów Mendoga dawno zapomniano. Podobnie jak o małżeństwie Kazimierza z księżniczką Aldoną, córką Gedymina. Lubart podejmował co jakiś czas niszczycielskie wyprawy, wobec których kijowscy bojarzy byli bezradni. Płonęły grody i miasta, łupione osady przestawały dosłownie istnieć. Najdotkliwszy najazd miał miejsce wiosną 1353 roku, kiedy to z podnoszącego się ze zgliszcz Lwowa została sterta popiołów. Rozpierzchli się w różne strony świata nieliczni ocaleni, a większość schroniła się pod skrzydła polskie. Rusini również, a może nawet przede wszystkim. To Polacy i jedynie Polacy gwarantowali wolność wyznania i obyczajów. Kazimierz Wielki, w którym ujrzano wreszcie obrońcę i pana, podjął wtedy decyzję o wzniesieniu i lokowaniu tu miasta.

Lubartowska katastrofa otworzyła furtę prowadzącą Lwów w całkowicie nową epokę. Nie na zgliszczach rusińskiego grodu, lecz obok (to podkreślenie wydaje się konieczne) powstać miało w gigantycznym tempie miasto o międzynarodowym charakterze z jednoczesnym niezwykle wyraźnym polskim klimatem. Lustrzane odbicie Krakowa, Wrocławia, Poznania i innych miast Rzeczypospolitej.

Więcej

Kolejną zasługą ostatniego Piasta na tronie było zawarcie w połowie lat sześćdziesiątych wieczystego pokoju z Litwą, potwierdzonego i zmodyfikowanego dwie dekady później umową krewską. Nasz znakomity koronowany dyplomata wykazał się nie po raz pierwszy zdolnościami militarnymi osobiście doglądając kampanii, w której Lubarta prawie usieczono i pojmano w niewolę.

Napaści Litwinów prawie całkiem ustały, lecz zanim się to stało mury wspięły się już wysoko. Bo pozornie bezbronne miasto, o niezbyt korzystnym wydawać by się mogło położeniu, stać się miało niezdobytym przez stulecia bastionem Rzeczypospolitej. Jeszcze o jednym nie możemy zapominać – Ruś, czyli Małopolska Wschodnia, stały się kartą przetargową w układzie zawartym przez króla z Ludwikiem Andegaweńskim. Nie sposób zrozumieć zawiłych meandrów sukcesji po śmierci Kazimierza bez wspominania tego porozumienia. Otóż ziemie te miały się znaleźć w zasobach węgierskich, gdyby nasz Piast doczekał się jednak męskiego potomka – prawowitego następcy. Lwów stał się niezwykle łakomym kąskiem dla Andegawenów, którzy gotowi byli zapłacić za to miejsce (niezależnie od rozwoju wypadków) astronomiczną sumę 100 tysięcy guldenów w złocie.  

 Mądrość ostatniego koronowanego Piasta ujawniła się również w fakcie ukazania papieżowi perspektywy podporządkowania Rzymowi domen, na których zakorzeniła się dość mocno schizma wschodnia. W ten sposób dość szybko ustanowiono nowych biskupów w Przemyślu (1352 r.), Chełmie (1359 r.) i Włodzimierzu (1358). Ze Lwowem szło jednak opornie i choć poselstwo polskie w Awinionie wyjednało przywilej, na mocy którego już rok później, w 1364 r., utworzono uniwersytet w Krakowie, Lwów nadal podlegał prawosławnej metropolii halickiej. Przyczyną tego były starania purpuratów lubuskich mocno wspieranych przez cesarza. Całość zakończyła dopiero bulla Grzegorza XI, który pięć lat po śmierci Kazimierza ustanowił łacińską metropolię w Haliczu. Arcybiskup halicki, mimo iż tam wzniesiono mu siedzibę, jako kościół tytularny wyznaczył w pierwszym swym akcie odległą główną świątynię Lwowa. Metropolia halicka istnieć miała raptem niecałe cztery dekady, bowiem w 1414 roku przeniesiona została na zawsze do Lwowa. Tak naprawdę pierwszy arcybiskup halicki Maciej rezydował w rynkowej kamienicy pod nr 9. Jego następca, Bernard herbu Koźlerogi lub Jelita, również rezydował we Lwowie.

Z chwilą śmierci ostatniego Piasta Polska stanęła niemal na zakręcie. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami władzę nad państwem przejął Ludwik Andegaweński zwany gdzieniegdzie Węgierskim. Andegawen dbał o te dziedziny, które wzmocnić miały pozycję Węgier, kosztem Korony rzecz jasna. Skoro jednak planował przyłączenie Rusi (Małopolski Wschodniej) do terenów podległych Budzie, Lwów mógł na tym jedynie korzystać. Bo skutkiem takiej właśnie polityki Lwowem i ziemiami doń przynależnymi zarządzał całkowicie zniemczony Piast śląski Władysław, któremu dano przydomek Opolczyk. Powstała nawet nowa nazwa dla tych terenów zapisywana w edyktach królewskich – Regnum Russiae (Królestwo Rusi) i dlatego księcia Władysława zaczęto nazywać (i to oficjalnie) wicekrólem Rusi. Ciężko opisywać działania Opolczyka, które wymykają się jednoznacznej ocenie. Do Polaków i Ormian odnosił się z wyraźną niechęcią, oddawał Niemcom (czasem Węgrom) lwowskie tereny w zarząd przy każdej nadarzającej się sposobności. Jednocześnie zaś, traktując Lwów jako swą królewską niemal siedzibę, wzmacniał pozycję, majątek, obronność, organizację miasta i osadnictwo. Mieszczanom nadał wiele przywilejów i swobód. To za jego rządów w skład metropolii halickiej (z siedzibą we Lwowie, jak wiemy) weszły, oprócz biskupstw w Przemyślu, Chełmie i Włodzimierzu, kamienieckie i kijowskie. Książę zorganizował także miejsca handlowe, dał przywileje i podatkowe vacatio legis dla organizujących zajazdy i składy oraz przede wszystkim uruchomił na powrót martwą mennicę lwowską założoną przez króla Kazimierza. Poczęły wychodzić srebrne półgrosze i miedziane denary z wizerunkiem lwa na rewersie i napisem Civitas Lemberg . A Lwów mógł ubrać się w potęgę składowego miasta handlowego.

Z Władysławem Opolczykiem wiąże się także pewna ciekawa legenda.

Więcej

Opolczyk usunięty ze Lwowa przez Andegawena przeniósł się do Ziemi Dobrzyńskiej. Nie za długo Ludwik Węgierski cieszył się bezpośrednim zarządem Lwowa i jego ziemiami, czyli „krajem należącym do dynastii andegaweńskiej”, jak bezceremonialnie nazywał Małopolskę Wschodnią. Już w 1382 roku pożegnał się z tym światem. W umowie podpisanej w Koszycach Polacy przyrzekli uznać za królową tę z córek, którą Ludwik w swej ostatniej woli wyznaczy. I choć Maria była przeznaczona do Krakowa, a Jadwiga do Budy, w Wiślicy tak testament odczytano, że to młodziutka Jadwiga zjawić się miała na Wawelu. Kłopot tylko, że przyrzeczona była Wilhelmowi Habsburgowi, ale z tym również sobie poradzono. Córka Ludwika Andegawena i Elżbiety Bośniackiej jako król Polski i Litwy identyfikowała się z nową, podległą sobie ojczyzną i pierwszym, co postanowiła dla Korony odzyskać, była zarządzaną przez Węgrów Ruś. 2 marca 1387 roku ta dzielna kobieta (a naprawdę trzynastoletnia dziewczyna) na czele sił polskich, otoczona orszakiem panów stanęła pod Lwowem. Bramy zastała zawarte. Nakazała zatem rozłożyć obóz (prawdopodobnie na późniejszym Przedmieściu Gródeckim, gdzie dziś wznosi się dumnie kościół św. Elżbiety) i wysłała posłów do miasta. Przeciwny wpuszczeniu królowej do miasta był Władysław Opolczyk, argumentując między innymi, że prawowitą polską królową jest Maria (starsza siostra), lecz rajcy miejscy byli innego zdania. Lwów otworzył bramy 9 marca. Z wielką radością powitali nowy majestat nawet Rusini (w tym bojarzy), bowiem urzędnicy węgierscy stosowali samobójczą politykę podwyższania ceł, podatków i opłat. Królowa jednym z pierwszych zarządzeń zniosła wszelkie nadmierne dolegliwości. Pozbawiła rzecz jasna Władysława Opolczyka dotychczasowego stanowiska. Wygonieni zostali wszyscy urzędnicy węgierscy, a królewskim starostą lwowskim mianowany został wojewoda sandomierski Jan Tarnowski. Był to niestety pierwszy i ostatni pobyt królowej we Lwowie. Zakończmy ten etap dziejów miasta słowami edyktu przez nią wówczas wydanego, w którym potwierdziła przywileje dla miasta.

Więcej

Od chwili rozpoczęcia epoki jagiellońskiej Lwów, szczycący się godnością Miasta Królewskiego, pracować miał na tytuł Semper Fidelis, słusznie i na zawsze mu przynależny.

LWÓW JAGIELLOŃSKI

Najpiękniejszy czas dla miasta rozpoczyna się wraz z pojawieniem się nowego króla, „barbarzyńcy z północy”, którego tak bardzo się obawiano. Bowiem choć zjawienie się Jadwigi było wydarzeniem zgoła ekstatycznym, to przybycie Władysława II Jagiełły, który na każdym kroku począł podkreślać piękno miejsca i zdecydował o kwartalnym tu pobycie wraz z królową, stało się nawet przyczynkiem do rojenia myśli o przeniesieniu siedziby królewskiej do Lwowa. Tym bardziej, że już w czerwcu 1387 roku na rynku przed ratuszem król Polski i wielki książę litewski przyjął hołd hospodara mołdawskiego Piotra I Musaty, szukającego w Polsce obrońcy przed Turcją i… Węgrami. Nie zapominajmy, że po usunięciu z Rusi urzędników podległych Budzie przez Jadwigę, Węgry stały się zażartym przeciwnikiem polsko-litewskiego państwa i tym samym jego sojuszników. Niedawny oponent i kontrkandydat do tronu, książę mazowiecki Ziemowit IV również przybył do Lwowa, również się przed majestatem królewskim ukorzył, za co w lenno otrzymał ziemię bełską. Jednak największym wydarzeniem tego lata był, jak się zdaje, przyjazd wielkiego księcia moskiewskiego Dymitra wraz synem Wasylem w otoczeniu licznej grupy bojarów. W salach Niskiego Zamku podpisano porozumienie o wieczystej współpracy i przyjaźni między Polską, Litwą a Moskwą. Niebywałą siłą imponował wszystkim Spytko z Melsztyna, który na uczcie wydanej z tej okazji na zamku zwijał w rulony ostrza mieczów i toporów. Władysław Jagiełło otoczony mądrymi doradcami znał oczekiwania lwowian. Oprócz gestów przemyślanych i na pokaz (jak choćby podarowanie pierścieni królewskich do skarbca katedry) wydał specjalny edykt o wiecznym związku grodu Leopolis z Koroną Polską .

Więcej

W ten sposób rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące wcześniejszych pretensji Litwinów co do Rusi i tym samym ziemi lwowskiej. Przywilej potwierdził rok później rozszerzając o nadania, które powiększyły areał gruntów miasta Lwowa do ponad 170 łanów, czyli ok. 4, 5 tysiąca hektarów. Nowym metropolitą został franciszkanin Jakub Strepa herbu Strzemię, który na rok przed zwycięstwem grunwaldzkim zmarł w aurze świętości, a cały swój skromny majątek przepisał na rzecz katedry.

Jagiełło bywał we Lwowie chyba najczęściej ze wszystkich naszych władców i był niemal czczony przez mieszczan, którzy zasypywali go podarunkami. Nadszedł jednak tragiczny rok 1399, czas śmierci królowej Jadwigi. Zrozpaczony władca właśnie tu, u Dominikanów zamówił cykl mszy żałobnych. Jednocześnie jednak doglądał rozbudowy Zamku Wysokiego. Zgodnie z wolą zmarłej królowej odpowiedzialnym za to przedsięwzięcie uczynił starostę Jana Tarnowskiego. Nie było żadnych sprzeciwów, gdy król obciążył miasto kosztami utrzymania stałej załogi nazywanej w dokumentach „familią zamkową” . Załogantów-żołnierzy nazywano „drabami” i nie trzeba szczegółowo objaśniać etymologii tej nazwy, skoro dobierani byli według sprawności i wzrostu.

Zbliżał się czas walnej rozprawy z Zakonem. Z powodu niepewności co do stanowiska kuzyna, księcia Witolda, Władysław II obrał Lwów na miejsce, gdzie dobrze chroniony sztab mógł radzić nad ordre de bataille rozprawy. Nim lody i śniegi puściły, Jagiełło wraz z najbardziej zaufanymi stanął w 1410 roku w Wysokim Zamku. Postanowiono, że należy przedsięwziąć cykl wielkich polowań w puszczach: Niepołomickiej, Kozienickiej oraz nieprzebranych puszczach i lasach wokół Lwowa dla zaopatrzenia armii. Tutejsze lasy były ulubionym miejscem polowań królewskich, a w pobliskim Gródku król miał dworek – pałacyk myśliwski.

Więcej

Nie można też zapominać, że mamy już wówczas do czynienia z próbą dzielenia się połaciami Rzeczypospolitej. Bowiem Zygmunt Węgierski w ramach podziękowań za pomoc otrzymywał od Zakonu „prezent” w postaci Rusi, w tym ziemi lwowskiej.

Niezależnie od przygotowań wojennych Lwów nie zaniedbywał swych interesów, których powodzenie rzutowało pozytywnie na kiesę państwa.

Więcej

Najbardziej widomym znakiem zamożności Lwiego Grodu było ciągle wzbogacane ufortyfikowanie miasta, powstawanie nowych kamienic i domów, kościołów i rezydencji. Jak wszędzie baszty flankujące mury obronne znajdowały się „pod opieką” cechów i trzeba podkreślić, że cech mieczników ufundował i w razie potrzeby obsadzał dwie. Oprócz wałów, murów i baszt Lwowa broniły jeszcze dwa zamki. Na miejscu zniszczonego w połowie XIV wieku, czyli podczas kazimierzowskiej interwencji, król polecił wznieść Zamek Wysoki z kamienia i cegły. Na mieszkanie starosty i znaczniejszych gości przybywających do Lwowa przeznaczono drugi – Zamek Niski. Znajdowały się tu królewskie sale reprezentacyjne i kaplica pod wezwaniem św. Katarzyny. Wspomniany już Jakub Strepa dopilnował przesklepienia prezbiterium katedry w tym kształcie, w jakim widzimy go dziś. Jednak jeszcze ponad 70 lat musiało minąć, zanim całość naw przykryto gotyckim sklepieniem. Dokończył dzieła mistrz murarski sprowadzony specjalnie w tym celu z Wrocławia – Joachim Grom. Wzniesiona z cegły katedra do czasów baroku nie była otynkowana i piękno gotyckiego muru prezentowała w całej swej okazałości. Jeszcze dwie murowane świątynie (oprócz katolickich – łacińskich) mieliśmy za czasów pierwszego Jagiellona we Lwowie. Pierwsza to katedra ormiańska, która uległa przez wieki wielu przekształceniom. Kolejną jest wzniesiona na wzgórzu cerkiew św. Jura, która z czasem stała się jednym z symboli miejscowej architektury. Patron jest rusińskim odpowiednikiem św. Jerzego, pogromcy smoka – w domyśle szatana. Świątynia powstała ok. 1380 roku i jest, jak się zdaje, najmłodszą z trzech lwowskich katedr. Przez lwowiaków zawsze nazywana była wyłącznie cerkwią. Jej autorem jest architekt niemiecki Doring, a dzisiejszy kształt zawdzięcza fundacji Potockiego oraz projektodawcy i budowniczemu Bernardowi Meretynowi. Najprędzej i najwcześniej powstawał i rozwijał się rynek Starego Miasta wraz z przyległościami.

Więcej

W 1415 roku król Władysław Jagiełło zawarł w Sanoku trzecie swoje małżeństwo z Elżbietą Granowską. Wesele umyślił wyprawić w ukochanym Lwowie i pozostać tutaj z żoną aż do daty jej koronacji. Ponieważ wytworzyły się między królem a mieszczanami stosunki poufałe, a nowa wybranka królewska nie za bardzo przypadła lwowianom do gustu, odważono się dać młodej parze znaczący prezent. Wręczono trzysta… cytryn. Król odwagę mieszczan docenił, wcale się kwaśno nie uśmiechał i by upewnić Lwów o swej życzliwości ogłosił, że od tego dnia trzecia część pokotu pochodzącego z polowań w podlwowskich królewskich lasach przeznaczana będzie na lwowskie ratuszowe stoły. Od tego czasu (król przynajmniej raz w roku bywał w Lwim Grodzie) miasto obdarowywało jego samego, jak i orszak wyszukanymi smakołykami. Nadeszła wiosna 1434 roku. Król, jak co roku, wybrał się na polowanie do Gródka. Przeziębił się okrutnie, a przeziębienie przeszło w zapalenie płuc. Tu, w pałacyku w Gródku dwa dni potem król umarł. Od tego fatalnego dnia do nazwy miejscowości dodano przymiotnik Jagielloński. Zapłakał Lwi Gród na wieść o tym tragicznym wydarzeniu. Zarządzono roczną żałobę, na rok zakazano wszelkich rozrywek, tańców, muzyki, urządzania zabaw, nie wyłączając noworocznych, karnawałowych i wesel. Czczono cienie króla, który jak żaden inny Lwów pokochał. Imię Władysław nadawane pierworodnym synom było najbardziej popularnym we Lwowie przez wieki, aż do połowy ubiegłego stulecia.

Do Lwowa pogrążonego w żałobie tuż po koronacji zjechał młody, rzutki, energiczny, acz zapalczywy i porywczy nowy król. Bywał tu jako książę – następca tronu, widział, z jaką atencją ojciec traktował miasto, widział, z jaką miłością był przyjmowany. I stało się tak, że momentalnie zaskarbił sobie sympatię lwowian. Władysław III miał wkrótce otrzymać tragiczny przydomek – Warneńczyk. Nie tak często jak ojciec nawiedzał Lwów, lecz każda jego wizyta wiązała się z ważnym wydarzeniem – nie tylko w skali miejskiej. Dwa lata później (w 1436 roku) razem z bratem Kazimierzem, wszelaką starszyzną i purpuratami zjawił się we Lwowie, pomodlił w katedrze i w uroczystym orszaku udał na pobliski rynek. Tu przed ratuszem stało podwyższenie z tronem widzianym zewsząd. Wiodły do niego strome schody, pokryte krwistym dywanem. U stóp tronu stała grupa wielmożów w uroczystych strojach. Gdy król zasiadł w tronie, gdy mistrz ceremonii dał znak, owi „petenci” padli na kolana i takim sposobem weszli na szczyt, do stóp władcy. A byli to Eliasz – hospodar mołdawski, który tym samym stał się teraz urzędnikiem, wojewodą mołdawskim. Towarzyszący mu poddani łamali z trzaskiem drzewce chorągwi wojennych na znak hołdu i posłuszeństwa. Król wskazał hospodarowi puste krzesło stopień poniżej. Odegrano uroczyste Te Deum , odśpiewano „Bogurodzicę” i udano się na uroczyste nabożeństwo do katedry. Zapamiętał ten dzień Lwów na czas dłuższy, bo na polecenie królewskie otworzono beczki i liczne antały z winem, a występy grajków i trefnisiów umilały czas w rynku do późnej nocy.

Dwa lata później, gdy pod miasto podeszły liczne hordy tatarskie, król ponownie nawiedził Lwów. Za kolejne dwa lata, w 1440 roku Władysław III przyjął w Zamku Niskim metropolitę Rusi Izydora. Ten właśnie wracał z Florencji, gdzie obradowano na temat unii kościołów chrześcijańskich, i jechał dalej, do Moskwy. W katedrze św. Jura odprawił nabożeństwo unijne – dzisiaj powiedzielibyśmy ekumeniczne. Skoro jednak odprawiał w języku rusińskim, nie po łacinie, prawosławni wielmoże i purpuraci na znak protestu ostentacyjnie i hałaśliwie opuszczali świątynię. Arcybiskup łaciński lwowski – Jan Odrowąż wywodzący się ze szlachty ruskiej – apelował o dobrą wole i opamiętanie, ale nic to nie dało.

Nostra Leopoliensis civitas, que inter alia civitates regni nostri Poloniae clypeus et murus a poganismus extat habetur. Te ważne słowa to fragment edyktu wydanego przez króla w przeddzień wyprawy na Turków. Wyprawy, którą rozpoczęła i zakończyła zarazem klęska pod Warną w 1444 roku. Z dumą, z pychą niemal słuchał tych słów odczytywanych z ambon cały Lwów. Jakże pięknie brzmiały: Miasto nasze Lwów, które między innymi miastami naszego Królestwa jest jako tarcza i mur, co strzeże i chroni przed pogaństwem. Wszyscy oczekiwali powrotu króla w chwale, pełnego radości zwycięstwa. Toteż gdy przyszła jak grom wieść o klęsce, wywołała najpierw niedowierzanie. Po chwili ciszy przyszła rozpacz. Zapytać się chciano, co czynić, starosty lwowskiego, lecz przypomniano sobie, że on także poszedł z królem dowodząc chorągwią szlachty i patrycjuszy lwowskich. Nie powrócił rzecz jasna. Zwołano nadzwyczajne posiedzenie rady miejskiej i uchwalono pilne wysłanie na pole bitwy grupy posłańców dla odszukania króla lub w ostateczności jego ciała. Ad Regem scrutandum – dla królewskiego odszukania. Wyasygnowano gigantyczną kwotę 48 talarów węgierskich dla wykupu króla z niewoli lub wykupu jego ciała. Wszystko na nic. Nowy starosta lwowski Andrzej Odrowąż za Bramą Halicką, przy rozstaju dróg z drogą Garncarską (potem ul. Batorego) wystawił prowizoryczną kaplicę i osadził tam eremitę-zakonnika. Uroczyście oświadczył, że jeśli król nadejdzie, ufunduje tu klasztor i pobuduje kościół wotywny. Skończyło się kolejnym nieszczęściem. Eremitę Tatarzy usiekli, jego odciętą głowę nadziali na wbitą w ziemię pikę, a kaplicę spalili. Król oczywiście nie powrócił… Znamy nawet nazwisko janczara, który zabił króla spadającego z padłego konia. Nazywał się Kodża Khir. Rozpoznał Władysława po insygniach. Głowę Warneńczyka odesłano w garncu miodu do Brussy, ówczesnej stolicy Turcji. Była pokazywana na wielu uroczystościach. Dalsze losy czaszki są nieznane. Sarkofag wawelski jest pusty, bo ciała królewskiego nigdy nie odnaleziono.

Kazimierz Jagiellończyk nie śpieszył się z objęciem tronu krakowskiego. Bardziej utożsamiał się z Litwą i, wbrew idealizacji postaci przez późniejszych historyków, prowadził ożywione dysputy z Zakonem. Lecz, jak to w polityce bywa, gdy w końcu koronował się po dwuletnim okresie bezkrólewia, znakomicie pilnował interesów Rzeczypospolitej. Do Lwowa zajrzał raptem pięć razy, choć podobnie do ojca i nieżyjącego starszego brata cenił miasto wysoko. Niestety po wielkim boomie post-kazimierzowskim (w czasach Jagiełły) odnotowujemy we Lwowie lekki regres.

Więcej

Prestiż Lwowa, i tak dość wysoki, wzrósł znacznie po wojnie trzynastoletniej z Zakonem, zakończonej II pokojem toruńskim. Lwów pod względem dochodów ustępował jedynie hanzeatyckiemu Gdańskowi, a z królewską stolicą wciąż się ścigał. Miasto łożyło niebagatelne sumy na cele oświatowe.

Więcej

Na horyzoncie coraz wyraźniej majaczyła potęga turecka. W 1485 roku Kazimierz Jagiellończyk przybył do Lwowa razem ze swymi synami – Janem Olbrachtem i Aleksandrem. Wiedli pod swą komendą ponad 20 tysięcy zbrojnej szlachty. Tak na wszelki wypadek. W Kołomyi zdecydowano się przyjąć hołd kolejnego hospodara mołdawskiego Stefana Wielkiego, choć sytuacja w Mołdawii robiła się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej napięta. Dosłownie przed chwilą Turcy zdobyli Kilię i wspominany już Białogród (Akerman). I właśnie do rozprawy z Turkami Kazimierz sposobił swych synów. We Lwowie tymczasem pogłębiano wały i przygotowywano się do obrony. I rzeczywiście, Tatarzy nadwołżańscy – sojusznicy tureccy niebawem zapukali do bram miasta. Wkrótce cieszył się Lwów, bo Jan Olbracht rozniósł ich pod Kopystrzyniem, a rok później nad Bohem. Lwi Gród urządził mu wjazd triumfalny dekorując trasę od Bramy Halickiej aż do Zamku Niskiego. Tłumy wiwatowały, powiązani w pęczki jeńcy tatarscy pędzeni byli (wg Zimorowica) niemalże jak bydło. Białogrodu ani terenów przyległych niestety nie odzyskano. Lwów się cieszył, a sułtan tymczasem hołdował Stefana Wielkiego, który za cenę podległości kupował ocalenie swego narodu. Ten zręczny polityk przybył do Lwowa, by zaproponować sojusz przeciw Turkom, a jednocześnie przy pomocy swych posłów montował antypolski sojusz z Moskwą. I o wszystkim dokładnie informował sułtana. W 1497 roku Jan Olbracht, który wbrew staraniom Zbigniewa Oleśnickiego objął po zmarłym ojcu tron, przyjechał na dłużej do Lwiego Grodu. Białogród spędzał młodemu władcy sen z powiek, tym bardziej, że był to jeden z ważniejszych punktów na zablokowanym przez Turków szlaku handlowym. Młody król wymyślił sobie, że Turków i Tatarów rozniesie w pył, przegoni precz wiarołomnego Stefana i osadzi tam swego najmłodszego brata Zygmunta, którego poznamy za jakiś czas z przydomkiem Stary. Opromieniony wcześniejszymi zwycięstwami witany był we Lwowie iście po królewsku. Do tego pamiętano, że swego czasu wymógł na ojcu zwolnienie miasta z królewszczyzn w zamian za wzmocnienie fortyfikacji. Teraz w ramach uroczystości położył kamień węgielny pod nową wieżę ratuszową. Umieszczono na niej nowy zegar, dzieło mistrza Grzegorza – zakonnika, a Johannes pictor (malarz Jan) za cztery złote polskie pomalował jego tarczę. Zegar na wieży ratuszowej był symbolem zamożności – tylko kilka miast w Polsce mogło sobie na taki zbytek pozwolić.

Zgromadzenie wojsk ustalono na wzgórzu pod świętym Jurem.
W lipcu przy dźwiękach marszy triumfalnych wielka armia ruszyła na południe. W drodze król się dowiedział, że Węgrzy posłali Stefanowi posiłki. Nie wiedział, że sułtan nakazał zająć postawę wyczekującą, by zgromadzić jak najwięcej wojsk. I dopiero, gdy Polacy i Litwini weszli w lasy bukowińskie, pod Koźminem napotkali przygotowanych do boju Wołochów, Turków, Tatarów i wspomnianych Węgrów. Bitwa rozpoczęła się 26 października i trwała trzy dni. I gruchnęła we Lwowie wieść o strasznej klęsce wojsk polskich, bo w drugim tygodniu listopada zaczęły tu docierać niedobitki nieszczęsnej wyprawy.

Okropne przysłowie: Za króla Olbrachta wyginęła szlachta jest w dużej mierze uzasadnione. Więcej Lwów tego króla w swych murach nie oglądał. Ale zanim Olbracht odszedł do wieczności (+1501), następnego roku po klęsce bukowińskiej żądny zemsty za hołdownicze poniżenie Stefan stanął na czele Tatarów i Turków pod Lwowem. Za wszelką cenę chciał zdobyć miasto, osobiście uczestnicząc w nocnych wycieczkach na mury. Ponoć sam wykuł otwór, podłożył ładunki i wysadził Bramę Halicką. Miasta jednak nie zdobył.
Jego syn Bogdan chciał być lepszy, lecz też obszedł się smakiem. Tym razem przyszły miastu w sukurs silne mrozy, tak że wielu napastników po prostu zamarzło. Ale i ta klęska nie zniechęciła Mołdawian do szturmowania bram Lwowa. W 1509 roku Bohdan ponownie próbował. Bezskutecznie rzecz jasna, ale sprowadził tym na siebie wielkie nieszczęście. Na tronie polskim zasiadał już Zygmunt. Młody król chcąc się wykazać wydał uniwersały o pospolitym ruszeniu, sam także czym prędzej ruszył do Lwowa i… legł w Niskim Zamku złożony chorobą na wiele tygodni. Bardzo się lwowianie obawiali o życie królewskie, ale jakoś wydobrzał. Nie był jednak na tyle chory, by zezwolić rozejść się pospolitemu ruszeniu. Dał nawet wolną rękę wszystkim, co na Mołdawię ruszą. Panowie polscy, szlachcice i pachołkowie, zabijali i rabowali. Choć kąsała jeszcze – Mołdawia nigdy już się po tej wyprawie nie podniosła. Potem hetman polny Mikołaj Kamieniecki rozbił znaczne siły tatarskie pod Łopuszną. Ale okrutnie się skośnoocy przybysze zrewanżowali pod Sokalem.

Wiosną 1514 roku razem z roztopami przyszły nagle obfite deszcze. Lwowskie strumienie wzbierały, wzbierały i wzbierały. Aż któregoś kwietniowego wieczora, po dosłownym oberwaniu chmury, mieszkańcy bieda domków na Garbarach zobaczyli falę. Kilkumetrową! Porywała domki, budki, warsztaty, z hukiem wypełniła fosy i wdarła się do miasta. Zmyła, co na drodze stało, wylała ekskrementy z kanałów i… znikła. Miasto zdecydowało pochować ofiary na koszt ratusza. Tatarzy ciągle nie dawali za wygraną, bo doszły do Ordy słuchy, że Zygmunt razem z Habsburgami układa się przeciw nim i Turkom. Ponownie odbili się od murów miasta, choć przedmieścia zapłaciły stałą, krwawą cenę.

No i nadszedł rok 1527. Właściwie upalne lato. W gorzelni czy browarze nieopodal Bramy Krakowskiej zgromadzono zapasy suchego jak pieprz jęczmienia. Zeszłoroczne zapasy prochu chmielowego też leżały w magazynach. A do tego skrzynie drewniane, beczki dębowe... Ten katastrofalny pożar doczekał się wielu opisów – z „Memoryałem pożaru miasta królewskiego Lwowa” na czele.

Więcej

Zygmunt Stary po apokaliptycznym pożarze zwolnił wszystkich mieszczan z podatków na dwie dekady, zaś rada miejska zgodnie z sugestiami mądrych głów zakazała stawiania drewnianych podcieni, takowych przybudówek i kramów. Kamień i cegła – oto jedyne materiały, które dopuszczono do użytku w konstrukcji domostw. Drewno tylko do dekoracji, wykończeń, ram drzwi i okien.

Wraz z koniecznością odbudowy miasta wkroczył w to miejsce renesans.

Więcej

Czas wrócić do Zygmunta Starego, którego panowanie dobiegało do końca w atmosferze smutku. Głównie przez wydarzenia, jakie miały miejsce we Lwowie i okolicach, które to wydarzenia historycy nazwali ogólnie wojną kokoszą. Późną wiosną 1537 roku niejaki Petryło, hospodar mołdawski wraz z Turkami (którym podlegał) dokonał kilku niszczących najazdów na ziemie pograniczne Rzeczypospolitej. Choć Mołdawia sama nie mogła stanowić wielkiego zagrożenia, to razem z Turkami boleśnie kąsała. Król zatem rozesłał uniwersały, w których zwoływał pospolite ruszenie dla obrony i ochrony rubieży. Ponad 150 tysięcy szlachty i ciurów zjawiło się pod Lwowem.

Więcej

Liczono w mieście, że tak potężna wyprawa odblokuje szlaki handlowe i siłą, ale jednak unormuje sytuację. Próżne to były rachuby. Ale mimo wszystko Lwów kwitł. W sferach nauki i kultury również. Osobnym tematem są biblioteki lwowskie, prywatne rzecz jasna, mieszczańskie.

Więcej

Ze Lwowem (o czym mało kto wie) związany był Piotr Skarga Powęski. Późniejszy kaznodzieja zjawił się we Lwowie jako człowiek świecki w 1561 roku. To tu poczuł powołanie i tu, po błyskawicznym „połknięciu” nauk seminaryjnych, już po kilku latach otrzymał święcenia. To tu, we Lwowie rozpoczął głoszenie płomiennych kazań-przestróg, na które przychodziły i zjeżdżały tłumy okolicznych wiernych.

Tak dynamiczny rozwój miasta nie byłby możliwy, gdyby na tronie nie zasiadał jeden z najwybitniejszych mecenasów sztuki stulecia. W styczniu 1526 roku król Zygmunt zatwierdził oficjalnie herb miasta Lwowa. W przywileju to potwierdzającym czytamy, że herb wyobrażał bramę otwartą, nad którą trzy wieże się wnoszą, a w której to bramie widoczny jest lew wolny i stojący, żadną kratą ni łańcuchem nie ujęty, któregoż to herbu też miasto Lwów od niepamiętnych czasów z własnej i wolnej woli używało.

Lwi Gród był już wówczas jednym z trzech najważniejszych miast Rzeczypospolitej. I choć Zygmunt August ani razu Lwowa nie odwiedził (miał sposobność udając się raz do Krzemieńca), kilka faktów wiąże go z Lwim Grodem pośrednio. Jego ojciec w 1527 roku, pod wpływem protestów mieszczan, ograniczył Żydom prawo handlowania detalicznego wyłącznie do jarmarków i nadzwyczajnych imprez handlowych. Zygmunt August zaś, szukając poparcia po skutkującym konfliktem praktycznie ze wszystkimi ożenku z Barbarą Radziwiłłówną, wszelkie prawa Żydom przywrócił.

Po śmierci ostatniego koronowanego Jagiellona, nieudanej pierwszej próbie małżeńskiej Anny Jagiellonki, haniebnej rejteradzie Henryka Walezego, powoli acz skutecznie poczęły się uchylać przed Rzecząpospolitą wrota prowadzące do anarchii, zarówno politycznej, jak i obyczajowej. Lwowa dotyczyć to miało na równi z całym państwem. Ale zanim, to jeszcze ten jeden fakt zaskakująco z Lwim Grodem związany. Jak wiadomo wyjazd królowej Bony z Polski, a konkretnie działalność Kmitów i Mniszchów, to ciemne karty tego czasu, czasu żałoby po śmierci króla. Ale znaleźli się, na szczęście dla nas, patrioci będący strażnikami imponderabiliów. Nie wiem doprawdy, czy ten dokument istnieje, bo wspominają o nim Franciszek Jaworski i Łucja Charewiczowa grubo przed okupacją sowiecką. Otóż w Archiwum Akt Dawnych podległych Muzeum Historycznemu Miasta Królewskiego Lwowa przechowywany był z pieczołowitością list, w którym król stolnikowi ziemi krakowskiej Stanisławowi Wężykowi polecał dwa klejnoty monarsze – berło i koronę – zawieźć do Lwowa i złożyć w depozyt do skarbca ratuszowego. Do czasu obioru następcy. Świadczyć to może o wielkiej wadze miasta oraz randze bezpiecznego, wiernego miejsca. Jak widać nie tylko powiedzenie Leopolis amica Palladis (Lwów przyjazny Pallas Atenie) miało tu zastosowanie.  

Lwów królów elekcyjnych

Nastroje po haniebnej ucieczce Walezjusza były ponure. W mieście dawały o sobie znać wpływy żywiołu niemieckiego, ponieważ starający się o koronę Maksymilian Habsburg znalazł tu poplecznika w osobie wojewody podolskiego Mikołaja Mieleckiego, ale ten – choć prowadził dość agresywną agitację sypiąc habsburskim groszem na prawo i lewo – nie pozyskał zbyt dużo zwolenników.

Z powodu zagrożenia tatarskiego sformowano oddziały zaciężnych „czerwonych hajduków”, jak o nich mówił Lwów. Byli to głównie Niemcy, bardzo sprawni, ale butni. Dochodziło więc do spięć z drabami z familii zamkowej. Nocne bójki uliczne spędzały sen z powiek mieszkańcom, jak i radnym ratuszowym. Od czasów Zygmunta Starego burmistrz pracował ze wzmocnionej przywilejami królewskimi pozycji. Jednym z nich było prawo użycia siły zbrojnej dla przywrócenia porządku w mieście. Rzadko jednak z tego korzystał.

Wtedy przyszła do Lwowa wiadomość, że zgromadzeni na elekcji obrali królem Stefana Batorego z Siedmiogrodu. Wkrótce okazało się, że niekoronowany jeszcze władca pojedzie zapewne przez Lwów, bo pod Kraków nadciągnęły siły Maksymiliana Habsburga, który nie mógł pogodzić się z porażką. Zresztą podróż przez Węgry również – z racji zagrożeń niemieckich – była wykluczona. Wzięto się zatem do przygotowań, by godnie przywitać króla i jego poczet, który liczył ponad 4 000 ludzi, w tym dwa tysiące jazdy i tysiąc piechoty siedmiogrodzkiej.  

Więcej

Król elekt dość pracowicie rozpoczął czas swego panowania. 1 maja 1576 roku w katedrze na Wawelu odbyły się zaślubiny i koronacja Stefana Batorego i Anny Jagiellonki, a już wiosną 1577 roku pod Lwowem stanęli ponownie Tatarzy. Dobry czas wspólnie z Moskwą atakującą Inflanty sobie wybrali, bo król bawił w zamku w Gniewie, nomen omen rozgniewany na Gdańsk, który pokazywał niezależność, a właściwie zależność od Habsburgów.
W 1578 roku, a więc dwa lata po „elekcyjnej” wizycie, król ponownie stanął we Lwowie. Wojna z Moskwą wykluczała jakikolwiek konflikt z Turkami. Niestety, gdy radzono i słano posłów do Stambułu, na pograniczu działał i to dość skutecznie rusiński ataman, czupurny watażka zarazem – Iwan Podkiwa (Podkowa). Nic sobie nie robił z zarządzeń królewskich, przekazywanych mu przez posłańców. Przeganiał ich niczym hołotę i najeżdżał pogranicze tureckie, paląc i grabiąc co popadnie. Wpędzał w ten sposób Polskę w kolejny konflikt zbrojny. Nie on jeden co prawda, lecz chyba najbardziej był zauważalny.

Więcej

Iwan – ten moskiewski, nazwany już przez jemu współczesnych Groźnym – był niezwykle sprawnym politykiem. Przewidując słusznie, że po serii porażek i klęsk zadanych mu przez hetmanów Batorego i przez samego króla będzie się musiał przed nim korzyć, widząc co się święci, pchnął do Rzymu swych posłańców, by poinformowali, że car rozważa podporządkowanie Cerkwi papieżowi. Kłamstwo grubymi nićmi szyte, tyle tylko, że urzędujący wówczas Grzegorz XIII przyjął to za dobrą monetę. Zgodnie z sugestią Moskwy przysłał do Krakowa swego legata – jezuitę Antonio Possevino. Wojna z Moskwą zakończyła się rozejmem w Jamie Zapolskim, którego to rozejmu (nota bene niekorzystnego dla Rzeczypospolitej) Iwan przestrzegać nie zmierzał i wkrótce zaatakował. Stanowczy Batory nakazał szykować wyprawę. Co kilka dni wieczorem zwykł rozmawiać z legatem. Feralnego wieczora również. Nazajutrz rano króla znaleziono martwego w łożnicy. Possevino zniknął, wyjechał do Rzymu. Co ciekawe, w Rzymie zjawili się wkrótce posłowie cara z podziękowaniami za wstawiennictwo. 

Czas po nagłej, jak grom z jasnego nieba, śmierci króla porównać można jedynie do traumy po śmierci dwóch pierwszych Jagiellonów. Opowiadano sobie w mieście o jakowyś znakach niebieskich, które zapowiadać miały nieszczęście. Ponoć w czasie egzekucji Podkowy załamał się dach nad przedsionkiem ratusza, skąd z lochów wyprowadzano go na ścięcie. 
W końcu smutek w oczekiwaniu na kolejnego włodarza Rzeczypospolitej musiał ustąpić radości. Wiadomość o wyborze Zygmunta Wazy na króla powitano z wielką pompą. Mimo przejmującego zimna 7 lutego 1588 roku odprawiono w katedrze łacińskiej mszę dziękczynną i urządzono wokół rynku wielką procesję z monstrancjami, a potem występy kapel i pokaz sztucznych ogni. A Zygmunt nie za bardzo do Lwowa się śpieszył. 
Zygmunt III prowadził na zewnątrz kraju liczne wojny. Pierwszą z nich wszczął przeciw Szwedom w interesie wydumanych praw do tamtejszego tronu. A Lwów, jako najbogatsze po autonomicznym Gdańsku miasto, musiał składać się na żołd dla wojska. Do eskalacji żądań ogałacających kasę miejską doszło w czasie wojen moskiewskich, gdy stronnictwo ulepione z kamaryli Mniszchów poparło Łżedymitra Samozwańca. Tak naprawdę wielkie wiktorie Stanisława Żółkiewskiego, zdobycie i opanowanie Moskwy, wybór Władysława na cara – to wszystko zmarnowano poprzez złe zarządzanie pieniędzmi i bunty żołnierskie. Wojska, w tym zaciężne, opuściły swych dowódców i wkroczyły w najbogatsze domeny państwa, gdzie mogły liczyć na jakiś grosz. A więc w okolice Lwowa i do samego miasta. 

Więcej

W roku 1606 doszło do rokoszu Zebrzydowskiego – głównie przeciw monarsze. Wkrótce przywódcy tego buntu poróżnili się między sobą. Stanisław Stadnicki, starosta przemyski, nie był tak zapiekły w antykrólewskiej postawie, jak jego były partner, a teraz adwersarz – Jan Szczęsny Herburt. Gdy starosta ze swoimi siłami postanowił podporządkować się woli króla, Herburt zamknął się ze swymi w Wysokim Zamku i nie wpuszczał tu nikogo, kto nie był stronnikiem rokoszan. Zdarzało się nawet, że ostrzeliwał miasto. Gdy lwowianie dla świętego spokoju oficjalnie „poparli” rokoszan, Stadnicki z kolei spalił dopiero co z trudem podniesione po Tatarach przedmieścia. W końcu siły królewskie dowodzone przez Stanisława Żółkiewskiego i Jana Karola Chodkiewicza rozbiły rokoszan pod Guzowem (w 1607 r.) i na chwilę nastał spokój. Minęło lat trzynaście i przyszła klęska pod Cecorą, gdzie mężnie stawał do ostatnich chwil swego żywota hetman Stanisław Żółkiewski. Zginął razem z ojcem młodego chorążego, który na zawsze miał zostać w pamięci Rzeczypospolitej, a który wyprowadził wtedy śmiałym i heroicznie odważnym manewrem ocalałą grupę jeźdźców z tatarskiego okrążenia. Ten młody bohater zwał się Bohdan Chmielnicki. Herbu Abdank, jak mówił, lecz swego szlachectwa w żaden sposób udokumentować nie potrafił. Rok później Turcy i Tatarzy oblegli Chocim. Miasto obroniono i skończyło się jak wiadomo traktatem, w którym Rzeczpospolita wyrzekła się ostatecznie pretensji do Besarabii, a król obiecał powstrzymać Kozaków od szarpania tureckiego pogranicza (co było niewykonalne). Turcy przyrzekli powstrzymać (równie nieskutecznie) Tatarów od nękania polskich terenów. Rannego pod Chocimiem hetmana kozackiego Petro Konaszewicza Sahajdacznego, znakomicie w dziejach Polski zapisanego, ratowała grupa lekarzy sprowadzonych w tym celu specjalnie ze Lwowa. Niestety bezskutecznie, bo zmarł w kwietniu 1622 roku. Jego imieniem nazwano dziś okręt flagowy sił morskich Ukrainy. 

13 października 1621 roku Zygmunt III po raz pierwszy zawitał wreszcie do Lwiego Grodu. Szlachta koronna i litewska oraz Kozacy zebrali się na błoniach pod świętym Jurem dla lustracji. Uchwalono wymarsz za kilka dni, lecz już nazajutrz przybył zdyszany goniec z Chocimia, że właśnie zawarto porozumienie pokojowe. Przedpokojowe raczej, bo sam pokój podpisano za dwa dni. Zygmunt czym prędzej opuścił Lwów. Ale tego krótkiego pobytu królewskiego nie da się nie wspomnieć.

Więcej

Miasto borykało się z kolejną turą wygłodniałych i nieopłaconych żołnierzy, którzy nadciągnęli tu spod Chocimia. Po raz czwarty w ciągu ostatnich dwóch dekad kasa miejska brała na siebie płatności należące do kasy królewskiej. Można jednak znaleźć kilka jaśniejszych punktów tego czasu. Pierwszy i chyba ważniejszy to przywilej, jaki król nadał mieszczanom lwowskim. Kupcy pędzący bydło na targi wpłacać mieli do kasy miejskiej tzw. spaśne. To dość czytelna etymologicznie nazwa podatku od wypasania trzody w okolicach miasta. Ale ważniejsze było to, że pieniądze z tego podatku zasilać miały kasę Bractwa Kurkowego i finansować tzw. strzelania królewskie (cztery razy w roku) z armat. Każdy dorosły mieszczanin miał prawo brać udział w tych ćwiczeniach. Najlepsi oprócz okazjonalnych pucharów otrzymywali cenne nagrody. Przydała się ta wprawność mieszczan już wkrótce i miała dosłownie wytrzymać ogniową próbę w olbrzymim zagrożeniu. 

Kolejny ważny fakt to nobilitacja Lwowa i jego herbu przez papieża Sykstusa w 1586 roku. To oczywiście wydarzenie symboliczne, lecz rozsławiające Lwi Gród w ówczesnym chrześcijańskim świecie. 
Dziesięć lat później, po podpisaniu Unii Brzeskiej powołano do życia postać Cerkwii podległej Rzymowi. Unitami zostawali prawie wyłącznie chłopi, bo zamożniejsi mieszczanie (przede wszystkim we Lwowie, ale nie tylko) błyskawicznie się polonizowali przechodząc na katolicyzm. A chłopi i tak naprawdę nie rozróżniali tego obrządku od ortodoksyjnego prawosławia. Wydarzenia z czasów późniejszych pokazały, że ani unickie masy, ani parochowie (kapłani) nie utożsamiają się bynajmniej z Polską.
Paweł Jasienica czas królowania Władysława IV, rozpoczęty w maju 1632 roku, nazwał „babim latem Rzeczypospolitej”. Niezwykle to celne i lapidarne zarazem. Rok później Tatarzy przekroczyli Dniestr i wtargnęli na Podole. Tym razem srogo się zawiedli. Pod Sasowym Rogiem nad Prutem nadziali się na Stefana Koniecpolskiego. Głównym powodem klęski Tatarów było zaskoczenie – bo Koniecpolski przekroczył granice państwa przy cichym zezwoleniu Mołdawian. Lwów, na krótko co prawda, ale odetchnął. 
Dwa lata po koronacji król Władysław IV stanął we Lwowie. Był tu już wcześniej jako królewicz. Teraz przyjechał jako pomazaniec, ale w mieście wybuchła właśnie epidemia ospy. Jan Kazimierz chorobę przemógł, lecz jego najmłodszy brat Aleksander Karol zmarł. Osamotniony król nudził się niezmiernie, rojąc plany, o których za chwilę. Serce jednak nie znosi próżni.

Więcej

Kilka lat potem jako oficjalna kandydatka na żonę pojawiła się Cecylia Renata z Gonzagów. Ślubu udzielono młodej parze w lwowskiej katedrze, zaś bankiet weselny i „tryumf” z tej okazji urządzone finansowało miasto. Było więc strzelanie mieszczańskie na wałach miejskich, były malowane i żywe obrazy na ratuszu i w rynku, byli trębacze i orkiestry. Wykonano szereg „figur rzezanych” – domyślać się możemy, że to rzeźby i odlewy dla dekoracji. Samo przyjęcie urządzono w sali paradnej ratusza, po czym dla mniejszego grona w Pałacu Arcybiskupim. Zachował się nawet opis potraw przygotowanych na te uroczystości.

W 1648 roku Chmielnicki, po kilku wielkich klęskach nam zadanych, stanął z ogromną siłą pod Lwowem. Jednak wymaga to kilku wprowadzeń i wyjaśnień, także mocno związanych ze Lwowem.

Więcej

Lwów szykował się do obrony. Po klęsce piławeckiej nastąpiło wielkie załamanie nastrojów. Broni i amunicji było za mało. Nadzieja wstąpiła w mieszczan, gdy przybył tu Jeremi Wiśniowiecki. Lwowianie liczyli, że książę zostanie w mieście i jego wojsko zasili szeregi obrońców. Samorzutnie zadeklarowali opodatkowanie na wojenny rynsztunek i sukna na mundury. Żydzi i Ormianie potrząsnęli kiesami na zakup broni. Było jednak późno, by pojechać do Czech i stamtąd ją przywieźć. Zbierano więc wszystko, co mogło służyć obronie: sprzęt myśliwski, wiwatówki. Być może pojawili się wówczas pierwsi kosynierzy. W zakładach miast medali i innych precjozów odlewano kule armatnie i muszkietowe. Rozproszona szlachtę nawoływano, by zjeżdżała do Lwowa. W zastępstwie starosty Adama Hieronima Sieniawskiego, pisarz ziemski Piotr Ożga, znany ze swych organizacyjnych talentów, objął nadzór nad naprawą umocnień miejskich. 28 września zwołano posiedzenie u Bernardynów. Zdecydowano powierzyć dowództwo przybyłemu dwa dni wcześniej do Lwowa Jeremiemu Wiśniowieckiemu, który początkowo odmówił, jednak w końcu wybór uszanował. 

W mieście stało raptem 200 zawodowych strzelców, w tym strażnicy miejscy. Przerażenie o mały włos nie przerodziło się w panikę, gdy Jarema opuścił miasto i udał się przez Zamość do Warszawy na królewską elekcję. Ale przekazał w liście polecenie powierzenia obrony Krzysztofowi Arciszewskiemu, admirałowi i specjaliście od artylerii przybyłemu właśnie z Niderlandów. On nakazał burmistrzowi Janowi Grosswajerowi organizować samoobronę z mieszczan. Drugim dowódcą mieszczan i strażników został burgrabia Jan Bratkowski. 
Na Lwów szła ponad 20-tysięczna armia. Dysproporcje były ogromne – 100 napastników na jednego obrońcę. 6 października ranem dostrzeżono zbliżające się nieprzebrane masy czerni. Około południa zapłonęły i zginęły przedmieścia. Dzwony świątyń w mieście uderzyły na trwogę. Ostatnich uciekinierów wpuszczano przez ryglowane już na stałe furty. Jak się potem okazało, była wśród nich również ówczesna piąta kolumna. 
Dwa dni później nadciągnął pewny zwycięstwa Chmielnicki. Nie wysyłał parlamentariuszy z żądaniami poddania, chciał wziąć Lwów pierwszym szturmem, a potem zrównać z ziemią, by symbol Rzeczypospolitej na Rusi zniknął raz na zawsze. Wiedział dokładnie o słabych miejscach obrony i miał plan. Na Tarnawce ulokował Krzywonosa z doborowymi oddziałami i stąd nakazał atakować Wysoki Zamek. Przedtem przeprowadzono zmasowany ostrzał artyleryjski, który trwał dwa dni.

Więcej

Oblężenie Lwowa trwało do pierwszych siarczystych mrozów. Arciszewski nakazał wstrzeliwanie się z armat w składy amunicyjne i magazyny żywności napastników. Lokalizowano je przy pomocy nocnych „wycieczek”. Coraz bardziej niecierpliwili się Tatarzy, którym Chmielnicki przyobiecał Żydów i Ormian z majątkami, a tymczasem przymarzali dosłownie do ziemi. Ataman przestraszył się odstąpienia sojuszników. Dowiedzieli się o tym lwowianie i zdecydowali wysłać parlamentariuszy. Delegacji przewodniczył jezuita ksiądz Andrzej Huml-Mokrski – nauczyciel i wychowawca młodego Chmielnickiego w kolegium. Przyjęci zostali przyjaźnie, lecz ataman zażądał wysokiego okupu i wydania Żydów lwowskich Tatarom. Skutkiem tych umów ustalono rekwizycję dóbr mieszczan na sumę ponad 360 tysięcy złotych. W pierwszych dniach listopada Chmielnicki odstąpił. 

17 listopada na polach elekcyjnych Woli królem okrzyknięto ostatniego już Wazę – Jana Kazimierza. 21 listopada w kościele św. Jana w Warszawie nowy władca zaprzysiągł Rzeczypospolitej wierność i trwanie na królewskim tronie po kres swych dni. Od czasów Władysława Jagiełły żaden król nie przebywał tak często i chętnie we Lwowie jak Jan Kazimierz. Jego rezydencją stał się Pałac Arcybiskupi w Rynku. Gest tego króla Lwów miał poznać w czasie jego wesela z Marią Ludwiką, w maju 1649 roku, gdy rajcy ratuszowi otrzymali własnoręcznie podpisane przez Jana Kazimierza zaproszenia na tę uroczystość. Inna sprawa, że zaproszenie było dla miasta dość kłopotliwe, bowiem z pustymi rękoma nie wypadało się wybierać, o odmowie nie mogło być mowy, zaś kasa miejska i sami mieszczanie – zrujnowani kontrybucjami i oblężeniem Chmielnickiego i Tuhaj-beja. Nie było wyjścia, ratusz uchwalił nagły nowy podatek. Jeszcze nie przebrzmiały rozterki po owym weselu, gdy nadeszły chwile i smutku, i radości zarazem. Bo po pierwsze Zbaraż pięknie się bronił, co Henryk Sienkiewicz znakomicie opisał w „Ogniem i mieczem”. Ale już w sierpniu 1649 roku król wjechał do Lwowa wraz ze swą gwardią oraz tłumem zwycięskiego wojska. I znów mieszczanie supłali sakiewki i zebrali dla Jana Kazimierza raptem 100 dukatów. Bohaterowie ze Zbaraża nagrodzeni zostali stanowiskami i zaszczytami. Firlej, naczelny dowódca obrony (przynajmniej per litera), został wojewodą sandomierskim, Lanckoroński – starostą stobnickim, Adam Sieniawski – hetmanem polnym. I tylko Jarema nie był usatysfakcjonowany. Miast buławy, na którą liczył, otrzymał starostwo przemyskie. We Lwowie zasugerowano królowi, żeby podkreślając swoje przywiązanie do Rzeczypospolitej, zrzucił ciuszki francuskie i właśnie tutaj to uczynił, przywdziewając tradycyjny strój polski. Na krótko, bo już w czasach potopu powrócił do dawnych przyzwyczajeń. Dwa lata Lwów „odpoczywał” od tłumnych wizyt królewskich. Kolejny raz Jan Kazimierz zjawić się miał tutaj po największej, trzydniowej bitwie XVII-wiecznej Europy – pod Beresteczkiem, gdzie walne zwycięstwo odniesiono dzięki znakomitemu królewskiemu dowodzeniu. Tak naprawdę to król zatrzymał się w Brodach, ale przeziębił się straszliwie i skoro Lwów słynął z medyków, to właśnie tu go pośpiesznie przewieziono. Kolejnym radosnym momentem dla miasta stało się przywiezienie tu niezwykle bogatych łupów znalezionych w kozackich i tatarskich taborach. Skoro kasę dworską napełniono, łaskawy władca puścił wodze swej hojności obdarowując wdowy po zabitych i hojnie obdarzając Jezuitów. Wizyta królewska rok później okraszona została skandalem, o którym huczał cały Lwów.
Rusini bardzo mocno nalegali, by król przyjrzał się możliwości zniesienia ograniczeń, jakie na nich nałożono w czasie wojny domowej. Ponadto jednocześnie obradować miano nad zamysłem zaatakowania i zgniecenia do końca tlących się jeszcze polan buntu. 
We Lwowie nastroje były wówczas tak wojownicze, że poskutkowały tzw. wyprawą żwaniecką, zakończoną niestety kolejną porażką. Ofiar tak wiele nie było, lecz Kozacy, którzy już uzyskiwali pomoc Moskwy, nie obawiali się polskich działań.

Więcej

Nie zapominajmy o precedensie, który się zdarzył, a który był pierwszym znanym przykładem wtrącania się Moskwy w sprawy polskie. Jeszcze przed perejasławskim układem, kiedy to Chmielnicki oddał część Rzeczypospolitej pod kuratelę Moskwy (1654 r.), posłowie cara i archimandryty przybyli do Lwowa i zażądali unieważnienia unii brzeskiej. Było to samo w sobie bezczelne i bezprawne, bez względu na to, jak oceniamy unię. Bowiem sprawa była już nie w gestii polskiej, ale Rzymu. Nie zapominajmy też, że Moskale wówczas właśnie zapowiedzieli zbrojną pomoc Kozakom w przypadku niespełnienia ich żądań. 

I znowu Kresy stanęły w ogniu wojny, a rok później – w 1655 roku – ścigając rozproszone oddziały Stanisława Rewery Potockiego (założyciel Stanisławowa nie był wybitnym dowódcą) wojska Chmielnickiego i Moskale Buturlina stanęli pod Lwowem. Wystraszony Potocki „wycofał się” aż po Gródek Jagielloński, ale niewiele mu to pomogło, bo jego siły znów rozbił Chmielnicki i lekceważąc samego hetmana zawrócił ponownie pod Lwów.

Więcej

1 października kotlina wokół miasta wypełniła się Kozakami i żołnierzami Wasyla Buturlina, bez których Chmielnicki nie mógłby marzyć o otoczeniu Lwowa. Sam rozbił namioty w swym ulubionym pamiętnym miejscu, na Wzgórzu Świętojurskim. 30 chorągwi kozackich zaległo gęsto na trakcie sykstuskim, za górą cytadelną, aż po późniejszy Kajzerwald. Ale wszystkie te pułki kozackie nikły wobec ogromu sił Moskali. Sam Buturlin stanął ze sztabem przy dziś nieistniejącym już kościele św. Krzyża na trakcie janowskim. Pułki moskiewskie rozlały się szeroko, rozpuszczając zagony aż po okoliczne wsie. Wojska moskiewskie liczyły ok. 60000 dobrze wyćwiczonego żołnierza, pułki kozackie miały przeszło 20000 ludzi. Przeciwko tej ogromnej sile Lwów wystawił tylko około 1500 zaciężnej piechoty królewskiej dragonii pieszej i może drugie tyle uzbrojonych mieszczan. Szlachta okręgu lwowskiego zorganizowała niepełną chorągiew jazdy. I właśnie ci ostatni postanowili pokazać, że Lwów nie czeka z założonymi rękami na wyrok. Jeszcze pułki nieprzyjacielskie nie zdołały się dobrze umościć, a już od bram spadła na nie wycieczka obrońców. Grodzicki posłańcowi przybyłemu od Chmielnickiego powiedział, że gotów jest raczej do wysadzenia siebie i miasta w powietrze, aniżeli do wydania go w ręce nieprzyjaciela. Jednak 6 i 7 października wychodziły do Chmiela grupy posłów, by prowadzić rozmowy. O wydaniu miasta nie było mowy. Były jednak wymiany naszpikowanych grzecznością listów, a zarazem przypieczętowane gwałtownym ostrzeliwaniem miasta, gdy posłowie z listami wracali do domu. 9 października przybył poseł od Chmielnickiego, żądający rozmowy z samym generałem Grodzickim. Pozostawił bardzo uprzejmy list od wodza Kozaków, w którym przeczytano, że Chmielnicki jest już panem całej ruskiej ziemi i nikomu jej nie puści. Z tytułu zapewne tego panowania zapytał, czego by miasto od niego potrzebowało. Krew w obrońcach zawrzała, odpowiedziano celnymi salwami artylerii (głównie w składy amunicyjne), a list zwrotny zawierał „prośbę” o znalezienie mocnego drzewa i sznura, na którym ataman, jak go tytułowano, mógł się powiesić z pomocą Buturlina, gdyby mu odwagi stało. Ponadto proszono, by uczynił to poza granicami Rzeczypospolitej, aby jego truchło nie zanieczyszczało ojczyzny. Jak widać Grodzicki, w odróżnieniu od wystraszonych rajców, nie przebierał w słowach. O dziwo miast gwałtownych ostrzeliwań przybył zaraz kolejny posłaniec od oblegających i pierwszy raz wówczas padło słowo „okup”. I znowu Grodzicki odpowiedział wycieczką, która wyrżnęła kilkuset Moskali. Zatrzymało to rozmowy, lecz wreszcie w ratuszu 13 października poseł Chmielnickiego przedstawił „ostateczne” żądania.

Więcej

Grodzicki potraktował te życzenia, jak je nazwał, z humorem.

Więcej

Zbliżał się ostatni akt tego pamiętnego oblężenia, który okryć miał miasto kolejną sławą. 16 października, przez furtę jezuicką konno wyjechało na górę św. Jura poważne poselstwo, jakby jaki korowód dostojników. Na czele biskup ruski, za nim Piotr Ozga podkomorzy lwowski, uczony ksiądz Gawath kanonik kapitulny, podstarości na niższym zamku Uniszewski, burmistrz Attelmajer, rajcy Anczowski i Doleżyński, dwu jezuitów i wreszcie ci sami posłowie, co od dwu tygodni codziennie prawie odbywali drogę do kwatery Chmielnickiego. 

Przez całe dwa dni trwały przede wszystkim bankiety, a podczas nich uprzejme rozmowy o stanie Rzeczypospolitej i o innych materyach, których wypisać trudno. Trzeciego zaś dnia (18 października) od samego rana zaczęła się gwałtowna z obu stron strzelanina. Nareszcie po długich targach i groźbach 20 października podpisano ugodę na warunkach zaproponowanych przez Grodzickiego, który na 23 października zaprosił Chmielnickiego wraz z jego sztabem do Lwowa. Jako gościa. W ten sposób, gdy składano rozmaite przedmioty na rzeczony okup, hetman kozacki przebywał w mieście (przyjeżdżając na dzień) do 6 listopada. Dwa dni później odstąpili od miasta Kozacy, a kolejne dwa dni później – Moskale. Ale wkrótce czekała Chmielnickiego niemiła „przygoda”. Oto obok miejscowości Jezierna, pod Tarnopolem wojska rosyjsko-kozackie zostały otoczone przez potężne siły tatarskie Mehmeda Gireja. Po raz pierwszy w historii Tatarzy opowiedzieli się po stronie Polski. Ci, którzy przez wieki byli krwawym przekleństwem, stawali się powoli jej sojusznikami i wiele razy wkrótce przelewać mieli krew dla ochrony nowej ojczyzny. Rosja, której Chmielnicki oddał wielkie połacie Rzeczypospolitej (Ruś była przecież jej częścią), nie gwarantowała poszanowania praw i tradycji tego narodu. Odstępowali również mniej liczni Kozacy, którym także zwierzchnictwo Moskwy nie wróżyło dobrze. Chmielnicki zgodził się zerwać układy z Moskwą, co pozostało jedynie papierowym zobowiązaniem, a obecni historycy ukraińscy tego faktu nie odnotowują. 


Polityka Wazów sprowadziła na Rzeczpospolitą kolejne niebezpieczeństwo, można nawet powiedzieć, że katastrofę, po której kraj już nigdy tak naprawdę podnieść się nie zdołał. Przybycie z północy i zachodu Szwedów zaowocowało wielkim wstydem pod Ujściem i zaraz potem Kiejdanami, co znakomicie nam opisał w narodowym eposie Henryk Sienkiewicz. I jakbyśmy na to nie patrzyli, to król… uciekł. Nie po raz ostatni zresztą. Wielu historyków go usprawiedliwia pisząc, że był ofiarą pacyfizmu szlachty. Stało się to w chwili, gdy Lwów się bronił, gdy Kozacy pacyfikowali zdobyty Lublin, gdy kniaź Chowański w Wilnie palił i grabił. We wrześniu 1655 roku. 
Przyszła zakończona rzeczywiście cudem obrona Jasnej Góry. Wlała w okaleczone serca otuchę. I gdy doszła o tym wieść do przebywającego u elektora śląskiego (swego kuzyna) króla, postanowił wracać. Lwów miał się stać, nie po raz pierwszy, faktyczną stolicą Rzeczypospolitej, gdzie Jan Kazimierz przez Nowy Targ, Sącz, Duklę i Krosno powracał. Wjechał do miasta 10 lutego, na koniu, otoczony pułkiem konnej dragonii. Dzień był bardzo mroźny, na ulicach rozpalono ogniska. Lwów był wyczerpany i wygłodzony. Pieniędzy brakło, bezdomnych mnóstwo, żebraków tłumy. Urządzili jednak ci biedni, opuszczeni przez czas długi, owacyjne przyjęcie. I trzeba przyznać, że pierwsze, za co zabrał się król, to poprawienie finansów miasta. Przecież ono jedyne obok Zamościa ostało się od nawały szwedzkiej. Częstochowy w tym gronie podawać nie można, bo to Jasna Góra się cudownie obroniła, miasto okoliczne Szwedzi znieśli ze szczętem. 1 marca ruszyła we Lwowie mennica królewska. Zawiadywał nią sam kanclerz królewski Stefan Koryciński. Na wieść o powrocie króla Karol Gustaw z Prus Królewskich popędził na południe. Po drodze spalił Kazimierz Dolny i Sandomierz. W Gołębiu późną wiosną 1656 roku stoczył krwawą bitwę z wojskami Karola Gustawa Stefan Czarniecki. Poniósł klęskę, ledwo z życiem uszedł, lecz osłabił impet szwedzkiego marszu na Lwów. Potem Szwedzi nieudanie szturmowali Zamość. W rezultacie na Lwów im praktycznie nie starczyło sił. Ale miasto ostatnimi dosłownie wysiłkami opatrzyło mury i bramy, pogłębiło fosy i poprawiło wały. 1 kwietnia miała miejsce we Lwowie najbardziej podniosła w dziejach miasta uroczystość. Zjawił się nuncjusz papieski Pietro Vidoni. Piechota łanowa i pułki zaciężne stanęły szpalerami od Pałacu Arcybiskupiego do katedry łacińskiej poprzez cmentarz obok świątyni. Tu znajdowała się kapliczka na grobie wnuczki rajcy, geometry i malarza ratuszowego Szolca Wolfowicza. On sam w rozpaczy po utracie ukochanej wnuczki wymalował obraz Matki Boskiej, który wkrótce zasłynął łaskami i do dziś nazywany jest albo Matką Boską Łaskawą, albo Domagaliczowską od nazwiska zmarłej. Wszyscy purpuraci koronni i nuncjusz znaleźli się przed tą kapliczką. Przyjechali karetami, z wyjątkiem króla, który przyszedł wzdłuż szpalerów piechotą. Po krótkiej modlitwie król z orszakiem dostojnych gości wszedł do świątyni. Obraz Matki Boskiej uroczyście przeniesiono na mensę ołtarzową katedry, skąd już do kapliczki grobowej nigdy nie wrócił. Nuncjusz odprawił mszę. Lecz zamiast homilii rozbrzmiały organy, a na ołtarzu i w prezbiterium rozgorzały setki świec. Jan Kazimierz wstał z królewskiego fotela stojącego obok pierwszego rzędu w nawie, podszedł do ołtarza i runął krzyżem na posadzkę. Wówczas nuncjusz wygłosił kazanie, a potem zabrzmiały dzwonki na podniesienie, na Agnus Dei. Król wstał i przyjął komunię. Potem zapadła cisza, wlokąca się w nieskończoność. Król padł na kolana, ręce wyciągnął przed siebie i zaczął mówić: Wielka Boga Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico. Ja, Jan Kazimierz, za zmiłowaniem Syna Twojego, Króla królów, a Pana mojego i Twoim miłosierdziem król, do Najświętszych stóp Twoich przypadłszy, Ciebie dziś za Patronkę moją i za Królową państw moich obieram. Tak samego siebie, jak i moje Królestwo polskie, księstwo litewskie, ruskie, pruskie, mazowieckie, żmudzkie, inflanckie, smoleńskie, czernichowskie oraz wojsko obu narodów i wszystkie moje ludy Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twej pomocy i zlitowania w tym klęsk pełnym i opłakanym Królestwa mojego stanie przeciw nieprzyjaciołom Rzymskiego Kościoła pokornie przyzywam. A ponieważ nadzwyczajnymi dobrodziejstwami Twymi zniewolony pałam, wraz z narodem moim nowym, żarliwym pragnieniem poświęcenia się Twej służbie, przyrzekam przeto, tak moim, jak senatorów i ludów moich imieniem, Tobie i Twojemu Synowi, Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi, że po wszystkich ziemiach Królestwa mojego cześć i nabożeństwo ku Tobie rozszerzać będę. Obiecuję wreszcie i ślubuję, że kiedy za przepotężnym pośrednictwem Twoim i Syna Twego wielkim zmiłowaniem, nad wrogami, a szczególnie nad Szwedem odniosę zwycięstwo, będę się starał u Stolicy Apostolskiej, aby na podziękowanie Tobie i Twemu Synowi dzień ten corocznie uroczyście, i to po wieczne czasy, był święcony oraz dołożę trudu wraz z biskupami Królestwa, aby to, co przyrzekam, przez ludy moje wypełnione zostało. Skoro zaś z wielką serca mego żałością wyraźnie widzę, że za jęki i ucisk kmieci spadły w tym siedmioleciu na Królestwo moje z rąk Syna Twojego, sprawiedliwego Sędziego, plagi: powietrza, wojny i innych nieszczęść, przyrzekam ponadto i ślubuję, że po nastaniu pokoju wraz ze wszystkimi stanami wszelkich będę używał środków, aby lud Królestwa mego od niesprawiedliwych ciężarów i ucisków wyzwolić. Ty zaś, o najlitościwsza Królowo i Pani, jakoś mnie, senatorów i stany Królestwa mego myślą tych ślubów natchnęła, tak i spraw, abym u Syna Twego łaskę wypełnienia ich uzyskał. Ludzie słuchali zaskoczeni, oniemiali niemal. A gdy król skończył i kapłan dał znak, że to finał, gromkie „amen” zabrzmiało w murach i wokół świątyni. Ślubami Jana Kazimierza po wsze czasy tę uroczystość nazwano. Śluby te odegrały na pewno wielką rolę w mobilizacji wszystkich stanów w obliczu najazdu szwedzkiego. 
Tymczasem Karol Gustaw zawarł z Fryderykiem Wilhelmem brandenburskim, Jerzym Rakoczym i Bohdanem Chmielnickim traktat o rozbiorze Rzeczypospolitej. Zgodnie z tym układem wojska Rakoczego pustoszyły południowe domeny Rzeczypospolitej kierując się na Lwów. Miasto musiało się zgodzić na pobieranie żywności przez najeźdźców w zamian za niepustoszenie Lwowa. Uratował nas wybuch wojny szwedzko-duńskiej i oczywiste sukcesy militarne, głównie Stefana Czarnieckiego, który wkrótce i Rakoczego w okolicach Lwowa pokonał. Nie zapominajmy także o naszych już Tatarach, którzy Węgrów i Siedmiogrodzian do reszty roznieśli. W ten sposób Czarniecki doczekał się godności wojewody ruskiego i w 1660 roku witany był we Lwowie. Choć czas triumfów hucznych minął, bo Lwów biedny, opuszczony i grabiony przez czeredy nieopłaconego wojska nawiedzające miasto przedstawiał ponury widok. Miasto liczyło raptem niewiele ponad 24 tysiące mieszkańców. I gdy do tej faktycznej stolicy państwa ponownie wjechał Jan Kazimierz, witano go chętnie, lecz bez poprzedniego entuzjazmu. Orientując się w nastrojach i nie chcąc się jednocześnie sprzeniewierzyć własnej hierarchii wartości, król postanowił zrobić coś dla Lwowa.

Więcej

Tymczasem zjawił się w mieście poseł moskiewski Onezy Karpowicz, lecz szybko wręczono mu pismo nakazujące opuszczenie granic Rzeczypospolitej. Czy to z racji działań szpiegowskich, czy też obrazy majestatu – tego nie rozstrzygniemy. Na pewno jednak zdążył zauważyć awantury toczone wokół niewypłaconych żołnierzom wynagrodzeń. W skarbie państwa znajdowało się około 10 mln złotych, a samym wojakom Rzeczpospolita winna była ponad 26 milionów. Astronomiczna suma. Ponieważ Lwów był najczęstszą areną walk, to tu kręcili się maruderzy, którzy kradli, grabili i napadali. Żołnierze zebrali się w końcu w konfederację, która za pośrednictwem swego naczelnika, szlachcica podlwowskiego Pawła Borzęckiego (kawalera pancernego, a więc oficera husarii) zażądała wypłaty zaległych żołdów. Rozmowy prowadzono pod Lwowem, w majątku i folwarku Syxtów. Zdawało się, że doszło do porozumienia, aż tu nagle Borzęcki zmarł. Zahuczało wśród wojska, że otruty. Łatwo było przeto o wystąpienie zbrojne przeciw władzy. Ale zmitygował wszystkich przyjaciel zmarłego, Janusz Beykowski, i dalej prowadził rozmowy. Stanęło na wypłatach ratami. Kanclerz w imieniu króla przyrzekł. Tyle, że obaj zapomnieli, iż skarbiec jest praktycznie pusty, bo przecież Jan Kazimierz wymyślił wyprawę na Moskwę i nawet rezerwy wydatkował na przygotowania. W rezultacie doszło do paradoksalnej sytuacji. Król w Pałacu Arcybiskupim chroniony był silnymi strażami przed żołnierzami, z którymi miał iść na Moskwę. I na to przybył do Lwowa kolejny poseł moskiewski, Aftanazy Laurentowicz, z propozycją pokoju. Przedstawił dość obraźliwe dla Polski propozycje i czym prędzej musiał wracać na Kreml. Skonfederowani żołnierze postanowili opuścić Lwów. Przestraszył się tego Jan Kazimierz i dzięki ściągniętym z Wilna rezerwom nakazał cokolwiek wypłacić. To zatrzymało buntowników, tym bardziej, że otoczony powszechnym szacunkiem Stefan Czarniecki apelował o wspólną walkę o wschodnie rubieże. Król dla formalności i utrzymania szacunku dla majestatu zażądał publicznych przeprosin. W kościele Bernardynów urządzono uroczystość, gdzie po mszy przywódcy buntowników klękali przed siedzącym na tronie Janem Kazimierzem i całowali pierścień królewski. Działo się to 22 lipca 1663 roku. Akt konfederacji symbolicznie wręczono ubranemu w „strój roboczy” katowi miejskiemu. Niestety doszło do wielkiego zgrzytu.

Więcej

15 sierpnia, po uroczystym nabożeństwie król wyjechał ze Lwowa. Potem jeszcze cztery lata później na krótko zajrzał do Lwiego Grodu. Ostatni raz. Wyjeżdżał po nieudanej wyprawie na Moskwę, którą zakończył pokój w Andruszowie (1667 r.), gdy znaczną część terytoriów Rzeczpospolita utraciła już na zawsze na rzecz Moskwy. 

Nie sposób nie wspomnieć o wzroście fanatyzmu religijnego w epoce panowania Wazów. Nie można oskarżać o to trzech Snopków – choć na pewno swą polityką wzmacniali drastyczne objawy czasu kontrreformacji. Przymuszenie arcybiskupa ormiańskiego do przyrzeczenia wierności papieżowi, jeszcze za czasów Zygmunta III, było tego zaczątkiem.
Abdykacja króla Jana Kazimierza Wazy w 1668 roku zaowocowała koniecznością wyboru nowego władcy i to jeszcze za życia poprzednika, co było sprzeczne z dotychczasową tradycją. Do tego na Janie Kazimierzu skończyła się dynastia, która przez ostatnie 81 lat nosiła królewską koronę. 19 czerwca 1669 roku królem został „Piast" – Michał Korybut Wiśniowiecki. 
Król przybył do Lwowa dwa lata po koronacji, we wrześniu 1671 roku, choć spodziewano się go tu wcześniej. Sprawy wojenne z Turcją stanęły na porządku dziennym i stało się to, co znamy z „Pana Wołodyjowskiego” Henryka Sienkiewicza. Padł Kamieniec Podolski, by jeszcze na chwilę, sto lat później wrócić do Polski, a potem odpaść na zawsze. W czasie tej wojny, choć cudów waleczności i genialnego dowodzenia dokonywał Jan Sobieski, Turcy stanęli pod Lwowem. Pamiątką po tym bezskutecznym oblężeniu jest kula armatnia, która wisi na łańcuchu zawieszona przy prezbiterium katedry łacińskiej, druga utkwiła w sklepieniu i widoczna jest od wewnątrz. Cała wojna zakończyła się haniebnym traktatem, buczackim zwanym od miejsca zawarcia, w którym na trzy z górą lata Rzeczpospolita stała się lennikiem sułtana. Sejm oczywiście warunków tegoż traktatu nie zatwierdził, o wypłacaniu corocznego haraczu nie mogło być mowy, ale hańba nad krajem i narodami wisiała. W rezultacie zdecydowano się zorganizować nową „wyprawę turecką”. 28 września 1673 król stanął we Lwowie. Pospolite ruszenie zebrało się na Przedmieściu Gliniańskim i tu władcy oczekiwano. Niestety ten… przejadł się w podróży i dostał takiego rozstroju kiszek, że nie był w stanie dojechać do Pałacu Arcybiskupiego. Zatrzymał się u bernardynów, a następnego dnia przeniósł się do rezydencji królewskiej. Dopiero 5 października dokonał przeglądu wojsk. Choć w kierunku Chocimia szła wyprawa pod wodzą Jana Sobieskiego, nie wróżono jej sukcesu w aurze obaw o życie królewskie. Koło Łuki nad Dniestrem, w miejscu przeprawy zjawił się poseł turecki, który dopytywał o dowodzącego tym zbrojnym zgromadzeniem. Jan Sobieski kazał go do siebie prowadzić, a ów dość lekceważąco oświadczył, że nazywa się Hussein Aga i jest posłańcem od Mohameda IV. Żąda hufca ochronnego dla siebie i towarzyszy, bo wiezie do monarchy polskiego listy oraz specjalny „podarek”. Był to tzw. czausz, czyli kaftan hołdowniczy z zielonego jedwabiu i sukna, który nosić musieli wszyscy znaczniejsi poddani sułtana. Był to potwornie obraźliwy moment, nie tylko dla króla, ale i całej Rzeczypospolitej. Cóż można było uczynić – wyprawę poselską uszanować i bezpieczeństwo zapewnić. Czausz pojechał do Lwowa, gdzie wraz posłami znalazł się 7 listopada. Tak się złożyło, że dwa dni wcześniej stan króla uległ znacznemu pogorszeniu i 10 listopada, nie odzyskując przytomności, nad ranem umarł. W ten sposób pognębienie godności Rzeczypospolitej się nie dokonało, bowiem kaftana nie było komu zakładać. 13 listopada wspomniany Hussein Aga wręczył interrexowi, prymasowi Andrzejowi Olszewskiemu, listy ponaglające do uiszczenia haraczu i odjechał. Kondukt z ciałem króla Michała wyruszył do Warszawy tydzień później. 
Wraz z odejściem Michała Korybuta czarne niebo nad Rzecząpospolitą przejaśniało, gdy napłynęły ze wschodu pierwsze optymistyczne wiadomości. Hetman Sobieski, tak bardzo ze Lwim Grodem związany, rozniósł w pył pod Chocimiem przeważające siły tureckie. Wschodziła, jaśniejąc coraz mocniej, gwiazda nowego wodza. A i stronnictwo, które w czasie poprzedniej elekcji popierało kandydaturę francuską, poczuło się teraz wzmocnione poprzez odnowioną współpracę prymasa, hetmana i grona ich przyjaciół. Sam Sobieski, cieszący się gigantyczną popularnością i sympatią, początkowo nie myślał kandydować, choć jeszcze przed elekcją zapowiadał, że nowy król nie może ulegać obcym interesom i powinien być biegły w sztuce wojennej. Dyplomaci francuscy twierdzili, że Sobieski długo się wahał między kandydaturą własną a Kondeuszem. Ich zdaniem przekonała go – jak to często się zdarzało i zdarza w świecie – jego żona. Elekcja rozpoczęła się w sobotę 19 czerwca 1674 roku, a już w poniedziałek 21 czerwca ogłoszono, że jedynym kandydatem na tron pozostaje „Piast”. Po południu wołano już na Woli Vivat Joannes Rex.

Więcej

Po chwilowym ustaniu walk w 1674 roku, na wiosnę następnego wkroczyła w granice i tak już uszczuplonej Rzeczypospolitej 180-tysięczna turecko-tatarska armia, posiłkowana przez wojska podległych Porcie hospodarów wołoskich. Jeden po drugim padały grody kresowe. Jan Sobieski nie miał czasu na koronację. 18 lipca 1675 roku król stanął we Lwowie. Wytyczono teren na miejsce koncentracji wojsk, bo stało się wiadome, że miasto trzeba będzie bronić. Plan batalii i obrony państwa zarazem przewidywał poświęcenie kresowych twierdz, obronę Lwiego Grodu i wyjście stąd z kontrofensywą. Wybranym miejscem stała się zalesiona częściowo przestrzeń między kościołem św. Antoniego przy „targowicy” a cerkiewką św. Piotra i Pawła na Łyczakowie. Namiot królewski ustawiono niemal na skraju lasu i pewnej nocy zaatakowała go wataha wilków. Zginał zagryziony młody chłopak, który nad ranem przygotowywał jadło dla króla. Trzeba było się śpieszyć, bo raz po raz przynoszono wieści o tatarsko-tureckich siłach zbliżających się do Lwowa. Zrobiło się nawet niemiło między kochającymi się królewskimi małżonkami, kiedy Maria Kazimiera, gdy agresorzy byli tuż tuż, zjawiła się we Lwowie, by jak mówiła trwać u boku męża. wedle woli

To wykreślone ze świadomości powszechnej zwycięstwo dowodzi niebywałego kunsztu dowódczego i wyobraźni Sobieskiego. To właśnie ta bitwa zadecydowała o postawieniu Jana III na czele obrony Wiednia osiem lat później. 
Przeciw sile ponad 180 tysięcy zbrojnych napastników Rzeczpospolita wystawić mogła raptem do 30 tysięcy ludzi. Składały się na te siły grupy rozmaicie uzbrojonego wojska, kilkanaście chorągwi pancernych (husarii) i kozackich, kilka pułków piechoty krajowej i zaciężnej. Wszystko to rozrzucone na całej połaci państwa. Tylko geniusz dowódczy, przewidywanie błędów napastników, mogły uratować kraj. Wyznaczając Lwów na centralne stanowisko obrony, król postanowił maksymalnie zmniejszyć impet natarcia i opasał go jakby szerokim półkolem twierdz, oddanych najbardziej doświadczonym dowódcom.

Więcej

Niewiele to dało. Ibrahim Szyszman poprzez swych wysłanników dowiedział się, że król przebywa we Lwowie i tu skierował całą ordę tatarską oraz pułki janczarów. Było to co najmniej 40 tysięcy zbrojnych. Król dysponował siłą nieco większą niż 6 tysięcy ludzi, licząc łącznie z uzbrojonymi mieszkańcami Lwowa oraz strzelcami armatnimi na murach. 23 sierpnia Stanisław Jabłonowski nakazał ostrzeliwać przechodzącą blisko murów Złoczowa chmarę napastników. W pewnym momencie zdecydował, aby wysłać wycieczkę dla wysieczenia maruderów, ale niewiele to dało. Ujęto jednak kilka „języków”, którzy potwierdzili, że pierwszym celem jest Lwów, a potem Jarosław, Przemyśl, Zamość, Lublin i tak dalej. Tatarom obiecano „dowolne zachowanie” w zdobytym Lwowie, łącznie ze wszystkimi łupami. Głowa króla, o ile nie żywy, dostarczona miała być do Ibrahima Szyszmana, a potem do sułtana. Wezyr otrzymał wyraźne polecenie – albo głowa króla albo jego samego. 25 sierpnia, w niedzielę król wybierał się na mszę do katedry, gdy doniesiono mu, że na trakcie gliniańskim podniosły się wielkie tumany kurzu. Pożegnał królową i popędził z dowódcami do obozu. I stała się rzez niebywała – gdy Turcy i Tatarzy znajdowali się kilka kilometrów od Lwowa, niebo się zachmurzyło i nastąpiło oberwanie chmury połączone z niesamowitym gradobiciem. Zatrzymało to na chwilę nacierających. Natomiast nad Lwowem świeciło słońce. Król wiedział, że Turcy są narodem niezwykle przesądnym i że nie zaatakują z pełnym impetem po „przygodzie” z gradem. Hetman polny litewski Michał ks. Radziwiłł z grupą 300 husarzy poszedł w kierunku na Bóbrkę, by ze skrzydła zaatakować Tatarów. Nie mogli oni zdzierżyć ataku kawalerów pancernych. Gen. Krzysztof Korycki z grupą strzelców i 500 piechurami obsadził rogatkę winnicką. Mikołaj Hieronim Sieniawski, który utracił Brzeżany i wycofał się do Lwowa, obsadził podnóże Zamku Wysokiego w kierunku Przedmieścia Żółkiewskiego. Król został w centrum, w miejscu nazwanym potem Zniesieniem. Mniej więcej w tym miejscu ulokowano potem Wytwórnię Wódek i Likierów Baczewskiego. Centrum tworzyło kilka chorągwi husarskich i siedem pancernych, kilka lekkich armatek oraz trzy chorągwie kozackie. Razem około 2000 ludzi.

Około czwartej po południu półkoliście się posuwając, okrążając jakby Lwów, pokazały się tłumne grupy napastników. Gdy zbliżali się do wzgórz, Sobieski ku zwątpieniu sztabowców nakazał przygotowanie jazdy. Zaraz potem zakrzyknął swym zwyczajem: „Jezus żyje” i dał znak do ataku. Jednocześnie odezwała się lekka artyleria.  

Więcej

Turcy w swych kronikach przyznają się oficjalnie do 30 tysięcy zabitych, Polacy i współcześni historycy ukraińscy zgodnie twierdzą, że straty polskie nie przekroczyły 800 zbrojnych (nie licząc zamordowanych przez napastników mieszkańców przedmieść i okolic). Na wieczną pamięć tego triumfu podlwowskie błonia nazwano zaraz potem Zniesieniem. Nadciągające kolejne siły tureckie Ibrahim Szyszman zatrzymał w odległości około 10 km od Lwowa. Gdy nazajutrz, 26 sierpnia opisano mu w szczegółach klęskę, nakazał odwrót. Lew Lechistanu nie pojechał do sułtana, zastąpiła go głowa nieszczęsnego wezyra. Jeszcze raz, ostatni już, Tatarzy znaleźli się pod Lwowem w początkach 1695 roku. Wówczas hetman Stanisław Jabłonowski skutecznie zastąpił króla, który już nieco niedomagał. Zwycięzca spod Chocimia, Zniesienia, Żurawna i Wiednia okrył miasto żałobą odchodząc na Wieczną Wartę 17 czerwca 1696 roku. Warto wspomnieć jeszcze o ponurym wydarzeniu, którego miejscem stał się Lwów w przededniu świąt Bożego Narodzenia 1686 roku. Zjawił się tu bowiem poseł moskiewski Borys Szeremietiew. Przywiózł akt przystąpienia Moskwy do Świętej Ligi przeciwko Turkom za cenę potwierdzenia przez króla traktatu andruszowskiego, w którym Rzeczpospolita ostatecznie zrzekała się pretensji do ziem utraconych na rzecz Moskwy. Król, jak kronikarze napisali, potwierdził to własnym podpisem i pieczęcią ze łzami w oczach . Co Rzeczpospolita zyskiwała w zamian? Dwa lata wcześniej Jan III Sobieski został odznaczony przez papieża Innocentego XI medalem i tytułem Obrońcy Wiary.

Nie czuli lwowianie sympatii do obu następnych panujących królów, chyba z wzajemnością. Choć 16 sierpnia 1698 roku urządzono dla Augusta II Mocnego manifestację lojalności. Dziwiono się wielce, że król nie przyjechał co najmniej dnia poprzedniego, by wziąć udział w świątecznej mszy. Dla legitymizacji we Lwowie nowy władca zaprosił do swego pocztu przebywających tu i w Żółkwi Jakuba i Konstantego Sobieskich, a poczet wprowadzał sędziwy hetman Stanisław Jabłonowski.

Otaczający Augusta II sascy oficerowie zachowywali się we Lwowie dość obrzydliwie, co poskutkowało awanturą, prawie starciem zbrojnym, z polskimi oficerami, zażegnaną przez hetmana dopiero w Brzeżanach. Operetkowa niemal wyprawa na Turcję, będąca jedyną przyczyną królewskiej wizyty we Lwowie, zakończyła się prędzej, niż zaczęła. Jak sama wizyta, bo wkrótce król ze Lwowa wyjechał chyłkiem, karetą z opuszczonymi firanami, nie znajdując czasu na przyjęcie delegacji ratusza. I więcej go Lwów nie oglądał. Nic nie wiedziano o ustaleniach dokonanych dwa tygodnie wcześniej w pobliskiej Rawie Ruskiej. Tu powracający z Rzymu car Piotr I, nazywany przez Rosjan i rusofilów wielkim, spotkał się z królem polskim Augustem II. To tutaj car Piotr przedstawił królowi Polski ideę Sojuszu Północnego – koalicji, która chronić miała interesy Rosji, a skierowana była przeciw Szwecji. W ten sposób August II Mocny wciągnął Rzeczpospolitą i Saksonię w katastrofalny konflikt nazwany Wojną Północną. Na tronie szwedzkim zasiadł wówczas młody, absurdalnie odważny i równie okrutny Karol XII. W ten sposób ziemie polskie stały się główną areną wojny. Siły szwedzkie, które nadciągnęły pod miasto, liczyły raptem 1400 konnych, w tym artylerię. Ulubioną formułą walki Karola były szybko przemieszczające się oddziały. Ale i te siły wystarczyły do momentalnego opanowania miasta. Karol XII wkroczył do opuszczonego Zamku Wysokiego, skąd przez lornetę zlustrował obwałowania miejskie. Wprawne wojskowe oko natychmiast zanotowało martwe punkty, wady obrony. Tak naprawdę obrony praktycznie nie było. Komendantem wojskowym miasta był Franciszek Gałecki, nałogowy alkoholik, który od kilku dni pił na umór. I to cała geneza pierwszego, acz znaczącego upadku niezdobytego dotąd bastionu Rzeczypospolitej. Gwoli ścisłości dodać trzeba, że jedynymi grupami opierającymi się szwedzkiemu szarogęszeniu w mieście był plebs i… Ormianie. To właśnie w ich zakątkach Szwedzi się po zmroku nie pojawiali. A domy spolegliwych wobec najeźdźców były celem grabieży i gwałtów. Dwa tygodnie później (15 września 1704 roku) przybył Stanisław Leszczyński (mało kto wie, że urodzony we Lwowie), chyba najbardziej nieszczęśliwy król Polski. Bezsilny był wobec swych szwedzkich sojuszników, ale wybłagał u Karola XII ustąpienie z ograbionego już miasta. Szwedzi zgodzili się zabierając go ze sobą. Przedtem jednak wszelkie armaty roztrzaskano bądź zaczopowano, a wymarsz wojsk oświetlał dodatkowo buchający płomień oblanego „olejem skalnym” Wysokiego Zamku. Nigdy już się już ta ruina nie miała podnieść.

We wszystkich przewodnikach wydawanych po 1945 roku czytamy, że w 1707 roku przyjechał tu car.  

Więcej

Szwedzi przybyli do Lwowa jeszcze raz w 1709 roku, lecz zaraza morowa, nieodłączna towarzyszka działań wojennych, wyrzuciła ich z miasta. Gdy wychodzili, ludność wielkiego miasta nie przekraczała 10 tysięcy. Opuszczone kwartały rajcy nakazywali po prostu wypalać. Ulice pod murami stały się siedliskiem szczurów i mętów, siedzibą organizacji przestępczych. Lwów, zapomniany przez Boga i ludzi, dogorywał. Zamieniał się jednocześnie w ośrodek rzemieślniczy. Ośrodek, w którym dominować poczęli Żydzi oraz konkurujący z nimi Ormianie. Ze wsi przybywało coraz więcej Rusinów (przyszłych Ukraińców). Ratusz nie panował nad tendencjami osiedleńczymi, jako że jurydyki magnackie i patrycjuszowskie były w stosunku do zarządzeń władz miasta autonomiczne. Magnaci i bogaci kupcy stracili sporo w ciągu ostatnich kilkunastu dekad i teraz ratowali finanse dzierżawiąc bądź sprzedając parcele na swoich terenach każdemu, kto płacił. To wówczas w biedniejącym z roku na rok Lwowie wzniesiono cerkiew św. Jura, kościoły Dominikanów, Klarysek, Sakramentek i inne. Jakże bardzo kontrastowały z domami biedoty i „średniaków” budowane wtedy pałace Lubomirskich, Tarnowskich, Mierów. Lwów, dzięki Akademii Jezuickiej, bronił się słowem. Właśnie tutaj powstał i w tutejszej drukarni jezuickiej został w 1742 roku wydrukowany „Herbarz”, którego autorem był Kacper Niesiecki. Działały i mniejsze drukarnie.

Jeśli chodzi o Augusta III Sasa to we Lwowie wiąże się z nim jedynie wielka rocznicowa impreza pijacka urządzona w 1762 roku. I zdało się wszystkim, acz na krótko, że wybór następcy – „Piasta” jak początkowo sądzono – będzie panaceum na dotychczasowe smutki i klęski. Stanisław Antoni Poniatowski, który dla prestiżu zmienił drugie imię na bardziej „szlachetne”, przez swych wysłanników zarządził uporządkowanie miasta i nakazał zmianę zarządzeń administracyjnych. Rozpoczęto porządkowanie ruin, oczyszczanie miasta, brukowanie, pogłębienie fos i remonty. W 1765 roku powołano specjalną komisję, by trzy lata później ją rozwiązać. Kto naprawdę rządził Rzecząpospolitą pokazało się m.in. we Lwowie w 1767 roku. Wkroczył tu na czele znacznego kontyngentu gen. Michaił Kreczetnikow szczycący się zażyłą znajomością z królem. Za przyzwoleniem Warszawy zorganizowano w mieście wielką fetę na cześć carycy Katarzyny. Organizatorem tych „uroczystości” ze strony polskiej była również Katarzyna, tyle że Kossakowska z Potockich. Półtora roku potem zrozpaczeni patrioci powołali w Barze konfederację, której ostrze wymierzone było głównie przeciw Rosji i jej polskim służalcom z królem na czele. Jeśli chodzi o Lwów, to konfederatom nie udało się zdobyć miasta. Zdołali tylko na jakiś czas opanować klasztor Brygidek, katedrę św. Jura i okolice. Rosjanie stali we Lwowie do czasu wkroczenia tu Austriaków. Jeszcze wypadałoby przypomnieć zwyczaj odprawiania w katedrze, corocznie 8 maja, w dzień św. Stanisława mszy dziękczynnej za króla polskiego. Po raz ostatni taką mszę odprawiono 8 maja 1772 roku. Niejedna z osób wychodzących wówczas ze świątyni musiała pomyśleć bądź szepnąć: finis Poloniae.

POD OBCYM BERŁEM

W maju 1772 roku wojska austriackie przekroczyły granice Rzeczypospolitej, nie natrafiając praktycznie nigdzie na opór. Według dokonanych między zaborcami ustaleń granica rosyjsko-austriacka przebiegać miała na rzeczce Podhorce. Był to oczywisty absurd, ponieważ wytyczający granicę oficer wziął zapewne nazwę miejscowości na mapie za rzekę. Prawdopodobnie chodziło o Seret. Rosjanie nie za bardzo mieli ochotę wynosić się ze Lwowa.

Więcej

 Ostateczne traktaty graniczne podpisano 5 sierpnia. Rosjanie wyszli 15 września, następnego dnia zaś żołnierze polscy. Austriacy pod dowództwem gen. Andreasa Hadika von Futak wkroczyli tego samego dnia. Wkrótce w świątyniach lwowskich kolportowano broszurę „Wywód poprzedzający prawa Korony Węgierskiej do Rusi Czerwonej i Podola, tak jako Korony Czeskiej do Księstwa Oświęcimskiego i Zatorskiego”. Autorami byli pastorzy luterańscy: Teodor Rosenthal, Adam Kollar i Jozef Benczura. Lwów w pierwszych miesiącach był martwy. Mniej ludzi na ulicach, mniej na targach, mniej w świątyniach. Poza tym miasto przedstawiało stan opłakany, kasa miejska była pusta (resztki zrabowali Rosjanie), tak samo było w arsenałach i w spichlerzach.

Gdy chcemy mówić o Galicji i Lodomerii oraz o stolicy tej „prowincji”, jaką stał się Lwów, musimy sobie wyjaśnić sprawy podstawowe. Już zostało wspomniane, że nazwy Galicja i Lodomeria są łacińską, nieco przekręconą wersją Ziemi Halickiej i Włodzimierskiej. Za czasów Andegawenów i wcześniej Węgrzy mieli poważną chrapkę na przyłączenie tych ziem do siebie. I stąd prawem kaduka Habsburgowie od czasów, gdy objęli swym królowaniem Węgry, wśród tytułów wymieniali powyższe. Cesarzowa Maria Teresa przywdziewając koronę św. Stefana ogłosiła się królową Galicji i Lodomerii. Pierwsze, czym się Austriacy zajęli, to zmiany w systemie administracyjnym, poprzedzone likwidacją czysto polskich urzędów, jak np. wojewoda, starosta królewski itp. Po dwuletnim okresie przejściowym we Lwowie powstał Sąd Cesarsko-Królewski. No i nowość na ziemiach polskich – izba skarbowa. We wsiach i miasteczkach utworzono szkoły „trywialne” trzyklasowe, w których uczono dodatkowo języka niemieckiego gdyż ten język był teraz podstawowym – urzędowym. Następca Marii Teresy – Józef II wydał przywilej, na mocy którego zachowano dotychczasowe nadania przyznane miastu przez polskich królów. Utrzymano też miejski system opłat i koncesji. Wydano wiele przywilejów ułatwiających powstawanie zakładów przemysłowych. Skorzystała z tego, jako jedna z pierwszych, Wytwórnia Wódek i Likierów Baczewskiego, ulokowana początkowo w Wybranówce pod Lwowem. Jednocześnie rozwijał się stary browar oraz powstała manufaktura tytoniowa. Musiało to wkrótce wpłynąć na strukturę mieszkańców miasta.

Już w październiku 1772 roku wezwano do powrotu wszystkich obywateli galicyjskich przebywających na ziemiach Rzeczypospolitej, powtarzając to wezwanie w latach 1777 i 1778. Tym, którzy przebywali tam za zezwoleniem władz austriackich, ale nie wracali po upływie 6 miesięcy, zagrożono konfiskatą majątku. No i tzw. kasata józefińska. Z punktu widzenia wiernych (i nie tylko) był to zakamuflowany element polityki wynaradawiania. Oficjalna, obowiązująca propagandowo wersja jest taka, że dekret o kasacie kontemplacyjnych zgromadzeń zakonnych, które nie prowadziły szkół ani nie sprawowały opieki nad chorymi – był to jeden z wielu dekretów wydanych w ramach tzw. reform józefińskich. Tyle tylko, że tak naprawdę w pierwszym rzędzie zlikwidowano zgromadzenia prowadzące seminaria i szkoły. Przykładem może być dość skomplikowana sytuacja kolegium i Akademii Jezuickiej, która pro forma została przekształcona w uniwersytet, by po kilku latach otrzymać status… liceum. Do 1786 r. zlikwidowano w ten sposób 738 domów zakonnych. Ale Lwów bronił się kulturą. Przez dwa lata w dworze Wronowskich działał teatr kierowany przez Wojciecha Bogusławskiego. W 1789 roku przyjechał on specjalnie, by tutaj wystawiać „Krakowiaków i Górali”. Dla równowagi Austriacy natychmiast przysłali z Wiednia swą trupę z „Cyrulikiem sewilskim” w programie, jednak cieszyła się ona mniejszą popularnością. Po stosunkowo szybkim „wyproszeniu” stąd napoleońskich legionistów we Lwowie nastał czas stałego teatru, który prowadził Jan Nepomucen Kamiński. Cenzura austriacka nie dawała sobie rady z rosnącą ilością polskich utworów literackich. Z pobliskiej Kołomyi przybywał często Franciszek Karpiński publikujący swe wiersze i teksty w nieregularnikach i pismach ulotnych. Mało kto pamięta, że to właśnie we Lwowie premierę drukiem miała napisana dla chóru katedry kolęda Karpińskiego rozpoczynająca się od podtrzymujących nadzieję słów Bóg się rodzi, moc truchleje… Gdy kraj pogrążył się w smutku po II rozbiorze, to tu w 1792 roku ukazał się pierwszy numer „Dziennika Patriotycznych Polaków”. Założycielem i redaktorem naczelnym był Wawrzyniec Surowiecki, bliski przyjaciel Józefa Maksymiliana Ossolińskiego. W czasie Insurekcji ukazywały się tu dość odważne publikacje. Ważnym momentem, nie tylko dla Lwowa, było ukazanie się 8 lutego 1811 roku „Gazety Lwowskiej”, która wychodziła regularnie aż do czasu okupacji sowieckiej. Została reaktywowana w latach 90-tych XX wieku, lecz w 2011 roku władzom w Polsce zabrakło funduszy na dofinansowywanie tego, wtedy już tygodnika. Najstarszy polski dziennik przeszedł do historii. W 1816 roku ukazał się pierwszy numer „Pamiętnika Lwowskiego”, a zaraz potem jego naczelny założył Towarzystwo Ćwiczącej się Młodzieży w Literaturze Ojczystej. To tu pierwsze ostrogi literackie zdobywał bajkopisarz Stanisław Jachowicz. Popularność „Pamiętnika...” zaowocowała powołaniem do życia „Pszczoły Lwowskiej”. We Lwowie ukazywały się także czasopisma: „Zbiór Pism Ciekawych”, „Lwowianin”, „Ziemianin Galicyjski”, „Gazeta Narodowa”, „Gazeta Powszechna”, „Przyjaciel Domowy”, „Dziennik Mód”, a to wszystko miało miejsce, gdy liczba stałych mieszkańców Lwowa niewiele przekraczała 50 tysięcy. Tajny radca dworu, niejaki von Birkenstock, przysłany dla wizytacji sytuacji we Lwowie w pierwszych latach XIX stulecia, pisał do cesarza: Wprowadzanie zwyczaju i języka naszego do powszechności przynosi mierne wyniki lubo w wielu środowiskach żadne. W rezultacie na uniwersytecie zamknięto martwą katedrę Historii Literatury Niemieckiej. Doszło do tego, że więcej Austriaków, Niemców, Węgrów i Czechów tu przybywających uczyło się polskiego, niż Polaków niemieckiego. W kwietniu 1790 roku wyjechała do Wiednia delegacja, w skład której oprócz pełniącego najważniejszą rolę Józefa Maksymiliana Ossolińskiego weszli: Stanisław Jabłonowski, Mikołaj Potocki, Jan Wincenty Bąkowski i Jan Batowski. Delegacja została dość życzliwie przyjęta przez cesarza Leopolda II, który obiecał rozpatrzyć zgłoszone dezyderaty, ale polecił je ograniczyć. Ossoliński opracował wówczas projekt konstytucji dla Galicji znany powszechnie jako Magna Charta Leopoldina . Wspomniana wyżej kasata józefińska spowodowała, że duża ilość dzieł pochodzących z bibliotek klasztornych została zagrożona zagładą.

Więcej

W czasach Insurekcji Kościuszkowskiej wielu lwowian popędziło przez granicę na pomoc Rzeczypospolitej. Grom maciejowicki, abdykacja króla, trzeci rozbiór wcale nie złamały ducha. To miało nadejść dopiero po kolejnych falach zwątpień, działania i nadziei. Walerian Dzieduszycki powołał do życia konspiracyjną organizację Centralizacja Lwowska. Opierała swój program naiwnie na pomocy ze strony Francji i wywołaniu powstania. Traktat pokojowy Paryż-Wiedeń rozwiał wkrótce te nadzieje. Nastąpiły aresztowania. Niedługo potem snuto kolejne plany podkreślone raszyńskim zwycięstwem nad Austriakami. Tyle tylko, że restauracji Rzeczypospolitej, sądząc z ustaleń w Tylży, nie było w planach Napoleona. Jak zwykle, przedtem i później, potrzebne było jedynie polskie mięso armatnie. Ale Lwów chciał wierzyć i się cieszył. 27 maja 1809 roku od strony Gródeckiej wjechał do Lwowa kilkusetosobowy pułk prowadzony przez adiutanta ks. Józefa Poniatowskiego – gen. Aleksandra Rożnieckiego. W kościołach zagrały powitalne dzwony. Jedynie w katedrach – łacińskiej i unickiej – było cicho. Ani metropolita katolicki Kicki, ani unicki Angiełłowicz nie popierali „uzurpatora”, jak powszechnie nazywano Napoleona. Gdyby nie stosunek papieża do Bonapartego, można by te gesty nazwać dalekowzrocznością. Adam Potocki sformował z własnej kiesy pułk ułanów. Z kolei jego żona stała się ulubienicą lwowian. Zauważyła, że koń, na którym wjeżdżał generał, jest ranny. Zdjęła swój szal i opatrzyła nim ranę zwierzęcia. Jakie więc wielkie musiało być rozczarowanie i rozpacz we Lwowie, gdy do miasta przybył korpus rosyjski i legioniści musieli uchodzić. Rosjanie działali wówczas przeciw Austriakom w sojuszu z Francuzami... Lwów jednak pozostawał wierny. Ci zdradzeni wówczas przez małego kaprala, poszli z nim wkrótce na Moskwę. Połowa z pułku lwowskiego nie powróciła. Adam Potocki poległ w bitwie pod Możajskiem. Na cmentarzu Łyczakowskim, na jednym z grobów stoi odlane z betonu ułańskie, napoleońskie czako. Na pamiątkę faktu, że śpiący tam snem wiecznym kawalerzysta od Kozietulskiego zgubił czako w czasie szarży ułańskiej pod Somosierrą.

Austriacy po upadku Napoleona poczuli się jeszcze bardziej zdeterminowani w akcji „porządkowania” Lwowa.

Więcej

Podział administracyjny miasta, dokonany wówczas przez Austriaków, utrzymał się z grubsza do dziś. Rozbudowywano przedmieścia wydając zezwolenia na budowę domów dla przybywających tu coraz liczniej pracowników manufaktur i fabryczek. Rozpoczęto prace melioracyjne rozlewających się potoków. Ludność Lwowa, która tuż po wkroczeniu Austriaków liczyła niecałe 25 tys. mieszkańców, w 1808 roku wynosiła ponad 43 tysiące.

Więcej

Wróćmy jednak do wydarzeń politycznych. Lwów skupiony na interesach, w kwestiach patriotycznych zdawał się zasypiać w gnuśności. I nagle, w 1830 roku poprzez Kraków przyszły wieści o rewolucji lipcowej we Francji. Znienawidzeni Burbonowie zostali zrzuceni. Skoro można było pomazańca zrzucić, dlaczegóż więc nie obcego, nie obcych? I gdy już powoli ożywiano się przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia, w pierwszych dniach grudnia przyszły wiadomości o wybuchu wojny polsko-rosyjskiej nazwanej potem Powstaniem Listopadowym. Trakt żółkiewski wiodący na Zamość, Lublin i Warszawę zapełnił się grupami ochotników chcących zasilić szeregi polskiej armii. Atmosfera była tak gorąca, że wespół z Polakami „rewolucję” poparli również młodzi Austriacy. Wspólnie oblegali rezydencję rosyjskiego konsula we Lwowie, który nie mogąc wydawać pozwoleń na wjazd do Imperium oraz „w trosce o własną nietykalność cielesną” którejś nocy zrejterował wraz z rodziną do Kijowa. Niestety, rok 1831 przyniósł klęskę za klęską. Jeszcze Warszawa nie padła, gdy poczęły napływać do Lwowa grupy Polaków z rozbrojonych formacji polskich wraz z ich dowódcami. Między innymi przybył do Lwowa trzydziestoletni wówczas uczestnik szturmu na Belweder w Noc Listopadową, Seweryn Goszczyński. Austrii na rękę było akurat osłabienie wschodniego sąsiada, więc traktowali przybywających (przynajmniej początkowo) z obojętnością. Tym bardziej, że byli wśród nich liczni przedstawiciele austriackich polonizujących się rodzin. Lecz 2 kwietnia doniesiono księciu Lobkowitzowi, że zbliżający się do granic Galicji korpus gen. Dwernickiego ma być zaczątkiem organizacji sił rezerwowych dla powstania. Tego już Austriacy tolerować nie mogli. W Wiedniu polecono rozbrajać żołnierzy i aresztować oficerów, by przekazać ich Rosjanom. Ale w księciu górę wzięła krew słowiańska i nie kwapił się z wykonywaniem rozkazu. Ten zniemczony Czech z polskiego pogranicza zapłacił za to wkrótce utratą stanowiska gubernatora i odesłaniem do Wiednia na stanowisko urzędnika w mennicy. Nie pomogło jak widać wydanie dość kabaretowego zarządzenia, w którym Lobkowitz zabraniał Galicjanom utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z żołnierzami i oficerami Dwernickiego. Następcą Lobkowitza został książę d’Este, który – znając los swych francuskich przodków – wszelkim rewolucjom był niechętny, a Polaków nie lubił.

W 1833 roku przybyli do Lwowa Józef Zaliwski i Henryk Dmochowski. Powołali tu do życia organizację zbrojną we współpracy z tzw. Związkiem Dwudziestu Jeden, zwanym również Związkiem Doktorów. Należeli tu już „nowi miejscowi”, wspomniany wcześniej Franciszek Smolka oraz Leon Sapieha, Wincenty Pol i Seweryn Goszczyński. No cóż, plany wzniecenia powstania oczywiście nie wyszły, zapłacił za to męczeńską śmiercią młodziutki Artur Zawisza w Warszawie.

Jeśli chodzi o Lwów, to widać dowodnie, że upadek powstania nie pozwolił tak do końca wrócić miastu do postnapoleońskiego marazmu. Wspomnieć jeszcze trzeba o przekleństwie tych lat, mianowicie epidemii cholery, która omiatała wówczas Europę. Ponad dwa tysiące ludzi zmarło, większość spośród biedoty żydowskiej, gdzie sprawy higieny były teorią, a w czasie szabatów nie poddawano się rygorom leczenia i diety. Epidemia cholery odłożyła sprawę procesów konspiratorów na dość długo. Po pobycie w więzieniu lwowskim płk Zaliwski skazany został na karę śmierci zamienioną potem na 25 lat ciężkiego więzienia w zamku Kufstein. Wyszedł w ramach amnestii w 1848 roku.

Upadek powstania ustanowił jednak jeszcze jeden próg czasowy, od którego możemy zauważyć nieznane dotąd w Rzeczypospolitej zjawisko. Trzeba mówić o powolnym, acz coraz mocniejszym budzeniu się świadomości narodowej Rusinów, których wkrótce nazywać będziemy Ukraińcami. Wielka w tym zasługa Austriaków, którzy znakomicie opanowali stosowanie w praktyce zasady divide et impera.

Więcej

Lwów w pierwszych dekadach XIX stulecia był jednym z kilku miast przyciągających Polaków, którzy nie porzucili myśli o odzyskaniu niepodległości. Rusini zaś, jak sami dziś przyznają, znajdowali się wówczas dopiero u progu nowoczesnej samoświadomości narodowej. Ich niełatwą sytuację pogarszał jeszcze dotkliwy brak własnych elit.

Więcej

Współcześnie pisze się we Lwowie o „Rusałce Dniestrowej” jako o pierwszym stricte ukraińskim periodyku. Nie jest to zgodne z prawdą, bowiem owe literackie w założeniu almanachy drukowano w Budapeszcie za pieniądze austriackie. Pierwsze numery z półrocznym antydatowaniem. Ruchy ukrainofilskie były przez Austrię popierane również z powodu osłabiania w ten sposób zasięgu polskich tendencji niepodległościowych. Jednak zderzenie na małym stosunkowo obszarze trzech Kościołów (łacińskiego, unickiego i prawosławia), wynikające z podziału narodowościowego, musiało przynieść nieobliczalne konsekwencje. Polak, jak wiadomo, utożsamiany był z Kościołem łacińskim i tu niezwykle agresywne okazało się duchowieństwo unickie. Współzawodnictwo zastąpiono otwartą nienawiścią, wraz z nieukrywanym nawoływaniem do sprzeciwu przeciw wszystkiemu, co polskie. Musiało to być dla Austriaków widoczne i musiało poddać pomysł „spuszczenia powietrza” z nadymającego się balonu. Pojawił się bowiem ten, który stał się pierwowzorem postaci Upiora z „Wesela” Wyspiańskiego – Jakub Szela. We wszystkich trzech zaborach wybuchnąć miało, według mrzonek z obozu Mierosławskiego, powstanie. W Krakowie prędzej się skończyło, niż zaczęło. Dembowski, który zorganizował manifestację, wraz z wieloma natychmiast zapłacił życiem. Austriacy ustalili podjęcie stanowczych kroków. Na wsie wysłani zostali „zaufani” przekonujący chłopów, że szlachta polska pragnie wymordować poddanych. Zachęcali, by włościanie w czynny sposób przeciwstawiali się odwiecznemu wrogowi, i natrafiali na podatny grunt. Na prowincji królował głód i choroby. Wielu chłopów nienawidziło szlachty, miało poczucie krzywdy i wielowiekowego ucisku pańszczyźnianego. Niepiśmienne masy nie wiedziały, że grupa światłych ziemian wystąpiła do cesarza z apelem o ulżenie doli włościan. Już na kilka tygodni przed wypadkami krakowskimi Jakub Szela miał kontaktować się z Austriakami, skutkiem czego wyznaczał miejsca napadów i typował osobiście osoby „do wytępienia”. Chwalił się przy tym: Mam taką moc, jak drugi arcyksiążę w Galicji i wolno mi przez 24 godziny robić, co się podoba ze szlachtą .

Więcej

Rabację, czyli rzeź rozpoczął 18 lutego 1846 roku. Ofiarą tego „powstania”, jak nazywają to współcześni publicyści na Ukrainie, padło ponad tysiąc kobiet i dzieci. Gdy przestał być potrzebny, z woli Austriaków powrócił na wieś, na grunta po zamordowanych Polakach podarowane mu przez zaborcę. Ponieważ jednak, jak dzikie zwierzę, zasmakował we krwi, trzeba go było „ostudzić”. Pro forma przesiedział kilka miesięcy w klasztorze pokarmelickim, czyli lwowskim więzieniu, a potem wywieziono go na Bukowinę, gdzie otrzymał zasobny majątek. Dożył tam osiemdziesiątki. W pobliżu osadzono i innych bandytów z rabacji.

Więcej

Czas Wiosny Ludów przyniósł Galicji śmierć i zgryzotę. Wspomniany wcześniej, tragiczny Edward Dembowski nic nie wskórał, ale rozmaici emisariusze podgrzali młodą krew. I w tymże 1846 roku grupa chłopców, wzorując się na podchorążych z nocy listopadowej 1830 roku, zaatakowała posterunki na obrzeżach miasta. O ile w różnych miejscach towarzystwo się rozbiegło, to na rogatce winnickiej doszło do strzelaniny. Jej skutkiem zginęło dwóch austriackich żandarmów. Raniono i aresztowano dwóch młodych chłopców. Na nic zdały się mediacje Leona Sapiehy i Franciszka Smolki. Zapłakał Lwów 31 lipca 1847 roku. Teofila Wiśniowskiego i Józefa Kapuścińskiego wywieziono na Górę Stracenia. Aby uniknąć zamieszek i tłumów żegnających skazanych, austriackie władze w ostatniej chwili wybrały inną trasę, ale ludzie zorientowali się w manewrze i zastawili drogę skazanym. Rzucano na nich naręcza kwiatów. Kajdany zdjęto Wiśniowskiemu dopiero u stóp szubienicy. Jak podawali świadkowie, zginął z okrzykiem: „Niech żyje Polska!”. Wtórował mu Kapuściński, wołając: „Bracia! Nie dajcie się odstraszyć śmiercią moją!”. Góra Stracenia stała się miejscem pielgrzymek nie tylko lwowian. W 1895 r. na Górze Stracenia stanął obelisk ustawiony z prywatnych składek, napis na nim głosił: Teofilowi Wiśniowskiemu i Józefowi Kapuścińskiemu straconym na tym miejscu 31 lipca 1847 roku za wolność Ojczyzny – mieszczaństwo lwowskie . Pomnik stoi do dziś, wygląda jednak inaczej: został uszkodzony przez Sowietów, a napis częściowo zatarto.

Nadeszła tragiczna jesień 1848 roku. 17 marca 1848 dotarła do Krakowa wieść o „rewolucji wiedeńskiej”. Znienawidzony kanclerz Klemens von Metternich musiał ustąpić. Cesarz dla uspokojenia nastrojów nakazał otworzyć więzienia i zwolnić wszystkich nieskazanych za przestępstwa pospolite. Zaraz potem sytuacja powtórzyła się w Berlinie. Zrobiło się naprawdę gorąco. Najpierw w Krakowie doszło do manifestacji, która poskutkowała zwolnieniem więźniów politycznych z Montelupich. Mimo iż nie istniał jeszcze telegraf, informacje o wypadkach w starej stolicy doszły do Lwowa następnego dnia. Rozbiegli się kurierzy po mieście, skutkiem czego już 18 marca wieczorem ukonstytuował się zespół redakcyjny specjalnego „adresu” do cesarza. Przewodniczył mu Franciszek Smolka. Błyskawicznie spisano i dano do akceptacji lwowianom. W salonie mód Tomasza Kulczyckiego przy ul. Teatralnej wystawiono ów tekst i karty podpisów. Właściciel salonu był jednocześnie wydawcą „Żurnala Mód Paryskich”, pisma wzorowanego na paryskim „Petitt Courier de Dames”, łączącego sprawy mody ze sferami literacką i polityczną. Kulczycki wziął sobie za cel propagowanie na łamach pisma idei postępu cywilizacyjnego i społecznego w duchu patriotyczno-demokratycznym.

Gubernator Franz von Stadion ponoć zbladł, gdy kilka dni potem przedstawiono mu ów dokument, uzupełniony o ponad 13 tysięcy podpisów. Wśród postulatów znajdowały się żądania zniesienia cenzury, zrównania stanów i wyznań, wprowadzenia języka polskiego do urzędów.

Na placu przed Pałacem Gubernatorskim huczał i wiwatował nieprzeliczony tłum. Dla uspokojenia nastrojów gubernator nakazał na początek opróżnić, wzorem Wiednia i Krakowa, więzienia. Najbardziej obawiano się powtórki wydarzeń z Budapesztu. Franciszek Smolka wiedział jednak, czym to grozi i tonował nastroje. Podobnie Leon ks. Sapieha. Jednocześnie w Krakowie i we Lwowie utworzono Komitet Narodowy. Lwów, chcąc jako stolica Galicji odgrywać wiodącą rolę, utworzył Krajową Radę Narodową i zalążek sił zbrojnych w postaci Gwardii Narodowej. Minęło jednak kilka dni i gubernator von Stadion ochłonął z pierwszego szoku. Wyraźnym znakiem zmiany postawy władz było pojawienie się na mieście licznych uzbrojonych patroli żandarmów i wojska. Nie zgasiło to jednak entuzjazmu konspiratorów i tylko dzięki karkołomnym działaniom Smolki i grona osób wokół niego skupionych nie doszło jeszcze do rozlewu krwi. Nie było jednak na co czekać i gdy mieszczanie zajęli się przygotowaniami świątecznymi, czym prędzej wysłano z wiadomymi postulatami delegację do Wiednia. Lwowską delegację przyjął następca Metternicha – Franz von Pillersdorf. Życzliwie się odniósł do postulatów, obiecał nawet zastanowić się nad nową formułą konstytucji Galicji i Lodomerii. W tym czasie we Lwowie ukazał się pierwszy numer „Gazety Narodowej” , pisma ludzi skupionych wokół wspomnianego wyżej Tadeusza Kulczyckiego i Aleksandra hr. Fredry. Ukazał się tu płomienny artykuł pióra naszego znakomitego dramaturga, w którym apelował on do włościan o odrobinę zaufania wobec działaczy polskich i odrzucenie podszeptów agentów austriackich. Było to działanie z góry skazane na zagładę, biorąc pod uwagę stopień analfabetyzmu na prowincji, który przekraczał 78% populacji. Bano się panicznie powtórki sprzed dwóch lat, ale Austriacy nie widzieli potrzeby organizacji kolejnej krwawej rozprawy (kto wie, jakby się to potoczyło, gdyby dalej rządził Metternich) i zastosowali znacznie przebieglejszy manewr. W Wielką Sobotę (dla Kościoła łacińskiego) 22 kwietnia ogłoszono dekretem cesarskim całkowite zniesienie pańszczyzny. Rozplakatowano tysiące obwieszczeń, specjalni wysłannicy odczytywali je przed kościołami, w parafiach unickich i prawosławnych robili to tamtejsi księża. Ponieważ przytłaczającą większość mieszkańców wsi stanowili analfabeci, nie mieli oni zielonego pojęcia o uwarunkowaniach prawnych. Zaborca zlikwidował bowiem pańszczyznę na papierze, bez żadnych niezbędnych przepisów wykonawczych. Było oczywiste, że ten ustawowy absurd miał na celu kolejne pogłębienie przepaści między „polskim panem” a włościanami. Chłopi, zgodnie z owym zarządzeniem, tracili środki na utrzymanie, bowiem wcześniej w wielu miejscach jakieś wynagrodzenie za pracę jednak otrzymywali. Austriacy, kosztem Polaków co prawda, ale strzelili sobie „samobója”. Chłopi rusińscy byli przecież w 99% związani z Kościołem wschodnim. Widząc, co się święci, poszli po pomoc do Cerkwi. Musiała zauważyć to Moskwa. Poszły transporty pomocowe, poszły transporty pieniędzy i złota do Ławry, do pomniejszych cerkwi. Teraz Austriacy musieli bronić się przed narastającym rusofilstwem. Wspomniani działacze Ruskiej Trójcy zredagowali w imieniu Cerkwi grekokatolickiej (unickiej) adres do Rzymu, do papieża. Znalazła się tam prośba, by Ojciec Święty wziął pod szczególną opiekę i ochronę dobra kultury rusińskiej oraz zabytki sztuki ustawicznie niszczone przez Polaków . W wigilię wyjazdu delegacji do Rzymu (i do cesarza po drodze) biskup grekokatolicki Lwowa Hryhorij Jachymowycz przyjął jej członków i zaraz potem odprawił uroczystą mszę, na której z radością ogłosił powstanie Hołownej Rady Ruskiej. Świętojurcy – bo tak ich we Lwowie od miejsca założenia nazwano – w pierwszych słowach manifestu zadeklarowali wierność cesarzowi. Wcale nie dziwnym „zbiegiem okoliczności” już następnego dnia ukazał się pierwszy, zredagowany w Wiedniu numer pisma „Zorza Halicka” (Zoria Hałycka) będącego programowym medium organizacji . No, ale i w samej Radzie funkcjonowała opcja rusofilska. Na razie nie miała przewagi i była niebywale wykpiwana na łamach rzeczonej „Zorzy”. Działacze Rady wystąpili z postulatem podziału Ukrainy (już zaczęto używać tej nazwy) na Zachodnią i Wschodnią. Zachodnia miała znaleźć się pod jurysdykcją polską, Wschodnia pod rusińską (ukraińską). Chyba nawet cesarz widział absurdalność tego pomysłu. Jednak posłuchał doradców i zarządził wybory do Sejmu Galicyjskiego w czerwcu tego roku. 

Lwowska delegacja wywalczyła (a może sami Austriacy to zaproponowali) wynagradzanie chłopów za pracę „u polskich panów” z kiesy państwowej. Już od czerwca 1848 roku, a więc od najbliższych żniw. To bardzo wzmocniło pozycję Świętojurców wśród Ukraińców. Wkrótce miało przyjść to, co nazywa się powszechnie biedą galicyjską i głębokie podziały polsko-rusińskie nabrały kształtu otchłani.

Więcej

Parlament uchwalił uwłaszczenie na terenie całej monarchii, utrzymane zostały serwituty. Gubernator Franz von Stadion został odwołany, a jego miejsce zajął Polak Michał Zeleski. Wyjednał on dla Polaków pewne ustępstwa: powołanie samorządu w większych miastach, wprowadzenie języka polskiego na Uniwersytecie. Pomysł podziału Galicji i całej Rusi oczywiście upadł. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Niestety plany owe zweryfikować miała późna jesień. Szczęście w nieszczęściu, że jedynie w skali lwowskiej... 6 października od kul zamachowca zginął Theodor von Latour – minister wojny Cesarstwa. Znienawidzony był głównie przez Węgrów. Zaraz potem ogólny rozgardiasz przerodził się w krwawe rozruchy. Cesarz dostał kolejnego ataku złości i nakazał wysłać przeciw demonstrantom słynnego z okrucieństwa gen. Alfreda ks. Windischgraetza. W obronie cywilów stanęli Węgrzy.

Więcej

 W grudniu Wiedeń zaczął mieć poważny kłopot z Powstaniem Kossutha. Zmuszono do abdykacji Franciszka I, który już zupełnie nie radził sobie z chorobą. Na tron wstąpił osiemnastoletni Franciszek II Józef, rozpoczynając 68-letnie panowanie. Ale Lwów zapłacić miał kolejną wysoką cenę… za Budapeszt. Austriacy bowiem, nie mogąc sobie poradzić z Węgrami, wezwali na pomoc Moskali. Miasto znajdowało się na trasie przemarszu wojsk rosyjskich i tu osławiony kat Warszawy, Paskiewicz, wyznaczył długi postój. Brudni, cuchnący żołnierze przywlekli ze sobą szereg chorób, z najbardziej przerażającą na czele. Lwów ponownie nawiedziła epidemia cholery. Zmarło wówczas ponad 3 tysiące mieszkańców.

Rozpoczęto wznoszenie Cytadeli. Cesarz podjął decyzję o zbudowaniu twierdzy mającej być punktem oparcia dla władz na wypadek buntu ludności.

Wielkim despektem dla Ukraińców była decyzja o rozwiązaniu Hołownej Rady Ruskiej. Zaprzestano finansowania pism rusińskich, a nawet podjęto próbę zastąpienia cyrylicy pismem łacińskim. Skutki nie dały na siebie długo czekać – wzrosły tendencje rusofilskie, jako że ostoją tradycji była już tylko Cerkiew. Wycofując się po kilku latach z tego pomysłu Austriacy nie odzyskali już nigdy zaufania Rusinów w poprzedniej skali.

Początek lat sześćdziesiątych przyniósł odrodzenie się tendencji niepodległościowych. We Lwowie, podobnie do innych ziem, działały stronnictwa Czerwonych i Białych. W Lwim Grodzie przewagę mieli Biali. Sędziwy Aleksander hr. Fredro, zaangażowany w projekt kolei żelaznej na trasie Wiedeń-Lwów, energicznie sprzeciwiał się pomysłowi walki. Cesarz nakazał swym urzędnikom obojętność wobec sprawy powstańczej, ponieważ powstanie było jak wiadomo odpowiedzią na brankę do carskiego wojska i wymierzone zostało przeciw Rosji. Ale gdy ukazał się Manifest Rządu Narodowego, w którym zapowiadano walkę ze wszystkimi zaborcami, Wiedeń podjął stanowcze kroki „obronne”. Galicję i Lwów powstańcza gorączka ominęła. Lwów rozwijał się i bawił.

Więcej

W tym czasie w Wiedniu zachodziły poważne zmiany. Austria zamieniła się w Austro-Węgry. Lwów otrzymał nowy statut i uroczyste zapewnienie cesarza o uczynieniu z miasta perły monarchii. Statut przywracał swobodny rozwój kultury narodowej. Rada Miejska miała być powoływana w drodze wyborów. Wraz z reaktywowaniem działalności samorządowej zezwalano bez ograniczeń na formowanie organizacji gospodarczych, kulturalnych i politycznych. Zezwalano na organizację imprez patriotycznych oraz upamiętnianie ważnych wydarzeń.

Więcej

Czas, który miał teraz nadejść, nazwać można fin de siecle’m Lwowa. Przybyli z Dessau Niemcy wznieśli na wskroś nowoczesną gazownię miejską. Dzięki niej Lwów otrzymał oświetlenie gazowe. Niejaki Faust założył fabrykę zapałek, a Pietsch fabrykę maszyn.

Odbudowano Teatr Skarbkowski (Stanisław hr. Skarbek ufundował gmach stojący do dziś). Debiutować tu i długo występować miała Helena Modrzejewska. Ośrodkiem życia umysłowego po wspomnianym wcześniej „odniemczeniu” stał się Uniwersytet przeniesiony do potrynitarskich budynków przy kościele św. Mikołaja. Dopiero po 1920 roku otrzymał dzisiejszą siedzibę po Sejmie Krajowym. O poziomie nauczania świadczy lista luminarzy, którzy stąd wyszli.

Więcej

Założona w roku 1844 i zreorganizowana w 1877 Politechnika Lwowska uzupełniała kadry niezbędne dla rozwoju gospodarki i przemysłu.

Więcej

Powstawały liczne stowarzyszenia naukowe i paranaukowe, m.in. Polskie Towarzystwo Przyrodnicze im. Kopernika, Towarzystwo Historyczne, Towarzystwo Filozoficzne, Towarzystwo Literackie im. A. Mickiewicza, Towarzystwo Lekarskie. Na czoło tych organizacji wysunęło się Towarzystwo Dla Popierania Nauki Polskiej – późniejsze Polskie Towarzystwo Naukowe. Nikt, kto chce mówić o Galicji, nie może się obejść bez prac Kazimierza Chłędowskiego. Zjawił się we Lwowie Seweryn Goszczyński, poeta i dramaturg, wielki antagonista Fredry.

Więcej

Lwów był miejscem, gdzie kwitły sztuki piękne.

Więcej

W 1871 roku udoskonalono podział administracyjny, zlikwidowano podwójne nazewnictwo, nadano nazwy dzielnicom: Żółkiewskie, Krakowskie, Halickie, Łyczaków i Śródmieście. Dziesięć lat później ludność Lwowa przekroczyła grubo 100 tys. mieszkańców. Mniejszości narodowe przedstawiały się ogólnie tak: Rusinów (Ukraińców) było około 10,8%, Żydów – 17,1%, Ormian – 4%, Niemców i innych narodowości – 3%. Polacy stanowili resztę, choć proporcje narodowościowe, w związku z rozwojem przemysłu i migracją ze wsi do miast, ulegały fluktuacjom. Unowocześniono komunikację miejską. Pierwszy tramwaj konny ruszył w 1858 roku, a w czasie Wystawy Krajowej uruchomiono tramwaj elektryczny.

W imponującym tempie rosła ilość szkół.

Więcej

Ale Lwów lubił się także bawić. Lwowskie bale tego czasu przeszły do historii. Najgłośniejsze odbywały się w Pałacu Namiestnikowskim oraz w siedzibach arystokratów. To we Lwowie powstała nazwa „sylwester”. W 1880 roku wydano dwa uroczyste bale z okazji wizyty cesarza Franciszka Józefa i arcyksięcia Rudolfa. Ale przecież nie tylko arystokraci bawili się w ten sposób. Były bale prasy, bale szlacheckie, bale ku czci i z okazji, bale kostiumowe.

W 1894 roku przypadała setna rocznica wybuchu Insurekcji Kościuszkowskiej. Pomysł zorganizowania Powszechnej Wystawy Krajowej zrodził się w głowach światłych lwowian stosunkowo niedługo przed realizacją.

Więcej

Jeśli chodzi o obiekty użyteczności publicznej, które wzniesiono wtedy w mieście, to na pierwszym miejscu trzeba wymienić gmach Sejmu Galicyjskiego (dzisiejszy Uniwersytet), Galicyjską Kasę Oszczędności przy Jagiellońskiej 1, Sąd Krajowy przy Batorego wg projektu Franciszka Skowrona, fenomenalny Pasaż Mikolascha i Bank Hipoteczny.

We Lwowie powstały pierwsze organizacje sportowe.

Więcej

W 1909 roku przeniknęły do Polski pierwsze wiadomości o tworzeniu przez Roberta Baden-Powella ruchu skautowego w Anglii. Skoro kończył się czas pozytywizmu przenikniętego „marazmem niepodległościowym”, młodzi ludzie zaczęli wypatrywać organizacji, które w jakikolwiek sposób mogły kojarzyć się z działaniami niepodległościowymi.

Więcej

Lwów – wielki ośrodek miejski, nawet w skali cesarstwa, przyjmował coraz więcej gości. Zapewnienie im gościny stało się pilną potrzebą. Błyskawicznie przeto rosły hotele.

Więcej

Czas pozornego „uśpienia” Lwowa był czasem kształtowania się stronnictw politycznych, które odegrać miały znaczącą rolę w walce o niepodległość, a potem w zarządzaniu odzyskaną – choć nigdy już w całości – Rzecząpospolitą . Ze szlachtą polską polski lud – takie było motto konserwatywnego ruchu ludowego, którego podwaliny starał się tworzyć jezuita Stanisław Stojałowski. Inteligencja lwowska z Bolesławem Wysłouchem na czele powołała do życia Polskie Towarzystwo Demokratyczne. Pojawili się we Lwowie socjaliści. Zupełną efemerydą była Galicyjska Partia Robotnicza. Gdzieś tam majaczy nazwisko Ludwika Waryńskiego układającego statut. Skończyło się aresztowaniami, symbolicznymi wyrokami i likwidacją ugrupowania. Zupełnie inny ciężar gatunkowy miała Liga Polska przekształcona przez Romana Dmowskiego w Ligę Narodową. O rodzącym się ruchu ukraińskim już wspomniano, ale czas, by powiedzieć o Rusko-Ukraińskiej Partii Radykalnej założonej we Lwowie przez Iwana Frankę, Cyryla Tryłowskiego i Wiktora Budzynowskiego. Świętojurcy byli teraz po cichu popierani przez Austriaków, którzy nie ograniczali Ukraińcom swobody prasy i organizacji zgromadzeń. „Hałyczanin” – dziennik, którego redakcja była częściowo finansowana przez Moskwę, zamieścił w 1900 roku cykl artykułów o jednoznacznej wymowie. Groźniejsza od tej choroby (akurat we Lwowie notowano epidemię tyfusu – przyp. aut.) jest gorączka, co się objawia stawianiem twierdz polskich w postaci kościołów i kaplic obcej wiary tam, gdzie ich wcale nikt nie potrzebuje.

Zbliżał się powoli czas wymodlonej przez wieszcza w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” wielkiej wojny narodów. Ożywały nadzieje na wolną Polskę. W czerwcu 1908 roku Kazimierz Sosnkowski powołał do życia Związek Walki Czynnej. Pod wpływem Józefa Piłsudskiego i jego propozycji prowadzenia szkoły bojowej, objął kierownictwo tutejszej Frakcji Rewolucyjnej PPS. Członkami byli robotnicy oraz studenci Politechniki. Organizacja miała objąć znacznie szersze kręgi, nie tylko bojówki PPS i zamierające organizacje: „Nieprzejednani” Lubicz-Sadowskiego i „Odrodzenie” Władysława Sikorskiego oraz lwowskie środowiska „Promienia” i Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej, którym przewodził Marian Kukiel. Pod koniec czerwca w mieszkaniu Sosnkowskiego przy ul. Lenartowicza 12 zebrało się kilkunastu konspiratorów, m.in. Zygmunt Bohuszewicz, Mieczysław Dąbkowski, Kazimierz Fabrycy, Jan Gorzechowski, Marian Kukiel, Jan Międziobrodzki, Kazimierz Możdżeń, Leon Nowakowski, Jerzy Ołdakowski, Władysław Rożen, Mieczysław Trojanowski i oczywiście Kazimierz Sosnkowski. Utworzona organizacja stawała się przede wszystkim tajną szkołą wojskową. Jesienią 1908 r. ukazał się regulamin Związku Walki Czynnej autorstwa Sosnkowskiego, wzorowany na regulaminie Organizacji Bojowej PPS. W lipcu 1909 r. odbyło się we Lwowie, z udziałem J. Piłsudskiego, zebranie nowej najwyższej władzy Związku – Rady Głównej ZWC. W 1911 r. doszło we Lwowie do porozumienia ZWC z tajną Armią Polską – organizacją założoną we Lwowie przez młodzieżowe środowisko niepodległościowo-narodowe „Zarzewia” (które oderwało się od endeckiego „Zetu”, gdy ten przeszedł na pozycje prorosyjskie) i Narodowego Związku Robotniczego, reprezentowane przez Henryka Bagińskiego, Mieczysława Neugebauera-Norwida i Mariana Januszajtisa. Organizacje liczyły ponad 5 tysięcy członków, z czego ok. 30% stanowili lwowianie. Trzeba też powiedzieć, że Lwów stał się kolebką i ostoją ruchu narodowego.

Coraz mocniej dawali też o sobie znać ukraińscy działacze narodowi. Pojawiły się żądania utworzenia własnego uniwersytetu, zwiększenia liczby mandatów w Sejmie itp. W tej atmosferze coraz częściej dochodziło we Lwowie do przepychanek, starć i zamachów. Nasiliły się wzajemne ataki na łamach prasy. Ze strony ukraińskiej przodowały „Diło”, „Swoboda”, „Hajdamaky”. Ze strony polskiej nie pozostawała im dłużna „Gazeta Narodowa”. Atmosferę podgrzewali uniccy księża, których niedwuznacznie do ataku zagrzewał Andrzej Roman Szeptycki – nowy unicki metropolita lwowski. To właśnie skutkiem jego namów większość parochów wstąpiła do wyżej wymienionych partii. Centralnym miejscem ekscesów stał się Uniwersytet.

Więcej

Austriacy bardzo uważnie przyglądali się poczynaniom Ukraińców i równie uważnie wsłuchiwali się w ich głosy. Wkrótce Wiedeń przysłał zezwolenie na utworzenie uczelni ukraińskiej. Obiecał nawet fundusze… o których wkrótce zapomniał. Wiedzeni entuzjazmem Ukraińcy wymyślili sobie, że ulokują swą uczelnię w klasztorze pojezuickim i tu spotkało ich bolesne rozczarowanie. Władze polskie zaakceptowały ten pomysł, lecz Wiedeń stanowczo odmówił. 12 kwietnia 1908 roku delegacja studentów ukraińskich miała wyznaczone spotkanie w gabinecie gubernatora – Alfreda hr. Potockiego. Przyszedł tylko jeden – Mirosław Siczyńskyj. Gdy gospodarz wstał, by gościa przywitać, ów wyjął pistolet i oddał kilka strzałów zabijając gubernatora na miejscu. Cesarz ułaskawił mordercę, który miast orzeczonej kary śmierci dostał 20 lat więzienia, lecz już po trzech latach zbiegł i wyemigrował do Kanady. Co ciekawe, ułaskawiono go na wniosek prof. Michała Bobrzyńskiego, następcy Potockiego na fotelu gubernatorskim. Podkreślić trzeba, że nieumiejącego sobie poradzić ze skomplikowaną sytuacją Bobrzyńskiego wkrótce zastąpił Witold Korytowski. Ci, którzy potępiali profesora historii za zbytnią ugodowość wobec Rusinów (łącznie z purpuratami Kościoła), dostali teraz „ugodowca całą gębą”. Tak naprawdę prof. Korytowski najbardziej był spolegliwy wobec Wiednia. Zaproponował szereg wtórnych wobec poprzednika reform. Prace nad nimi postępowały bardzo powoli, głównie z obawy przed wzrostem w parlamencie liczby chłopów, jak również wskutek obaw przed rosnącą rolą ukraińskiego ruchu narodowego. Korytowski wprowadził w 1914 roku reformę ordynacji wyborczej według prawie niezmienionego projektu Bobrzyńskiego i przyjęto ją bez protestu biskupów.

W 1912 roku powstało we Lwowie Ukraińskie Towarzystwo Strzeleckie, na którego zajęciach pojawiał się jako wykładowca Józef Piłsudski. Wkrótce powstała też organizacja bliźniacza – Ukraińscy Strzelcy Siczowi (USS). Obie organizacje połączyły się w Towarzystwo Ukraińskich Strzelców Siczowych.

Zamach w Sarajewie był pretekstem do wojny miedzy mocarstwami. Presja Niemiec spowodowała, że Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Rosji. Na początku większość lwowian przyjęła wieść o wybuchu wojny entuzjastycznie. W końcu każde wypowiedzenie wojny Rosji i jej sojusznikom działało na Polaków pozytywnie. Rada Miejska wyasygnowała na rzecz Legionów 1,5 mln koron (!), a Żydzi ogłosili zbiórkę kosztowności. 1 sierpnia 1914 roku wyruszyły na front oddziały garnizonu lwowskiego, do których tłumnie wstąpiły setki młodych Polaków.

Sytuacja miała niestety ulec diametralnej zmianie. Rosjanie zepchnęli wojska Austro-Węgier pod Złoczów, a więc praktycznie pod Lwów. Doszło tu do krwawych starć zakończonych carskimi triumfami. Tymczasem w mieście niczego takiego się nie spodziewano. I nagle zimny prysznic: nadeszli ranni, a za nimi Rosjanie. Totalna panika. Na Dworcu Głównym ludzie dosłownie walczyli o miejsca w odchodzących pociągach. Pierwszym gubernatorem mianowany został generał lejtnant von Rhode, który jednak zmarł po kilku dniach z powodu odniesionych na froncie ran. Nowym gubernatorem został pułkownik Szeremietiew, który zajmował to stanowisko do końca września. Zastąpił go generał gubernator hrabia Georgij Bobryński, którego władza obejmowała cztery gubernie: lwowską, tarnopolską, przemyską i czerniowiecką. W ostatnich dniach okupacji, po wyjeździe hrabiego Bobryńskiego, do Lwowa powrócił Szeremietiew. Prezydent miasta Tadeusz Rutowski zorganizował pomoc dla biednych i potrzebujących wsparcia.

Więcej

Rosjanie rozplakatowali na murach obwieszczenie o likwidacji Galicji i istnieniu jednej niepodzielnej aż po Karpaty Rosji. Tak więc po raz pierwszy w dziejach Moskwa zgłosiła (oficjalnie) pretensje do tych ziem. Już 22 czerwca 1915 roku we Lwowie ponownie stanęli Austriacy. Otwarto szkoły powszechne i średnie zamknięte z moskiewskiej woli. Lwów jakby odetchnął. Ale tylko pozornie i na moment. Bo choć do austriackich porządków Lwów się przyzwyczaił, tym razem wyglądać to miało inaczej. Chociaż na pozór nic się nie zmieniało, jednak uaktywniła się bardzo reaktywowana właśnie Hołowna Ruska Rada i inne ugrupowania ukraińskie. Rewolucja bolszewicka wywołała chaos, z którego skorzystali ukraińscy narodowcy. W styczniu 1918 roku zadeklarowano powstanie Ukraińskiej Republiki Ludowej, z którą Berlin i Wiedeń, z pominięciem Polaków, podjęły negocjacje. Ukraińscy liderzy liczyli na to, że wygłodzone wojną państwa zgodzą się na wiele, aby tylko otrzymać dostawy ukraińskiego zboża. 9 lutego 1918 roku doszło do paktu chlebowego. Wilhelm II i Karol, dysponując ziemiami Rzeczypospolitej, przyłączyli Chełmszczyznę do tzw. wolnej Ukrainy. Dopiero wówczas politycy polscy zauważyli, że przestali się liczyć w rachubach państw centralnych. Układ brzeski z Rosją Sowiecką przypieczętować miał kolejny rozbiór Rzeczypospolitej, zanim odzyskała niepodległość. Poza tym teraz, gdy Rosja szła w rozumieniu wielu ku samozagładzie – poparcie Tarnowskich, Badenich i Gołuchowskich nie było już Habsburgom tak bardzo potrzebne. W umeblowanej z wolna przez Berlin Europie Wschodniej nie było miejsca dla nowej Polski. Tak oto wiosną 1918 roku powstało dziwaczne, nieformalne królestwo Wasyla Wyszywanego, który przyjął defiladę zakochanych w nim żołnierzy. Doszło nawet do symbolicznej intronizacji – przed frontem „nowej kozaczyzny”. Wasyl został uroczyście ubrany w burkę – tradycyjny kozacki płaszcz – i „ukoronowany” kozacką papachą. To wszystko w katedrze-cerkwi św. Jura we Lwowie. Ale cesarz Karol postanowił zakończyć tę zabawę we własne państwo. W maju 1918 roku ukraiński korpus dostał rozkaz zajęcia nowych pozycji na północy, a sam Wilhelm pozostał z niewielkim oddziałem tysiąca ludzi. W czerwcu 1918 roku został wezwany do Wiednia i wysłany ze swoim oddziałkiem na Bukowinę, do Czerniowiec. I ostatni raz wpłynął na wielką politykę – pomógł Ukraińcom w delikatnej grze. Przekonał cesarza, by przekazał Ukraińcom, a nie Polakom, władzę nad Lwowem. To między innymi dzięki Wilhelmowi doszło w ostatnich dniach października 1918 roku do usunięcia z okolic Lwowa austriackich oddziałów z polskimi żołnierzami i sprowadzenia na ich miejsce jednostek zdominowanych przez żołnierzy ukraińskich. Przeciwdziałaniu zagrożeniu utrudniało duże rozbicie polityczne oraz istnienie kilku różnych konkurujących ze sobą grup wojskowych. Dominujące wpływy we Lwowie miała wówczas Narodowa Demokracja (ND). Poważnie zmniejszyło się znaczenie konserwatystów, słabsze były też inne partie, tzn. Polskie Stronnictwo Demokratyczne (PSD), Polska Partia Socjalno-Demokratyczna (PPSD) i Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL). Obok tych struktur politycznych istniały różne organizacje wojskowe: dwie grupy legionistów – Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Legionistom i Koło Byłych Członków Polskiego Korpusu Posiłkowego (PKP), a w konspiracji działała bardzo prężna Polska Organizacja Wojskowa (POW) i współpracująca z nią, również konspiracyjna organizacja „Wolność” w armii austriackiej. Obydwoma dowodził por. Ludwik de Lavaux. Wkrótce dołączyła do nich dziewczęca grupa konspiratorek – studentek Uniwersytetu i Politechniki skupionych wokół Heleny Bujwid-Trzebnickiej. Zapisać miały piękną kartę na stronicach Obrony Lwowa. Poza tym były jeszcze nieliczne Polskie Kadry Wojskowe (PKW) związane z Narodową Demokracją. Dowodził nimi kpt. Czesław Mączyński. W październiku 1918 r. Rada Regencyjna w manifeście do narodu polskiego proklamowała niepodległe państwo polskie. W drugiej połowie października, na mocy dekretów Rady Regencyjnej i rozkazu jej Komisji Wojskowej, płk Władysław Sikorski zaczął organizować we Lwowie oddziały Wojska Polskiego z byłych oficerów i szeregowych Polskiego Korpusu Posiłkowego. We Lwowie i w Krakowie powołano Komendy Okręgowe. 15 października posłowie polscy do Rady Państwa w Wiedniu oświadczyli, że odtąd uważają się za przedstawicieli niepodległego państwa polskiego. Zarząd miasta Lwowa odpowiadając na orędzie Rady Regencyjnej wystosował do niej 11 października pismo dziękczynne, w którym zapewniał, że ogół obywateli miasta weźmie udział w budowie niezawisłej Ojczyzny.

W pierwszych dniach października 1918 r. parlamentarna reprezentacja ukraińska postanowiła zwołać do Lwowa mężów zaufania ze wszystkich ukraińskich ziem Austro-Węgier: Wschodniej Galicji, Bukowiny, Rusi Zakarpackiej. 19 października na zjeździe we Lwowie ukonstytuowała się Ukraińska Rada Narodowa. Przyjęła ona rezolucję o utworzeniu państwa ukraińskiego, w którego skład miała wejść Wschodnia Galicja po San; poza tym odrzucono „roszczenia” Rady Regencyjnej do ziem, jak powiedziano, ukraińskich.

W Polskim Korpusie Posiłkowym podporządkowano się decyzjom Rady Regencyjnej, jednakże w POW proklamowano tworzenie oddziałów wojska podziemnego. A Polskie Kadry Wojskowe nie chciały się podporządkować nikomu. Kolejny zatarg powstał, gdy płk Władysław Sikorski, lekceważąc doniesienia o możliwym zamachu, wysłał grupę doświadczonych legionistów do Warszawy. Sikorski nie widział potrzeby dozbrajania oddziałów poprzez rekwizycję broni okupantów, jak czyniono to dosłownie wszędzie, we wszystkich zaborach. Książę Lubomirski (szef Rady Regencyjnej) zaproponował odwołanie pułkownika ze wszystkich pełnionych we Lwowie funkcji i w tym celu wysłał tam Bolesława Pierackiego. Ale wcześniej – 27 października – z inicjatywy kpt. Mieczysława Boruty-Spiechowicza zorganizowano spotkanie szefów wszystkich organizacji. W wielce burzliwych obradach zdecydowano o organizacji rotacyjnego Batalionu Kadrowego, który miał wspomagać cywilnych urzędników w przejmowaniu władzy w mieście. Siedzibą stuosobowego batalionu stała się szkoła im. Henryka Sienkiewicza na Lewandówce. Próba ustaleń co do uzbrojenia tegoż skończyła się awanturą i rozejściem. W ten sposób całe uzbrojenie zamknęło się w dziesięciu karabinach i kilku rewolwerach. Wspominany wcześniej płk Sikorski wyjeżdżając obowiązki swoje przekazał komendantowi placu we Lwowie, kpt. Antoniemu Kamińskiemu. W ostatnich dniach października przebywał we Lwowie delegat Rady Regencyjnej prof. Stanisław Głąbiński. Również on, powołując się na słowa namiestnika austriackiego, gen. Karola Huyna, zapewniał, że nie ma żadnych obaw, by władzę w mieście przejęli Ukraińcy.

Nie sposób pominąć faktu, że 28 października została utworzona w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna (PKL). Komisja ta miała przyjechać do Lwowa i przejąć władzę nad całą Galicją, instalując się w jej ówczesnej stolicy. Wiadomość o tym przyśpieszyła wystąpienie Ukraińców.

Lwów - (ukr. Львів, Lwiw)

miasto na Ukrainie, ośrodek administracyjny obwodu lwowskiego.

Lwów jest położony na pograniczu wschodniego Roztocza (Roztocze Lwowskie) i Wyżyny Podolskiej, nad rzeką Pełtwią. Jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, węzłem lotniczym, kolejowym i drogowym. W 2015 liczył 729,4 tys. mieszkańców, jest siódmym co do liczby ludności miastem Ukrainy.

Założony ok. 1250 przez króla Daniela I Halickiego, który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.


Lwów jest położony na pograniczu wschodniego Roztocza (Roztocze Lwowskie) i Wyżyny Podolskiej, nad rzeką Pełtwią. Jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, węzłem lotniczym, kolejowym i drogowym. W 2015 liczył 729,4 tys. mieszkańców, jest siódmym co do liczby ludności miastem Ukrainy.

Założony ok. 1250 przez króla Daniela I Halickiego, który nazwał miasto Lwowem na cześć swojego syna Lwa. W latach 1349-1370 w składzie Królestwa Polskiego, 1370-1387 w składzie Królestwa Węgier, od 1387 do 1772 ponownie w składzie Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów, od 1434 był stolicą województwa ruskiego Korony. Miasto posiadało prawo do czynnego uczestnictwa w akcie wyboru króla. Od pierwszego rozbioru (1772) pod władzą Austrii, jako stolica Królestwa Galicji i Lodomerii – kraju koronnego w składzie Austro-Węgier, aż do ich upadku (1918). W okresie zaborów był jednym z najważniejszych ośrodków nauki, oświaty i kultury polskiej oraz centrum politycznym i stolicą Galicji.

więcej